Praca zaczyna drożeć. Ale jest też urzędowa przyczyna, dla której rosną płace - m.in podniesienie płacy minimalnej do 2 tys. zł - powiedziała PAP prof. Elżbieta Mączyńska-Ziemacka, komentując czwartkowe dane GUS dot. zatrudnienia i wynagrodzeń.

Według GUS, przeciętne wynagrodzenie brutto w kwietniu wzrosło rok do roku o 4,1 proc., a zatrudnienie wzrosło o 4,6 proc.

"W teorii ekonomii zawsze jest coś za coś. Z jednej strony rosną koszty robocizny, a z drugiej może to sprzyjać intensyfikacji innowacji, nowych technologii" - powiedziała PAP prof. Elżbieta Mączyńska-Ziemacka ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Jak wskazała rozmówczyni PAP, przez długie lata transformacji wynagrodzenia rosły wolniej niż PKB. Realizowany był model wzrostu gospodarczego i konkurencji, a także pozyskiwania rynków, oparty o konkurowanie cenami i niskimi kosztami pracy. "Taki model nigdy nie sprzyja innowacjom, bo jak tania praca, to przedsiębiorcy mają mniejszą motywację do wprowadzenia najnowocześniejszej technologii".

Prof. Elżbieta Mączyńska-Ziemacka zwróciła też uwagę, że w Polsce ubywa ludzi w wieku produkcyjnym. "W zawiązku z tym w gospodarce występuje syndrom rynku pracownika, czyli pracodawcy w wielu dziedzinach i branżach mają kłopoty ze znalezieniem specjalistów. Na te niekorzystne procesy demograficzne nałożyły się procesy emigracyjne. Sporo ludzi z Polski wyemigrowało" - wyjaśniła.

Ekspertka zaznaczyła jednak, że problem bezrobocia istnieje. "Tylko w różnych zawodach i branżach z różną intensywnością występuje. W wielu dziedzinach - zwłaszcza tam, gdzie potrzebne są osoby wykwalifikowane: informatycy, inżynierowie, lekarze, pielęgniarki - są niedobory zatrudnienia i to jest naturalna reakcja rynku. Jak czegoś jest mało, to to drożeje" - podkreśliła.

Dodała, że naszą gospodarkę cechują wysokie koszty transakcyjne. "Wystarczy, że fachowiec z Polski wyjedzie do Niemiec i okazuje się, że tam zaczyna być bardziej wydajny. Pracuje tak samo, ale jego wydajność bierze się z tego, że nie traci czasu na różne czynności, których w dobrze zorganizowanym przedsiębiorstwie nie musi wykonywać - np. na zbędne czynności biurokratyczne" - wskazała ekspertka z SGH.

Zdaniem prof. Mączyńskiej-Ziemackiej brak rąk do pracy to trend, który "będzie się pogłębiał". "Z całą pewnością będzie to trwały trend ze względu na procesy demograficzne, które się łatwo nie odwracają. W Polsce przyrasta tylko jedna grupa - seniorów. A zmniejsza się grupa osób w wieku produkcyjnym. Można zakładać zatem, że rąk do pracy (...) będzie coraz bardziej brakować. Ale równocześnie zderzy się to z większą motywacją do innowacji. W związku z tym to nie będzie liniowa zależność. Pracodawcy, szukając pracowników i nie znajdując ich, będą musieli przyjąć inne rozwiązania - technologiczne. To sprzyja innowacjom, które z kolei sprzyjają unowocześnianiu produkcji, a nowoczesna produkcja sprzyja pozyskiwaniu nowych rynków" - wyjaśniła.

Ekspertka zaznaczyła jednak, że płace nie będą rosły w nieskończoność. "Nic się w gospodarce nie dzieje w nieskończoność. Obowiązuje filozofia Lejzorka Rojtszwanca: jak rośnie, będzie spadać, jak spada, będzie rosło. Gospodarka wolnorynkowa z natury rozwija się sinusoidalnie. Jak na rynku jest atrakcyjnie, to przybywa producentów, jak przybywa producentów, to rośnie oferta, spadają ceny".

Zdaniem prof. Mączyńskiej-Ziemackiej do końca roku trend wzrostowy związany z płacami i zatrudnieniem utrzyma się. "W wielu zawodach będzie nieuchronna konieczność podniesienia płac. Np. fakt, że są wyższe stawki godzinowe doprowadzi do tego, że zwiększy się presja na płace" - oceniła. Zaznaczyła jednak, że gospodarka to proces, a przemiany dokonują się stopniowo. "W gospodarce mamy w większości do czynienia z procesami ewolucyjnymi, a nie rewolucyjnymi".