Karetki nie będą już jeździły z pacjentami od szpitala do szpitala, a lekarze nie będą tracić czasu na poszukiwanie dla swoich pacjentów placówek wyposażonych w odpowiedni sprzęt. Resort zdrowia chce te wszystkie informacje umieścić w Ewidencji Potencjału Świadczeniodawcy
Na początku lutego ciężarna pacjentka nie otrzymała pomocy w szpitalu powiatowym w Nisku na Podkarpaciu, ponieważ na izbie przyjęć nie było lekarza. Kobieta skarżyła się na ból głowy, nudności i złe samopoczucie. Ratownicy chcieli ją zawieźć do szpitala w Stalowej Woli, bo wiedzieli, że w Nisku zamknięto oddział ginekologiczno-położniczy, jednak dyspozytor pogotowia kazał im jechać do najbliższego szpitala, bo tak stanowią przepisy. Do Stalowej Woli pojechali dopiero wtedy, gdy okazało się, że w Nisku nie ma lekarza na izbie przyjęć.
Wojewoda podkarpacka Teresa Kubas-Hul i dyrektorka oddziału wojewódzkiego NFZ na Podkarpaciu Teresa Gwizdak zapowiedziały kontrolę w szpitalu. Wojewoda twierdzi, że nie została powiadomiona o zamknięciu oddziału ginekologiczno-położniczego w Nisku, choć nastąpiło to już na początku stycznia.
Przed takimi sytuacjami ma w przyszłości ustrzec pacjentów, lekarzy i urzędników system Ewidencji Potencjału Świadczeniodawcy (EPŚ). Wprowadzony będzie nowelizacją ustawy o systemie informacji w ochronie zdrowia (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 2465 ze zm.), której założenia pojawiły się w wykazie prac legislacyjnych KPRM. EPŚ ma pozwolić na monitorowanie informacji o aktualnym stanie takich zasobów, jak łóżka szpitalne, pracownicy medyczni, infrastruktura, wyroby medyczne, środki ochrony indywidualnej, gazy medyczne, a także krew i jej składniki.
Dane trafią do jednego worka
Co ważne, będzie się je monitorować z poziomu centralnego, rządowego. Dziś bowiem – jak tłumaczą autorzy założeń – działają niezależnie od siebie różne bazy danych na poziomie wojewódzkim. Resort zdrowia podaje, że informacje o bieżącej dostępności łóżek czy planowanych zabiegach gromadzone są w poszczególnych oddziałach szpitali i nie są agregowane nawet na poziomie całego podmiotu. A to nie pozwala na wiarygodną ocenę jego aktualnego potencjału.
O tym, jak wadliwe i niedoskonałe jest takie raportowanie danych, świadczą doświadczenia z pandemii COVID-19, kiedy zabrakło źródła wiarygodnej informacji o obłożeniu łóżek w szpitalach. Karetki ustawiające się w kolejkach na podjazdach już i tak pełnych szpitalnych oddziałów ratunkowych były dowodem na to, że system przekazywania informacji praktycznie nie istnieje.
Działające w części placówek szpitalne systemy informacyjne (hospital information system, HIS) często nie były zintegrowane z systemami u wojewodów. A z powodu braku standaryzacji „nie widziały się” także z HIS-ami w innych szpitalach.
„Wiele kluczowych dla świadczenia opieki zdrowotnej informacji przekazywanych było drogą telefoniczną lub za pomocą e-mail z wykorzystaniem dokumentów docx, pdf czy xlsx” – czytamy w uzasadnieniu. W dodatku do systemów teleinformatycznych dane wprowadzano ręcznie, niekiedy nawet kilka razy dziennie w celu aktualizacji danych, a to powodowało dodatkowe obciążenie szpitala, a nierzadko konieczność zatrudnienia kolejnych pracowników.
Z rozmów z białym personelem, przeprowadzonych podczas wizyt studyjnych (kameralnych konferencji z udziałem prezesów i dyrektorów szpitali oraz ich współpracowników, służących wymianie wiedzy i doświadczeń) w placówkach medycznych wynika, że największym problemem jest brak kompatybilności systemów stosowanych w szpitalach. Sprawia to, że informacja o zasobach nie jest dostępna dla wszystkich. W dodatku zdarza się, że sprawozdania się dublują, a dane nie są raportowane w sposób jednolity.
