Wśród porodówek niespełniających ministerialnego kryterium liczby 400 porodów rocznie są te najwyżejoceniane przez rodzące.

Aż siedem z 31 publicznych porodówek z oceną powyżej 80 pkt na 100 w rankingu Fundacji Rodzić po Ludzku za 2023 r. nie spełnia ministerialnego progu 400 porodów na rok, który miałby decydować o tym, czy oddział podpisze umowę z Narodowym Funduszem Zdrowia i będzie nadal finansowany ze środków publicznych.

Jakie placówki mogą zostać zamknięte?

Wśród liderów jakości niespełniających warunku ilościowego jest sklasyfikowany na drugim miejscu w rankingu Szpital Powiatowy im. Marii Skłodowskiej-Curie w Skarżysku-Kamiennej z punktacją 85 pkt na 100 (najwięcej – 86 pkt – uzyskał SPZOZ w Myszkowie na Śląsku). Kryterium nie spełnia też zajmujący czwartą pozycję SPZOZ w Hrubieszowie (83/100), SPZOZ Szpital Powiatowy w Lipsku na Mazowszu (82/100), Szpital Mrągowski (81/100) w Warmińsko-Mazurskiem i SPZOZ w Głubczycach na Opolszczyźnie (80/100). Według naszych rozmówców w Fundacji Rodzić po Ludzku ewentualna likwidacja tych placówek byłaby nie do pomyślenia dla kobiet, które przyjeżdżają tam rodzić nawet z odległych miejscowości.

Z kolei szpitale, w których liczba 400 porodów została znacznie przekroczona, dostała oceny równe lub mniejsze niż 60/100. Wielospecjalistyczny Szpital Wojewódzki w Gorzowie Wielkopolskim, w którym w 2023 r. przyszło na świat 1083 dzieci, rodzące oceniły na 56/100. I choć rzecznik placówki Paweł Trzciński zapewnia, że po wprowadzeniu znieczulenia zewnątrzoponowego i specjalnych diet dla ciężarnych oceny za bieżący rok będą znacznie lepsze, dane mogą niepokoić. Podobnie jest w przypadku Szpitala Specjalistycznego w Chojnicach, który dostał 53 pkt. Jego dyrektor Maciej Polasik zapewnia, że trwa remont 20-łóżkowego oddziału położniczego, po którym w salach „będzie jak w Marriotcie”. Wśród umieszczonych w rankingu fundacji oddziałów są tylko te, w sprawie których odesłano wystarczającą liczbę ankiet. Kilkadziesiąt porodówek zostało wyłączonych z oceny.

Resort zdrowia nie wziął pod uwagę zdania rodzących

Niezależnie od zapewnień dyrektorów wszystko wskazuje na to, że resort zdrowia nie wziął pod uwagę zdania rodzących. Choć według ostatnich zapewnień minister zdrowia Izabeli Leszczyny, z kryterium 400 porodów zrezygnowano, to oddanie decyzji o utrzymaniu oddziałów w ręce zespołów ds. zdrowia przy wojewodach najpewniej nie oznacza zupełnej dowolności w utrzymywaniu oddziałów położniczych, które rocznie odbierają mniej porodów. Przynajmniej na terenach, gdzie takich oddziałów jest więcej. Tymczasem z danych Fundacji Rodzić po Ludzku przedstawionych Komisji Ekspertów ds. Zdrowia przy Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich wynika, że na polskich porodówkach nadal nie dzieje się najlepiej. RPO Marcin Wiącek przytoczył te dane w wystąpieniu do minister Leszczyny.

