Kancelaria prezydenta Bronisława Komorowskiego wysłała resortowi pracy opinię dotyczącą projektu ustawy. Podtrzymuje w niej zdanie, że rodzice powinni mieć możliwość wykorzystania urlopu rodzicielskiego na raty do 4. roku życia dziecka. Czyli np. po półrocznym macierzyńskim mogli resztę urlopu podzielić na dwie trzymiesięczne części i wziąć je, gdy syn czy córka pójdzie do przedszkola.
Prezydencka minister ds. społecznych Irena Wóycicka dodała kolejną propozycję: aby rodzice, którzy chcą łączyć pobieranie świadczenia z pracą, mogli to robić dłużej niż rok, tak by wykorzystać całą pulę pieniędzy, jaką zapłaciłby ZUS, gdyby korzystali jedynie z urlopu. Na przykład po półrocznym macierzyńskim rodzic wraca do pracy na połowę etatu, ale będzie jednocześnie pobierał pół należnego świadczenia macierzyńskiego. Dziś może to robić przez pół roku, tak samo jakby pobierał pełne świadczenie i nie pracował. Prezydent proponuje, by taka osoba mogła łączyć płatną opiekę nad dzieckiem nie przez pół roku, ale rok. Teoretycznie ZUS nic na tym nie straci i nie zyska, bo jedynie inaczej rozłoży w czasie wypłatę świadczeń.
Elastyczność tych zmian ma dać rodzicom więcej możliwości opieki nad dzieckiem. Mają też umożliwiać rodzicom płynny powrót do pracy. Skutki finansowe tych zmian trudno obliczyć, bo dotyczą wyborów życiowych, ale maksymalna suma, jaką mogą wykorzystać rodzice, jest identyczna jak w wersji rządowej.
Jaka będzie odpowiedź resortu na propozycję prezydenta, nie wiadomo. Ministerstwo zebrało opinie do ustawy i teraz zastanawia się, na ile może zmienić swój projekt. Ważne przy tym będzie stanowisko resortu finansów.
Prezydent nie jest osamotniony w swoich pomysłach. Macierzyński urlop na raty popierają organizacje promujące politykę prorodzinną. Idą nawet dalej, bo przy okazji nowelizacji kodeksu pracy proponują rozwiązania dotyczące całej polityki prorodzinnej. Na przykład Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców wraca do pomysłu wspólnego rozliczenia rodziców z dziećmi. Proponuje też przyznać po dwa dni wolne na każde dziecko w rodzinie i wprowadzenie ogólnopolskiej karty dużych rodzin. Dawałaby zniżki komunikacyjne czy na bilety w instytucjach kultury.
Stowarzyszenie chce też wprowadzenia czegoś, co można nazwać bonem przedszkolnym. Rodzina otrzymywałaby takie świadczenie od państwa i mogłaby opłacić nim koszty posłania dziecka do przedszkola, wynajęcia opiekunki czy zorganizowania innych form opieki. Karolina Elbanowska ze stowarzyszenia zdaje sobie sprawę, że te rozwiązania kosztują, ale z powodu demograficznej katastrofy nie stać nas już na zaniechania w polityce prorodzinnej. – Nie jesteśmy biednym krajem, skoro wydajemy na stadion za 2 mld zł, a gdy przychodzi do oszczędności, to odbywa się to kosztem rodziny. W efekcie przeznaczamy najmniejszy odsetek PKB na politykę prorodzinną, mamy najniższy wskaźnik dzietności w Europie, a co trzecie dziecko żyje w biedzie – mówi.
Jeśli ministerstwo nie podchwyci jej pomysłów, to zapewne wrócą, gdy rząd przyjmie ustawę i wyśle ją do Sejmu. Opozycja już szykuje się do dyskusji o polityce prorodzinnej.
– Propozycja rządu to kierunek dobry, ale niewystarcza, by rozwiązać problemy polityki demograficznej i rodzinnej – mówi poseł PiS Stanisław Szwed. Jego partia zaproponuje rozwiązania, które przedstawi podczas sejmowej debaty nad ustawą. A SLD ma zgłosić własny projekt ustawy. Niektóre pomysły są wspólne, jak rozbudowa systemu ulg o możliwość przynajmniej częściowego rozliczania rodziców razem z dziećmi.