Zapowiedzi ministra Konstantego Radziwiłła budzą wiele emocji m.in. co do tempa wzrostu wydatków na zdrowie. Mają one osiągnąć 6 proc. PKB dopiero w 2025 r. To faktycznie długo. Dziwiłoby mnie jednak, gdyby obiecał, że brakujące 30–35 mld zł rząd znajdzie z roku na rok. Choć pieniądze są tu bardzo ważne, bo bez nich nic nie uda się zrobić.

Warto także podkreślić, że resort przedstawił w miarę kompleksowy pomysł na zdrowie. Można go nazywać – jak robią to poniektórzy – powrotem do poprzedniej epoki, można się obawiać, ale trzeba też przyznać, że zaniechania z ostatnich kilkunastu lat i wolnoamerykanka panująca w zdrowiu powodowały, że pacjent bardzo często zostawał na lodzie. Placówki miały ładnie odremontowane oddziały czy kupiony nowy sprzęt z unijnych pieniędzy, ale kolejki rosły, a zagubieni w systemie chorzy musieli płacić za pomoc z własnej kieszeni, na co wskazują dane GUS o wydatkach gospodarstw domowych czy liczbie prywatnych świadczeniodawców.

Radziwiłł najważniejsze zmiany chce wprowadzić od 2018 r., co także spotka się z krytyką opozycji, która chciałaby natychmiastowej poprawy. Tymczasem ten termin wydaje się realny. Trudno tu nie wspomnieć zapowiedzi poprzedników obecnego szefa resortu zdrowia i perspektyw czasowych, jakie sobie narzucali. Gdy niemal równo dekadę temu Zbigniew Religa zapowiadał zmiany w ochronie zdrowia, to na ich realizację chciał przynajmniej siedmiu lat. Tyle miało zająć dojście do wyższych wydatków na ochronę zdrowia, sieci szpitali, wzmocnienia nadzoru ministra nad NFZ i poprawa jego finansów przez sprawiedliwe oskładkowanie rolniczych dochodów (Religa był przeciwnikiem systemu budżetowego finansowania zdrowia), godziwych pensji pracowników medycznych. Nie zdążył.

Ewa Kopacz obiecała, że sami będziemy wybierać, do kogo trafia zdrowotna składka – będą konkurujące ze sobą fundusze publiczne i prywatne. Jesienią 2010 r. mówiła, że wdroży te zmiany w formie pilotażu w dwóch województwach od 2012 r., a w całym kraju od 2014 r. Może już wiedziała, że tekę ministra zastąpi laską marszałkowską i nikt jej nie rozliczy z obietnic. Jako premier zmiany te mogła próbować wcielić w życie, ale nic w tym kierunku nie zrobiła.