Wśród nieprawidłowości RPO wymienia interwencje medyczne bez zgody rodzącej, brak swobody ruchu w porodzie, zwłaszcza w jego II fazie (kiedy pojawiają się skurcze parte), przerywany kontakt „skóra do skóry” matki i nowo narodzonego dziecka, wreszcie naruszanie godności – przemoc położnicza i ginekologiczna. Jak wynika z ankiet wypełnianych przez rodzące w 2023 r., 791 kobiet doświadczyło szantażu zdrowiem dziecka lub rodzącej, 1611 było wyśmiewanych, 167 słyszało groźby, 59 było poszturchiwanych, 414 na siłę rozkładano nogi przy parciu, 10 spoliczkowano. 81 rodzącym przywiązywano nogi do łóżka porodowego, a 1922 doświadczyło innych przykrych sytuacji. 23 proc. ankietowanych napisało, że zachowanie personelu medycznego lub organizacja opieki w szpitalu spowodowały, że rodząca czuła się zawstydzona, zignorowana, wyśmiana czy poniżona. Tym ważniejsze – zdaniem ekspertów Fundacji Rodzić po Ludzku – jest, by w dyskusji o porodówkach wzięto pod uwagę zdanie samych kobiet.

Choć 60 proc. kobiet miało ustalony plan porodu przy przyjęciu do szpitala, który stanowił część dokumentacji medycznej, to z dużą częścią nie został on dokładnie omówiony, więc pozostał martwą częścią dokumentacji. Reszta kobiet w ogóle dotarła na porodówkę bez planu, a co za tym idzie nie omówiono z nimi oczekiwań dotyczących porodu i opieki już po nim. Pacjentki skarżyły się też na przerwanie kontaktu „skóra do skóry” matki i noworodka, która przy braku komplikacji powinna być stała przez dwie godziny po porodzie. Nie został on zapewniony w aż 42 proc. przypadków, a powodem było mierzenie i ważenie dziecka przez personel medyczny czy ubieranie go. Tylko w 20 proc. przypadków kontakt został przerwany ze względu na stan zdrowia dziecka, a w 9 proc. na samopoczucie matki.

Według Anny Gołębickiej, strateg komunikacji w ochronie zdrowia, błędem resortu było nie tylko niezapytanie o zdanie rodzących, lecz także złe informowanie opinii publicznej o zamykaniu porodówek. – Zamykanie nierentownych, dublujących się na danym terenie porodówek co do zasady jest słuszne. Jednak decydując się na taki ruch, trzeba było wyjaśnić, że ludzie dostaną w zamian system ratownictwa dostosowany do transportu rodzących, a kobiety będą rodzić w lepszych ośrodkach, które w dodatku poznają jeszcze przed porodem i do których będą mogły przyjechać przed terminem, by czuć się bezpiecznie. Tymczasem pacjenci dostali komunikat „zabieramy wam porodówki” i nie wiedzą, co o tym myśleć – mówi ekspertka. ©℗

ROZMOWA

W sprawie porodówek ministerstwo powinno wysłuchać opinii samych kobiet

ikona lupy />
Joanna Pietrusiewicz, prezes Fundacji Rodzić po Ludzku / Materiały prasowe
Zebrane przez Fundację Rodzić po Ludzku przykłady traktowania rodzących przerażają. To jak najstraszniejsze opowieści z PRL.

Niestety, to wciąż się zdarza i jest określane mianem przemocy położniczej. 30 lat temu takie traktowanie rodzącej było smutną normą. Dziś wciąż się zdarza, ale dużo rzadziej.

Ponad 1,6 tys. kobiet doświadczyło wyśmiewania, czuło się upokorzone.

Wulgarne komentarze nie są rzadkością. Najczęściej dotyczą wyglądu. Poniżanie kobiety ma jeden cel: by była grzeczną, płochliwą pacjentką, z którą można zrobić wszystko, co trzeba. Ale to nie element kultury organizacji, lecz raczej kwestia pojedynczych osób, które nie zauważyły, że czasy się zmieniły, lub które system, wypalenie zawodowe, praca ponad siły i brak wsparcia doprowadziły do zatracenia człowieczeństwa. A jeśli jeszcze któryś z szefów dopuszcza takie zachowania, pojawia się pole do nadużyć.

