Jeśli NBP powinien brać udział w restrukturyzacji kredytów walutowych, to tylko jako stabilizator rynku i gwarant płynności. Takie rozwiązanie miałoby zabezpieczać złotego przed osłabieniem w trakcie akcji przewalutowania kredytów hipotecznych
Ile NBP ma rezerw / Dziennik Gazeta Prawna

W czerwcu zespół ekspertów Kancelarii Prezydenta ma przedstawić nową propozycję restrukturyzacji kredytów walutowych. Z opinii członków zespołu wynika, że o bezpieczeństwo całego procesu miałby zadbać NBP. Mógłby dostarczyć walutę – najczęściej franki szwajcarskie – bankom komercyjnym. Będzie ona potrzebna, by wywiązać się z zobowiązań wobec innych instytucji.

Normalnie kredyty są finansowane z lokat klientów, ale polskie banki nie zbierają depozytów we frankach. Musiały je więc pożyczyć od innych banków, często swoich zagranicznych central. Upraszczając, sprzedawały je następnie za złote, które wypłacały klientom. Przewalutowanie kredytów po kursie niższym od rynkowego oznaczałoby, że bankom nie wystarczy pieniędzy ze spłat klientów, by kupić tyle franków, ile potrzebują, żeby oddać swój dług. Musiałyby wydać więcej, niż dostałyby w formie spłat, i tak powstałaby strata. KNF, recenzując pierwszy prezydencki projekt frankowy, wyliczyła ją na ok. 70 mld zł. Jest i drugi problem: masowe przewalutowanie oznaczałoby duży popyt na walutę w krótkim czasie.

– Od strony technicznej banki będą musiały kupić franki, by oddać je tym, którzy je finansują, lub rozwiązać transakcje zabezpieczające kurs walutowy. Jednocześnie aktywa banków (kredyty) zmienią się w złotowe. Przy takiej skali operacji mogłoby to wpłynąć na rynek walutowy. Franki mógłby więc „podstawić” bank centralny: najpierw zawrzeć kontrakt z Narodowym Bankiem Szwajcarii (SNB) na wymianę euro na franki, a potem sprzedać je polskim bankom w zamian za złote. Cała operacja nie musi wymagać fizycznego przekazania środków, tylko transakcji typu swap – mówi DGP dr Marek Dietl z Instytutu Sobieskiego, członek zespołu ekspertów w Kancelarii Prezydenta. Zastrzega jednocześnie, że to jego opinia.

Rozwiązanie przypomina umowę z listopada 2009 r. między NBP a SNB. Bank Szwajcarii przesłał walutę naszemu bankowi w zamian za euro, a NBP mógł ją przekazywać bankom komercyjnym w zamian za złote. Miało to wyeliminować ryzyko finansowania m.in. kredytów walutowych na początku kryzysu. Rozwiązanie, w którym szwajcarski pieniądz trafiałby do banków komercyjnych z SNB via NBP, ma jeszcze jedną zaletę: nie angażuje rezerw walutowych polskiego banku centralnego. Bez uregulowania sprawy w ten sposób NBP i tak mógłby zostać zmuszony do sięgnięcia po rezerwy i dostarczania franków bankom komercyjnym, gdyby przez duży popyt zabrakło płynności na rynku. Miałoby to negatywne skutki dla gospodarki

