Już co ósmy bezrobotny ma wyższe wykształcenie. A jak wynika z danych powiatowych urzędów pracy – w niektórych dużych miastach sytuacja jest jeszcze gorsza. Na przykład w Katowicach co siódmy bezrobotny jest po studiach, w Białymstoku co szósty, a w Warszawie – co czwarty.
Eksperci nie mają wątpliwości, że taka sytuacja to po części efekt żywiołowego rozwoju edukacji, dzięki której gwałtownie przybywa osób z wyższym wykształceniem. W końcu marca ubiegłego roku było ich, jak wykazał spis powszechny, prawie 5,7 mln – o 78 proc. więcej niż przed dziewięcioma laty.
Za tym boomem edukacyjnym nie nadąża jednak gospodarka. Na przykład w ubiegłym roku mury uczelni wyższych opuściło ok. 470 tys. absolwentów, podczas gdy na rynku pracy – jak szacują eksperci NBP – powstało w całym 2011 roku zaledwie 240 tys. nowych etatów wymagających wyższego wykształcenia.
– Problemy osób po studiach wiążą się także ze złą strukturą kształcenia na uczelniach – ocenia Paweł Strzelecki z Instytutu Ekonomicznego NBP. Szkoły wyższe kończy za dużo osób ze specjalnościami, którymi rynek jest już nasycony na wiele lat. Dotyczy to między innymi ekonomistów. Dlatego wśród zarejestrowanych osób bez zajęcia w końcu pierwszego półrocza było ich blisko 16 tys. – to dało im bardzo wysoką, bo 20. pozycję w całym, liczącym około 2 tys. zawodów i specjalności rankingu bezrobotnych.
Dość wysoko na liście wykształconych bez zajęcia znaleźli się także pedagodzy (pracy nie ma 10,8 tys. z nich), specjaliści od marketingu (ponad 7 tys.), politolodzy (3,6 tys.) i socjolodzy (2,6 tys.).
Eksperci zwracają uwagę, że szybkiemu rozwojowi edukacji nie towarzyszy odpowiednia jakość kształcenia. W obliczu niżu demograficznego uczelnie – o czym pisaliśmy w DGP w wydaniu z 26–28 października – obniżają wymagania już podczas etapu rekrutacji na studia. – Dodatkowo absolwenci wyższych uczelni nie mają często praktycznego doświadczenia zawodowego. Dlatego pracodawcy zwłaszcza w okresie spowolnienia gospodarczego wolą zatrudniać tych, którzy już pracowali – zwraca uwagę Piotr Rogowiecki, ekspert rynku pracy organizacji Pracodawcy RP. Dodaje, że osobom po studiach trudniej jest znaleźć pracę również dlatego, że mają one wyższe oczekiwania płacowe niż pozwala na to rynek pracy.
Ze wszystkich tych powodów znalezienie pracy przez osoby z dyplomem uczelni jest bardzo trudne i trwa dość długo. Bo ponad 34 tys. spośród nich szuka pracy od 3 do 6 miesięcy, blisko 49 tys. pozostaje bez pracy od pół roku do roku, 40,2 tys. nie ma zajęcia od 12 miesięcy do dwóch lat, a 29 tys. nie może znaleźć etatu od ponad dwóch lat. Tymczasem liczba bezrobotnych bez kwalifikacji skurczyła się od czerwca do końca września o ponad 11 tys., a tych, którzy ukończyli szkołę zawodową, utrzymuje się na stałym poziomie.
Wykształcone kobiety w pułapce
We wszystkich województwach, tak jak średnio w kraju, wśród bezrobotnych po studiach przeważają kobiety. W końcu września było ich 162,8 tys. – ponad dwa razy więcej niż mężczyzn. To nieprzypadkowe, bo na uczelniach dominują kobiety. Ponadto trudniej im znaleźć pracę, bo pracodawcy często chętniej zatrudniają mężczyzn, gdyż obawiają się przerw w pracy kobiet związanych na przykład z urodzeniem dziecka czy zwolnieniami lekarskimi z powodu choroby potomstwa. W rezultacie dłuższy jest też czas poszukiwania przez nie zatrudnienia – aż połowa spośród zarejestrowanych kobiet z dyplomem wyższej uczelni nie ma pracy od pół roku do ponad dwóch lat. Jeśli chodzi o województwa, najwięcej bezrobotnych z dyplomem jest na Mazowszu – 35 tys. i na Śląsku – 24 tys., co nie jest zaskoczeniem, bo to najbardziej ludne województwa. Ale sporo bezrobotnych z dyplomem jest też w Małopolsce – 20,6 tys., w Lubelskiem – 18,6 tys. i na Podkarpaciu – 18,5 tys. Najlepsza sytuacja jest w najmniejszych województwach: opolskim – tam tylko 5,5 tys. osób z wyższym wykształceniem nie ma pracy, i w lubuskim – tam jest to 5,3 tys. Źródło: MPiPS