To się nie uda? Przeciwnicy powstania kieleckich Targów bardzo się mylili. Kontrowersyjna lokalizacja, brak doświadczonego zespołu i niepewny rynek – te czynniki miały przesądzić o klęsce kieleckiej inicjatywy. Dziś, gdy Kielce są wiceliderem polskiego rynku targowego, pesymistyczne wizje z przeszłości nie mają większego znaczenia.
Dobrymi statystykami władze spółki i władze miasta szczycą się po ponad dwóch dekadach działalności. Droga do sukcesu nie była jednak usłana różami, a sam jej początek pokazuje, że w biznesie, oprócz kapitału i dobrego zespołu, potrzebny jest także pierwiastek szczęścia. Pomysł na założenie ośrodka targowego w Kielcach zrodził się na początku lat 90. Polskie miasta otworzyły się wtedy na poszukiwanie zachodnich partnerów, od których czerpały wiedzę i sposoby na gospodarczy pościg za resztą Europy. Partnerem Kielc zostało duńskie Herning i to właśnie tam z wizytą udał się ówczesny prezydent miasta Robert Rzepka. Z wyjazdu do Danii przywiózł krótką, ale bardzo treściwą notatkę. Herning okazało się miastem, które swój dynamiczny rozwój zawdzięcza ośrodkowi targowemu – drugiemu co do wielkości w kraju, zaraz po Kopenhadze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na liście największych duńskich miast Herning było dopiero 17. Dokładnie taką samą pozycję w analogicznym polskim rankingu zajmowały Kielce. Bliźniacze statystyki stanowiły wskazówkę, że nie trzeba wcale dużej aglomeracji, by zwabić do siebie tłumy wystawców.
Realizacja inwestycji potoczyła się błyskawicznie. Kieleckie Targi powstały w halach po upadającym Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego. Potrzebny był jeszcze pomysł – co wystawiać. Pierwszą oficjalną imprezą był Salon Przemysłu Obronnego, do którego władze spółki zainspirowała negatywna opinia branży na temat podobnych imprez organizowanych na Pomorzu. Po latach Andrzej Mochoń, prezes TK, przyznaje, że do pierwszych wydarzeń podchodził z dużą obawą, spowodowaną niemal zerowym doświadczeniem w realizacji podobnych projektów. – Wcześniej, gdy byłem jeszcze nauczycielem akademickim, zaledwie dwukrotnie odwiedziłem Targi Książki – przyznaje. To jednak nie przeszkodziło mu działać i salon zakończył się wielkim sukcesem, o którym napisały zarówno polskie, jak i zagraniczne gazety z „Financial Times” na czele. Karuzela z targami rozbujała się na dobre, a Kielce z każdym rokiem budowały swoją pozycję na rodzimym rynku. W 2014 r. w mieście odbyło się 70 imprez targowych i ponad 700 konferencji, szkoleń i kongresów. Przez 12 miesięcy kieleckie hale targowe odwiedziło 210 tys. ludzi.
Kielecki sen o wielkim ośrodku nie spełnił się jednak wyłącznie dzięki udanemu debiutowi. Wkrótce Targi stały się oczkiem w głowie lokalnych władz, bez względu na to, czy rządziła lewica, czy prawica. Początkowo polityka jednak nie pomagała. – Powstaniu TK towarzyszyła ogromna krytyka. W powodzenie projektu wierzyli nieliczni, a jednomyślności brakowało nawet w radzie miasta. W pierwszych miesiącach targi stały się także przedmiotem gry politycznej – dodaje Andrzej Mochoń.
Zaletą Kielc okazało się położenie, wcześniej bardzo niedoceniane. – Większość polskiego przemysłu znajduje się na południu Polski. Poza tym, gdy narysujemy promień o długości 150 km, to w jego zasięgu znajdą się Lublin, Łódź, Śląsk, Kraków, Warszawa, Częstochowa i Radom. Poznań nie ma takiego komfortu – tłumaczy Mochoń.
Nie mniej ważne było objęcie właściwej strategii. W Kielcach postawiono na poszukiwanie nisz. Na targach specjalistycznych spółka skupia się do dziś. Nowością w kalendarzu są m.in. targi ogrodnicze, targi rybołówstwa i przyszłoroczne targi bezpieczeństwa chemicznego. Władze Targów Kielce myślą także o budowie własnego hotelu, który byłby połączony z nowo powstałym centrum kongresowym.