To, że istnieje polityczne zapotrzebowanie na udział NBP przy przewalutowaniu kredytów, wiadomo od kilkunastu dni, gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział o tym w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”. O tym, że nad wdrożeniem banku centralnego w restrukturyzację kredytów frankowych głowią się kojarzeni z rządem ekonomiści, wiemy co najmniej od połowy kwietnia, gdy swoje pomysły na rozwiązanie problemu przedstawił Stanisław Kluza, dziś pełniący obowiązki prezesa BOŚ, a przed laty minister finansów w rządzie PiS i szef Komisji Nadzoru Finansowego z nadania rządu tej partii.
Prezes Kluza proponował w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, by banki komercyjne mogły sprzedawać NBP specjalne obligacje, co byłoby ich ekstradochodem, który pokryłby straty powstałe po przewalutowaniu. O tym, że kredyty walutowe są postrzegane jako jedno z największych wyzwań dla sektora finansowego, mówił nam przed paroma dniami kandydat na prezesa NBP Adam Glapiński. Z naszych rozmów z ekspertami z zespołu Kancelarii Prezydenta, który opracowuje nowy wariant restrukturyzacji kredytów walutowych, wynika, że chętnie widzieliby oni zaangażowanie NBP w cały proces, ale tylko jako gwaranta stabilności systemu finansowego. Bank centralny miałby pomagać w uzyskaniu walut (głównie franków), którymi banki musiałyby spłacić swoje zobowiązania zaciągnięte na sfinansowanie kredytów walutowych.
Członek zespołu dr Marek Dietl z Instytutu Sobieskiego mówi – zastrzegając, że to tylko jego opinia – że rolą NBP powinno być zabezpieczenie płynności banków i wyeliminowanie ryzyka niestabilności na rynku walutowym. Dodaje, że NBP nie powinien sam kreować jakiegoś rozwiązania czy drukować pieniędzy, by np. skupować te kredyty. Jego rola powinna być techniczna. W podobnym tonie wypowiada się jego kolega z zespołu dr hab. Zbigniew Krysiak. Jego zdaniem nie ma powodów do powierzenia NBP jakiejś niestandardowej roli w całej operacji.
Pomysł, by NBP mógł dostarczać bankom waluty – np. w formie transakcji typu swap, gdzie obie strony wymieniają się walutami po umówionym kursie – nie budzi dużych kontrowersji wśród ekonomistów. Główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu Janusz Jankowiak mówi, że to jedyne zaangażowanie banku centralnego, jakie można sobie wyobrazić. – Banki skądś te franki musiałyby brać, żeby je oddać tym, od których je pożyczyły. To ekonomicznie by się broniło, bo nie powodowałoby perturbacji na rynku walutowym. Ale to i tak nie eliminuje zarzutów o stosowaniu hazardu moralnego – mówi Jankowiak. Tłumaczy, że takim moralnym hazardem jest przerzucanie kosztów ryzyka prywatnych kontraktów na państwową instytucję.
– Zupełnie nie do przyjęcia byłoby przeniesienie na nią ryzyka strat. Tego nie da się obronić. Takie działania były uzasadnione w czasie kryzysu z 2008 r., ale jest pewna różnica między globalnym kryzysem a sprawą, która dotyczy garstki ludzi – mówi Jankowiak. Jego zdaniem, jeśli NBP miałby się angażować w cały proces, to w taki sposób, by nie naruszało to rezerw walutowych. Ich zmniejszenie oznacza większą presję na osłabienie złotego, bo pozbawia bank centralny amunicji w sytuacji, gdyby na rynku doszło do jakichś poważnych zawirowań. Także Marek Dietl zgadza się z poglądem, że ewentualny udział NBP w całej operacji nie powinien naruszać rezerw banku.
Przed wykorzystywaniem rezerw przestrzega też prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz. – Standardowy udział banku centralnego w tego typu operacjach jest taki, że je monitoruje na bieżąco i w razie czego interweniuje, gdy jest taka potrzeba. Trudno już dziś spekulować, czy i jak NBP miałby być zaangażowany w proces rozwiązania sprawy kredytów walutowych. Niewątpliwie takie proste rozwiązania, jak np. użycie rezerw walutowych, byłyby niewskazane i wymagałyby daleko idących zmian w ustawie o NBP – mówi Pietraszkiewicz. ©?
Jak inne kraje regionu rozwiązują problem kredytów we frankach
Jako pierwsze spośród krajów Europy Środkowej i Wschodniej problemem kredytów hipotecznych zaciągniętych w walutach obcych kompleksowo zajęły się Węgry. Węgierskie rozwiązania wprowadzano w życie stopniowo. Najpierw w 2011 r. rząd Viktora Orbána przyjął program, który umożliwiał spłatę kredytu po trochę zaniżonym kursie, a różnica między nim a faktycznym była odkładana na specjalnym rachunku. Ta kwota miała zostać spłacona później. Sporo kredytobiorców skorzystało z takiej możliwości, ale to nie w pełni rozwiązało problem. Dlatego w listopadzie 2014 r. przyjęto nową ustawę, która automatycznie dokonała przewalutowania kredytów we frankach szwajcarskich, w euro i jenach na forinty po kursie z 7 listopada. Na skutek tej operacji wartość obciążeń kredytowych spadła o ok. 20 proc.
Dodatkowo na mocy orzeczenia sądu banki musiały zwrócić klientom część niesłusznie pobranych prowizji oraz część zapłaconych przez nich odsetek. Kosztami przewalutowania zostały obciążone w głównej mierze banki, ale to rozwiązanie zostało wypracowane w porozumieniu z nimi. Banki nie bardzo protestowały, gdyż początkowo obawiały się, że przyjęty zostanie znacznie mniej korzystny z ich punktu widzenia kurs wymiany. Nie zmienia to faktu, że straty finansowe, które poniosły, były dotkliwe. W przypadku węgierskiej filii Raiffeisena była to w 2014 r. równowartość 1,5 mld zł, a OTP stracił 1,4 mld zł. Z powodu tych strat Raiffeisen musiał zamknąć prawie połowę swoich oddziałów na Węgrzech.
W 2015 r. problem kredytów we frankach postanowiła rozwiązać także Chorwacja. Różnica jest taka, że w tym kraju kredyty nie zostały przeliczone na lokalną walutę, czyli kunę, lecz na euro. Na to pierwsze rozwiązanie nie zgodziły się banki komercyjne, argumentując, że byłoby to dla nich zbyt duże obciążenie (chorwackie banki były w złej kondycji finansowej). Ostatecznie w wyniku negocjacji stanęło na zamianie kredytów na euro po kursie z dnia ich zaciągnięcia, co biorąc pod uwagę zmiany kursowe, też było znaczną ulgą dla kredytobiorców.
Także jesienią 2015 r. ustawę o przewalutowaniu kredytów we frankach przyjęła Czarnogóra. W tym przypadku również zamieniono je na euro, co jest o tyle zrozumiałe, że ten kraj jednostronnie używa unijnej waluty jako środka płatniczego. Ciekawy jest natomiast podział kosztów zamiany. Pokrywają je w równych częściach kredytobiorcy, banki oraz rząd. Do rozwiązania problemu kredytów w walutach obcych przymierzają się też Rumunia i Serbia, choć na razie nie ma tam konkretnych rozwiązań.