Byli liderzy Partii Konserwatywnej David Cameron i William Hague są wśród polityków, którzy – według brytyjskich mediów – odrzucili ofertę pokierowania konferencją klimatyczną COP 26 w Glasgow po tym, jak w zeszłym tygodniu odwołana ze stanowiska została Claire O’Neill.
Konserwatystka, która odpowiadała dotąd za organizację listopadowego szczytu, po swoim odejściu skrytykowała szefa rządu za brak wsparcia dla przygotowań do COP. Według „Financial Timesa” najbardziej prawdopodobnymi obecnie kandydatami do zastąpienia O’Neill są Michael Gove i Andrea Leadsom, ministrowie rządu Johnsona, którzy kierowali w przeszłości resortem środowiska.
Po fiasku ubiegłorocznej konferencji w Madrycie wobec COP26 są duże oczekiwania. Także Johnsonowi sukces na odcinku klimatycznym wydaje się potrzebny. To jeden z obszarów, w których brexit może oznaczać większe problemy dla Brukseli niż dla Londynu. Jak mówi DGP Lidia Wojtala, niezależna specjalistka ds. polityki energetyczno-klimatycznej, to UE będzie się mierzyć m.in. z koniecznością aktualizacji swoich celów klimatycznych w związku z odejściem Wielkiej Brytanii.
– Na tym tle Brytyjczykom będzie łatwiej zaprezentować się jako kraj, który jest w stanie wyznaczać sobie ambitne cele i je realizować. Ten szczyt to dla Londynu pierwsza taka szansa – żeby pokazać, na co go stać jako kraj niezależny od UE – podkreśla.
Dlatego brytyjski premier mobilizuje wysiłki, by zaprezentować się jako europejski lider w dziedzinie klimatu, m.in. śrubując krajowe cele klimatyczne. W poniedziałek zapowiedział przyspieszenie wycofania ze sprzedaży aut spalinowych i hybrydowych – ma to nastąpić najpóźniej w 2035 r., a nie jak wcześniej planowano, w 2040 r. Johnson, któremu towarzyszył słynny przyrodnik David Attenborough, wyraził też nadzieję, że inne kraje, w ślad za Wielką Brytanią, będą ograniczać swoje emisje.
Lidia Wojtala zastrzega, że Brytyjczycy nie są skazani na sukces. – To będzie bardzo trudny szczyt. Stoją przed nim ogromne wyzwania: rozliczenie dotychczasowych umów klimatycznych, rozpoczęcie dyskusji nad nowym celem finansowania klimatycznego, podniesienie „ambicji redukcyjnych” na rok 2030 i zasygnalizowanie celu neutralności klimatycznej na rok 2050, wreszcie domknięcie kwestii nierozwiązanych w Madrycie dotyczących m.in. globalnego handlu emisjami. Organizatorzy mają wiele do wygrania, ale wiele też do stracenia. Szanse, że to będzie pełen sukces, nie są zbyt wysokie – ocenia rozmówczyni DGP.
Zdaniem Jakuba Krupy, korespondenta polskich mediów w Londynie, w staraniach o rolę klimatycznego lidera Johnson ma po swojej stronie realne atuty. – Wielka Brytania jako pierwszy kraj przyjęła wiążący cel neutralności klimatycznej do 2050 r. Od roku 1990 emisja CO2 spadła o 42 proc. W ubiegłym roku po raz pierwszy więcej energii wyprodukowano ze źródeł odnawialnych niż z paliw kopalnych. Ten postęp jest widoczny – mówi.
Ale zdolność Johnsona, by zrealizować swoje obietnice w dziedzinie klimatu, jest kwestionowana. – Jako burmistrz Londynu zasłynął m.in. tym, że komentując plany budowy farmy wiatrowej, powiedział, że wiatraki nie poruszyłyby nawet powierzchnią budyniu. Nie zrealizował też swoich obietnic dotyczących ograniczenia ruchu samochodowego w mieście – wylicza Krupa.
Najbardziej boją się młodzi
Według styczniowego sondażu BMG dla „Independent” 70 proc. Brytyjczyków popiera przyjęcie przez kraj celu neutralności klimatycznej już w 2030 r. Przeciwnych jest 7 proc. „Za” jest nie tylko zdecydowana większość wyborców Partii Pracy czy Zielonych (odpowiednio 81 i 85 proc.), ale i torysów (64 proc.). Obecnie Londyn obowiązuje przyjęty w ubiegłym roku z inicjatywy poprzedniej premier Theresy May i potwierdzony przez Borisa Johnsona cel zerowych emisji netto do roku 2050 – analogiczny do celu unijnego oraz do rekomendacji Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) z 2018 r.
Jednocześnie zaledwie 32 proc. badanych uważa, że Wielka Brytania robi w sprawach klimatycznych więcej niż inne kraje. Zdaniem 38 proc. polityka rządu w Londynie jest na przeciętnym poziomie ambicji, a 17 proc. ocenia ją jeszcze niżej. 57 proc. badanych spodziewa się, że zmiany klimatyczne będą miały negatywne skutki dla życia codziennego w Zjednoczonym Królestwie (12 proc. uważa, że skutki będą pozytywne, zdaniem 21 proc. zmiany nie przełożą się na życie codzienne w ich kraju). Konsekwencji zmian klimatycznych obawiają się szczególnie ludzie młodzi (18–24 lat) – wśród nich negatywnego wpływu dla życia codziennego w Wielkiej Brytanii oczekuje 72 proc.
Jak podkreśla „Independent”, wyniki te oznaczają bezprecedensowy poziom zaniepokojenia brytyjskiej opinii publicznej związanego z klimatem. Na zdecydowany wzrost obaw wskazuje też m.in. ubiegłoroczny sondaż Eurobarometru. Według 29 proc. brytyjskich respondentów zmiany klimatu są dziś największym globalnym problemem (w całej Unii Europejskiej tego zdania było 23 proc.), co oznacza wzrost o 15 pkt proc. od czasu poprzedniego sondażu, przeprowadzonego dwa lata wcześniej. Brytyjczycy należą też do tych społeczeństw europejskich, które najczęściej wskazywały na to, że ochrona klimatu jest przede wszystkim zadaniem rządów narodowych (uważało tak 63 proc. badanych na tle 55 proc. w całej UE i 50 proc. w Polsce).