Rząd zajmie się we wtorek flagowym projektem Ministerstwa Zdrowia, którego poprawiona wersja została opublikowana 31 października, po niemal dwóch miesiącach od zakończenia konsultacji publicznych. Mimo protestów środowiska resort nie zmienił swojego stanowiska w kwestii nierentownych oddziałów zabiegowych czy porodówek, które odbierają mniej niż 400 porodów rocznie – jeśli znajdują się w bliskim sąsiedztwie innych, bardziej efektywnych oddziałów porodowych, nie dostaną pieniędzy z NFZ. Wyjątkiem są porodówki o mniejszej liczbie procedur, ale znajdujące się w rejonach, z których rodzącym trudno będzie dojechać do większego ośrodka. Tam mają zostać utrzymane pod warunkiem kwalifikacji w dodatkowym postępowaniu konkursowym.
Podczas konferencji sprzed kilku dni premier Donald Tusk przyznał, że jest wiele miejsc, w których „można zlikwidować oddział, by szpital się utrzymał”. – Jestem gotowy wziąć polityczną odpowiedzialność za poważne i trudne rozmowy, dzięki którym doprowadzimy do tego, aby system szpitalnictwa był bardziej zrównoważony – zapewniał. Dodał, że nie ma powodu, by każdy szpital powiatowy „bił się o maksymalną liczbę procedur”. – Musimy zbudować rozsądną strukturę sieci placówek – zaznaczył.
Projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych i niektórych innych ustaw zakłada rozluźnienie kryteriów kwalifikacji do sieci szpitali, która gwarantuje finansowanie z NFZ. Pozwala też szpitalom, których oddziały są dublowane przez inną placówkę w bliskiej odległości, przekształcać je w oddziały niezabiegowe i długoterminowe dla pacjentów przewlekle chorych niewymagających wysokospecjalistycznej opieki na oddziale szpitalnym, ale ciągłą opiekę pielęgnacyjną. Projekt zakłada także pomoc w restrukturyzacji zadłużonej placówki i możliwość tworzenia związków jednostek samorządów terytorialnych tak, by dwa powiaty mogły połączyć szpitale i prowadzić dwie oddalone od siebie placówki jako jedną instytucję, w której w jednym miejscu będą oddziały zabiegowe, a w drugim zachowawcze.
Dla Jerzego Przystajki, farmaceuty, autora programu wyborczego Partii Razem w zakresie ochrony zdrowia, oznacza to jedno: powrót do czasów, w których kobiety rodziły na przepełnionych oddziałach: – Założenia ustawy o szpitalach, które rządzący przekazują w mediach, wynikają w prosty sposób z blokady finansowania ochrony zdrowia. Te wspaniałe zapowiedzi można przetłumaczyć na język polski: Przygotujcie się na porody w karetkach jadących 100 km albo na korytarzach przepełnionych oddziałów. Małe porodówki mają wielką przewagę nad większymi w tym, że mają mniej porodów, co sprawia, że opieka nad pacjentką jest większa i bardziej uważna. Jeśli tę opiekę przeniesiemy do oddziałów, które nie są przecież większe dwa razy, a najwyżej o jedną salę, to oddziały będą przepełnione, a akcję „Rodzić po ludzku” będziemy musieli rozpoczynać od początku – mówi Jerzy Przystajko.
Ostrożnie przyglądają się ustawie także członkowie Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych (OZPSP), którzy pod koniec października spotkali się z kierownictwem resortu zdrowia i NFZ w sprawie nowych przepisów. – Czekamy na dokument, który wyjdzie z rządu. A jeszcze bardziej na rozporządzenia do ustawy, która jest bardzo ogólna i mówi m.in. o osiągnięciu liczby zabiegów zapewniającej bezpieczeństwo świadczeniodawcom. Jeżeli w rozporządzeniach zapisane zostaną sztywne rozwiązania, to będziemy musieli podlegać mocnej weryfikacji, bo nie mówię jeszcze o „likwidacji” – tłumaczy prezes OZPSP Waldemar Malinowski. I dodaje, że o konieczności likwidacji części łóżek mówiło się już w 2019 r. – Tymczasem przyszła pandemia i łóżka okazały się niezbędne. W przypadku epidemii czy innych niespodziewanych sytuacji, jak choćby ewentualny konflikt zbrojny, szpitale okazują się głównym zabezpieczeniem zdrowotnym dla mieszkańców. A przecież Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) mówi o kolejnych epidemiach, a za naszą wschodnią granicą toczy się regularna wojna – dodaje Waldemar Malinowski.
Choć rządzący podkreślają, że przekształcanie oddziałów szpitalnych będzie dobrowolne, eksperci mają wątpliwości. Ich zdaniem uzależnienie finansowania ze środków publicznych od liczby wykonanych zabiegów jest pewną formą przymusu. Zwłaszcza że, jak mówił podczas październikowego posiedzenia sejmowej podkomisji zdrowia wiceprezes OZPSP Krzysztof Żochowski, placówki powiatowe z racji swojej specyfiki wykonują mniej operacji, a wielu pacjentów, po wielodniowej diagnostyce, odsyłają do ośrodków o wyższym poziomie referencyjności, najczęściej klinicznych. ©℗
Sceptycy mówią o porodach w karetkach albo na pełnych korytarzach