A to rodzi wiele problemów. Najwięcej, jeśli chodzi o transport pacjenta przez zespół ratownictwa do placówki medycznej, w której brakuje personelu, czego przykładem jest sytuacja ze szpitalem w Nisku. Często lekarze muszą też szukać placówki z wolną salą operacyjną, specjalistycznym sprzętem i aparaturą do zabiegu lub diagnostyki, gdzie można by przewieźć pacjenta.
Potrzebę dostępu do pełnej i aktualnej informacji z terenu np. powiatu lub województwa o możliwości wykonania zabiegu ratującego życie w innej placówce domagają się szczególnie ratownicy i dyspozytorzy. Chcieliby być informowani na bieżąco o brakach lekarzy czy awariach sprzętu takiego jak tomograf komputerowy, rezonans magnetyczny, winda czy lądowisko dla helikopterów albo o braku możliwości bezpiecznego transportu zaintubowanego pacjenta.
EPŚ miałby informować o wyłączeniach z użytku poszczególnych jednostek czy nawet łóżek z powodu remontu czy awarii, ograniczeniu pojemności sal szpitalnych, ponieważ przeznaczono je na izolatkę, bo przyjęto osobę z chorobą zakaźną, czy braku możliwości obsługi pacjenta z powodu absencji kadry medycznej.
Trochę późno, rząd powinien wziąć się za to wcześniej
Filip Płużański, łódzki ortopeda i były dyrektor ds. medycznych szpitala w Łowiczu, popiera pomysł, ale zastrzega, że diabeł tkwi w szczegółach. Dziwi się także, że projekt pojawia się dopiero teraz, trzy lata po pandemii. – Gdyby takie rozwiązanie istniało w czasie pandemii koronawirusa, można by uniknąć wielu zdarzeń niepożądanych. W wielu wypadkach karetki nie czekałyby pod pełnymi SOR-ami, a pacjenci nie trafialiby do placówek, w których brakuje miejsca czy zasobów. System jest potrzebny zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy wojnę za wschodnią granicą i realne przecież zagrożenie zdarzeniem masowym na terenie Polski – dodaje.
Jednak, jak zaznacza, szkopuł tkwi w realizacji tego planu.
– Dzisiejsze systemy szpitalne są tak nieprzyjazne dla użytkowników, że wielu z nich po prostu nie chce albo nie umie ich aktualizować. W dodatku żaden system nie zagwarantuje, że świadczeniodawcy będą do niego wpisywali rzeczywiste informacje np. o stanie zatrudnienia personelu. Dziś lekarze pracują na kontraktach w wielu miejscach, w każdym spędzając na przykład jeden dzień, ale każdy z tych podmiotów wykazuje ich jako stałego członka personelu, co może dawać mylne wrażenie, że są tam cały czas – zauważa Filip Płużański. ©℗
Maksimum danych, minimum wiedzy
W moim przekonaniu system ochrony zdrowia nie potrzebuje kolejnego systemu agregującego dane. Już dziś dysponujemy świetnymi zbiorami danych w postaci map potrzeb zdrowotnych, rejestrów medycznych czy ogromnej ilości danych w zasobach NFZ. Jeden z byłych prezesów Funduszu powiedział kiedyś, że w NFZ mamy maksimum danych, ale minimum wiedzy. Kłopot w tym, że nikt tych danych nie analizuje i nie wyciąga z nich wniosków. Obawiam się, że podobnie może być z systemem Ewidencji Potencjału Świadczeniodawcy. Będziemy wiedzieli, jakie jest obłożenie łóżek w danym szpitalu, ale nie będziemy potrafili tej wiedzy wykorzystać. Być może stanie się ona interesującym elementem badań naukowych, ale nie musi przełożyć się na rozwiązania praktyczne. Kolejny system z pewnością wymusi potrzebę zatrudnienia dodatkowych osób do uzupełniania i aktualizowania informacji albo obciąży tym obowiązkiem już zatrudnione. ©℗