W jakich szpitalach takie traktowanie występuje najczęściej: dużych klinicznych czy małych, które resort chce likwidować?

Rozmiar i ranga nie mają znaczenia. Zdarza się to zarówno w dużych szpitalach, jak i tych najmniejszych.

Resort zna te dane? Bo planując likwidację porodówek, powinien chyba wziąć pod uwagę opinie rodzących?

Jest mi nieco niezręcznie, bo nie chciałabym się z panią minister kontaktować przez media. Muszę jednak powiedzieć, że o kolejnych planach dotyczących porodówek dowiaduję się zewsząd, tylko nie z ministerstwa. Nie znam obecnej wersji planu, bo go nie widziałam, mimo że jestem członkiem powołanego przez panią minister zespołu ds. bezpieczeństwa zdrowotnego kobiet. Uważam, że to odpowiednie forum do przedstawienia koncepcji funkcjonowania oddziałów porodowych i przedyskutowania jej z członkami zespołu. To zarówno praktycy, jak i naukowcy, jest też strona społeczna, a więc odpowiednie osoby do dyskusji o kluczowych zmianach.

Czy uważa pani, że część porodówek trzeba zlikwidować?

Porodówek jest za dużo, bo porodów jest dużo mniej. Ale można rozważyć wiele rozwiązań, biorąc pod uwagę kontekst demograficzny. Chcielibyśmy, by kobiety w Polsce jednak rodziły dzieci. Jeżeli w danym szpitalu porodów jest za mało, może warto utworzyć dom narodzin, czyli miejsce, w którym kobieta może urodzić pod opieką położnej. Takie domy, które można utworzyć w szpitalu, prowadzą całodobowy dyżur położnych. Gdyby się pojawiły komplikacje, mogłyby one wezwać karetkę i odesłać rodzącą do szpitala. Domy narodzin działałyby na zasadzie izb porodowych, które mieliśmy w czasach wyżu demograficznego. Można by też finansować porody domowe.

Na to nie zgodzą się lekarze. Wystraszą się też rodzące, bo panuje przekonanie, że ciążę powinno się prowadzić u lekarza.

Postępująca od lat medykalizacja ciąży i porodu to potężny i opłacalny biznes. Co drugą ciążę rozwiązuje się przez cesarskie cięcie. A przecież położne w Polsce są przygotowane do tego, by prowadzić fizjologiczną ciążę i odbierać fizjologiczne porody. Przygotowują się do tego w toku pięcioletnich studiów, podczas których skupiają się na procesach fizjologicznych w życiu kobiety. Doskonale znają anatomię i fizjologię i na pewno potrafią rozpoznać, kiedy poród wymaga interwencji lekarza. Położne przyjmują porody w Holandii czy Wielkiej Brytanii, a tamtejsze ciężarne mogą nawet nie zobaczyć lekarza, jeśli nie ma takiej potrzeby. Kobiety w domach narodzin mogłyby wychodzić do domu już po sześciu godzinach, bo jeśli poród jest fizjologiczny, a matka i dziecko czują się dobrze, nie ma powodu, by zostawać tam dłużej.

Miała pani szansę opowiedzieć o tym minister Izabeli Leszczynie?

Niestety nie, bo chociaż zespół ds. bezpieczeństwa zdrowotnego powołała pani minister, sama nie bywa na jego posiedzeniach. Pani minister mówi, że kwestie zdrowia i bezpieczeństwa kobiet są dla niej ważne, ale nie znajduje czasu, by o nich z nami porozmawiać. Ja swoje uwagi przekazuję w pismach i przez media. Jestem po stronie ministerstwa, uważam, że obecny system jest do zmiany, ale wolałabym móc to przekazać osobiście. Należy wreszcie dać głos kobietom. ©℗

Rozmawiała Karolina Kowalska