Ma stały dochód, w dodatku dziecinnie łatwy do windykacji. Jest łatwowierny, często wręcz uroczo naiwny. Najczęściej dość nieporadnie porusza się w świecie najeżonym nowymi technologiami i informacjami atakującymi z każdej strony. Czy można nie wykorzystać takiej okazji?
W czasach, gdy wysokość pensji bardzo często zależy od liczby zdobytych klientów, moralność schodzi na dalszy plan. Wcisnąć tablet z abonamentem na dwa lata kobiecie, której ręce trzęsą się tak, że nie jest w stanie utrzymać nawet normalnego telefonu? Sprzedać za trzy średnie pensje kołdrę, od której magicznie przestaną boleć stare kości? Za pierwszym razem może jest trudno. Ale przy dziesiątym kliencie nie ma już problemu.
Niestety, nie lepiej bywa wśród bliskich. Babcia i dziadek przecież widzą, jak ciężko jest dzieciom czy wnukom związać koniec z końcem. Że za coś trzeba studiować, kupić podręczniki, wysłać pociechy na wakacje. Pomagają. Z emerytury ciężko, lekarstwa kosztują, więc idą do banku po kredyt. Gdy po czasie okazuje się, że nie ma go z czego spłacać, z pomocą przychodzi usłużny pan od chwilówek, nawet pieniądze do domu przywiezie. I tak jakoś się kręci.
Ale do czasu, bo to nie jest perpetuum mobile dla klienta. To perpetuum mobile dla instytucji finansowych. Dlatego gdzieś w tej całej opowieści powinno pojawić się państwo. Jednak przez 25 lat drapieżnej walki o lepszy byt, potocznie zwanej wolnym rynkiem, zapomnieliśmy chyba, czym ono jest i jakie być powinno. Teraz trzeba sobie radzić samemu. Słabszy jest nieudacznikiem, niezaradnym finansowo niedojdą, któremu nie warto pomagać. Kłopot w tym, że wszyscy się kiedyś zestarzejemy.