Prace nad reformą rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP) nabierają tempa. Gra toczy się o miliardy złotych i o kontrolę nad ponad 6 mln t opakowań rocznie. Jak wyważyć obowiązki i interesy, a przy tym nie zapomnieć o najważniejszym, a więc… środowisku?

„System ROP powinien być sprawiedliwy” – to chyba jedyny wasz postulat, pod którym podpisują się oponenci. Sęk w tym, że każdy tę sprawiedliwość inaczej rozumie. Jak wyobrażają ją sobie samorządowcy?

Olga Goitowska, dyrektor wydziału ds. gospodarki odpadami w UM Gdańska, ekspertka Unii Metropolii Polskich: System sprawiedliwy to taki, w którym nie mieszkaniec jest obciążany coraz wyższymi kosztami gospodarki odpadami, tylko producent wprowadzający na rynek opakowania, w szczególności te nienadające się do recyklingu, kosztowne w zagospodarowaniu. Dziś te koszty spadają na nas wszystkich, bo producenci płacą symboliczne kwoty tylko za recykling wybranych opakowań przy braku zwrotu kosztów ponoszonych przez gminy. Ten brak wpływów jest wyraźnie odczuwalny – chociażby na poziomie inwestycji w nowoczesne zakłady recyklingu czy sortownie. Jest ich za mało, przez co cały system komunalny zbliża się do granicy wydolności.

Co ma pani na myśli?

W 2025 r. wszystkie gminy będą musiały osiągnąć bardzo wysoki, 55-proc. poziom recyklingu odpadów. Nawet gdybyśmy w błyskawicznym tempie poprawili selektywną zbiórkę i wykorzystali wszystkie moce naszych instalacji, to i tak, wyżej już nie podskoczymy. Dlatego musimy zmienić strumień odpadów u źródła, czyli radykalnie zmniejszyć liczbę opakowań, szczególnie nienadających się do recyklingu, a także wyegzekwować od producentów opłatę za każde wprowadzone na rynek opakowanie. Tylko taka zmiana, czyli rzeczywiste wdrożenie zasad ekoprojektowania i ekomodulacji, ma rację bytu.

Obserwujemy dziś starcie dwóch koncepcji reformy ROP. Jedną zaprezentowali producenci i organizacje odzysku, drugą – samorządowcy i branża odpadowa. Co jest fundamentem systemu, który proponujecie?

Uważamy, że w 2024 r. jest już za późno na rewolucję i powinniśmy system reformować, zamiast wywracać go do góry nogami. Proponujemy model współpracy, który nie zachwieje fundamentami dzisiejszej gospodarki odpadami. Nadal będzie w nim miejsce chociażby dla organizacji odzysku opakowań, do których wciąż trafiałyby środki wpłacane w ramach ROP od producentów. Brakuje nam tylko jednego kluczowego ogniwa – administratora systemu, centralnego, publicznego podmiotu, który widziałby wszystkich uczestników rynku i wnikliwie kontrolowałby zarówno producentów, organizacje odzysku, jak i same gminy. Nie uchylamy się od nadzoru. Przeciwnie, jesteśmy na niego gotowi. Kluczowe jest dla nas, by sprawował go bezstronny – niezależny od gmin i wprowadzających – podmiot, dążący do maksymalizacji efektu ekologicznego, a nie do zmniejszenia kosztów po stronie biznesu. Nie mamy preferencji co do tego, która instytucja powinna pełnić taką rolę. Ważne, by system był szczelny i transparentny.

Producenci przekonują, że takie rozwiązanie będzie oznaczało obciążenie ich „podatkiem ekologicznym”, ustalanym arbitralnie przez owego administratora. A to byłoby złamaniem zasady, że każdy powinien płacić za odpady, które wytworzył.

Dla mnie jest nieporozumieniem mówienie, że system oparty na centralnym administratorze i samorządach może być nieprzejrzysty. Przecież wszystkie nasze działania i procedury są jasno określone w przepisach: od prawa zamówień publicznych, przez ustawę o samorządzie gminnym, po przyszłą ustawę o ROP, która mogłaby np. wprost wymieniać katalog dopuszczalnych wydatków gmin. Dużą rolę w kształtowaniu standardów na rynku odegrałby też sam administrator. Liczymy, że pomógłby on ustanowić takie standardy raportowania i sprawozdawczości, by każdy uczestnik systemu mógł się jasno zapoznać z kosztami przetworzenia konkretnych odpadów, co wyeliminowałoby ryzyko przekroczenia kosztu netto..

Mówiliśmy o obawach producentów. A co niepokoi samorządy, sceptyczne wobec modelu ROP zaproponowanego przed wprowadzających? Co budzi najwięcej kontrowersji?

Jest jeden mechanizm, który uważamy za szczególnie niebezpieczny. Chodzi o przekazanie kontroli nad gminnymi systemami odpadowymi w ręce producentów czyli organizacji ROP. Miałyby one decydować, czy odpady w danej gminie są zbierane selektywnie. Od takiej kwalifikacji będzie zależeć to, jak dużo organizacje odzysku zwrócą później gminom w ramach opłat ROP. Obawiam się, że dla wielu z nich priorytetem będzie to, by płacić jak najmniej. Wyobrażam sobie czarny scenariusz, w którym organizacje odzysku będą kwestionować jakość selektywnej zbiórki, aby obniżyć swoje koszty. Te role muszą zostać rozdzielone – nie może być tak, że ten sam podmiot będzie odpowiedzialny za wnoszenie opłat i weryfikację, czy zostały one należycie i zasadnie naliczone. Warto też pamiętać, że gminy straciłyby na takiej praktyce podwójnie, bo im więcej odpadów zewidencjonujemy jako zmieszane, tym wyższe opłaty za brak selektywnej zbiórki płacone przez mieszkańców i ryzyko kar za nieosiągnięcie poziomów recyklingu.

Zdaniem producentów jedyne, na czym w kontekście ROP zależy samorządom, to pieniądze. Jak odniesiecie się do tego zarzutu?

To manipulacja i nieprawda. Jest przeciwnie. Nam nie zależy na jak największym strumieniu pieniądza. Dążymy wręcz do tego, by był on jak najmniejszy. A to nastąpi tylko wtedy, gdy odpadów będzie mniej, a ich wartość rynkowa wzrośnie, bo będą tak projektowane, by większość nadawała się do recyklingu. Wtedy koszty ich zagospodarowania będą dużo niższe. Zyskają wszyscy. W systemie, który proponujemy, największy nacisk zostanie położony na efekt środowiskowy. Nam zależy na tym, by odpadów było jak najmniej, a za te, które już są, producenci płacili adekwatnie, czyli tak, by to nie mieszkaniec ponosił koszty systemu komunalnego w 100 proc. To jedyne motywy, które nami kierują.

Materiał powstał przy współpracy z Polską Izbą Gospodarki Odpadami