Nauczyciele nie mają podstaw do żądania rekompensaty za nadgodziny, bo pracują mniej niż 40 godzin tygodniowo. Części z nich, np. tym od WF-u, trzeba zwiększyć pensum - twierdzi Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP

Badanie czasu pracy nauczycieli przeprowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych wykazało, że pracują oni prawie 47 godzin tygodniowo. Nie potwierdza się pańska teza, że w szkole trudno spotkać pedagoga po południu.

Te deklarowane dane mocno mnie zaskoczyły. Mówiąc, że nauczyciele opuszczają szkołę tuż po południu, miałem na myśli małe wiejskie placówki. Tam klasy w danym roczniku są pojedyncze. Jest w nich po kilkoro uczniów, dlatego nauczyciele wcześniej wychodzą do domu. Wszystkie czynności, w tym również sprawdzanie klasówek, przebiegają szybciej. W szkołach na terenie naszej gminy, w których liczba uczniów sięga nawet tysiąca, nauczyciele pracują dłużej. Jest też dużo dodatkowych zajęć, więc placówki otwarte są też po południu. Dobra praca szkół zależy w dużym stopniu od odpowiedniej współpracy ich dyrektorów z organem prowadzącym, czyli gminą.

Nie obawia się pan, że taką wypowiedzią może się narazić swoim kolegom samorządowcom, którzy walczą z przywilejami nauczycielskimi?

Nie można generalizować, że nauczyciele nie angażują się w swoją pracę. Podobnie jak moi koledzy samorządowcy uważam, że nauczyciele pracują około 35 godzin tygodniowo. Pokazała to przecież pierwsza część badania IBE – jakościowa. Proszę pamiętać, że badanie czasu pracy było przeprowadzone z naszej inicjatywy. Z kolei ta część raportu, w której nauczyciele deklarowali, że pracują około 47 godzin tygodniowo, była niepełna, bo dotyczyła tylko 27 tygodni w roku. Dlatego może być w łatwy sposób podważona przez samorządy. Badanie to nie oddaje bowiem rzeczywistej pracy nauczyciela. W małych szkołach liczba zajęć może być nawet niższa niż 35 godzin tygodniowo, ale generalnie nie można mówić, że nauczyciele się przepracowują. Wszyscy też wiedzieliśmy przed badaniem, że pracują więcej niż podstawowe pensum.

Samorządy nie mogą się już chyba domagać, aby podwyższono pensum nauczycielom przy takich wynikach badania?

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby spokojnie rozmawiać o jego zróżnicowaniu. Z badań wynika, że polonista jest bardziej zapracowany od nauczyciela WF-u. Nie ma przeciwskazań, aby pensum zróżnicować zależnie od nauczanego przedmiotu. Już obecnie zdecydowana większość pedagogów ma więcej zajęć, niż wynosi ich podstawowe pensum. Gdybyśmy teraz podwyższyli je o dwie godziny, nic by się nie zmieniło, poza tym że gminy miałyby więcej środków na oświatę. Dlatego też dyskusja musi być spokojna i merytoryczna. Uważam, że po wakacjach strona samorządowa powinna się spotkać ze związkami zawodowymi i porozmawiać o tym, jak zmienić czas pracy nauczycieli, a przynajmniej zróżnicować pensum.

Oświatowe związki nie chcą czekać. „Solidarność” daje resortowi edukacji tydzień na podjęcie działań w tym zakresie, bo inaczej rozpocznie protest. A Związek Nauczycielstwa Polskiego domaga się od premiera wprowadzenia w szkołach więcej etatów dla przepracowanych nauczycieli. Czy samorządy nie zostały zepchnięte do defensywy?

Nie. Jak zwykle prezes Broniarz (prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego – red.) próbuje gorączkowo i pochopnie działać. Trzeba poczekać. Kiedy opadną emocje, można rozpocząć dyskusję, ale merytoryczną, pozbawioną napastliwości.

Związki mówią też o nadgodzinach. Czy gminy się tego nie obawiają?

Nie ma ku temu podstaw. Jak mówią nauczyciele uczniom: czytajcie ze zrozumieniem. Także to badanie. Ten raport w różnych aspektach można podważyć. Nauczyciele mają zapisane w Karcie nauczyciela, że ich czas pracy powinien wynosić do 40 godzin tygodniowo. Z raportu nie wynika, że w wymiarze całego roku szkolnego tę normę przekraczają.

MEN wskazuje, że dlatego wprowadza dzienniczki, bo nauczyciele będą odnotowywać swoje najważniejsze czynności. Resort nie przejawia jednak większego zainteresowania dyskusją o czasie pracy. Czy projekt założeń zmian w Karcie nauczyciela powinien być o tę kwestię rozszerzony?

Raczej nie, bo dyskusja na ten temat będzie bardzo długotrwała. Dobrze, że dzięki dzienniczkom czas pracy będzie częściowo lepiej ewidencjonowany niż obecnie. Niemniej jednak odrębną nowelizacją powinny zostać wprowadzone zmiany dotyczące pracy nauczycieli. Bardzo nas jednak niepokoi, że od kwietnia, gdy zakończyły się konsultacje nad projektem założeń do karty, nie zostały one jeszcze przyjęte przez Radę Ministrów. Te zmiany są dla nas bardzo ważne i niezbędne. Opieszałość rządu jest tu co najmniej zastanawiająca. Zmiany dla nauczycieli są kosmetyczne, ale nam mogłyby przynieść co prawda niewielkie, ale jednak oszczędności.

Czy zdawał pan sobie sprawę z tego, że nauczyciele mogą przy świadczeniu pracy wykonywać aż 54 różne zadania z nią związane?

Nie. Jestem tym trochę zaskoczony. Dobrze jednak, że IBE wziął pod uwagę tylko pięć najważniejszych z nich, bo pozostałe albo się powielają, albo są nie do końca prawdziwe.

Nauczyciele nie narzekali w badaniu na warunki pracy. Z ankiet wynika jednak, że ponad połowa z nich woli pracować w domu. Przebywanie w szkole przez osiem godzin jest męczące?

Zmuszanie nauczycieli do przebywania przez 40 godzin w szkole jest bez sensu. W większości nauczyciele to kobiety, które np. chcą po zajęciach wrócić do domu i zająć się obowiązkami rodzinnymi, a później zabrać się np. do sprawdzania klasówek. Nawet gdybyśmy przygotowali dla każdego nauczyciela biurko i komputer, i tak korzystano by z tego wyposażenia w niewielkim stopniu. Związki oświatowe tą częścią badania pewnie się zawiodły. Okazało się, że nauczyciele nie narzekali na warunki pracy, jakie im stworzyliśmy.