- W każdym województwie, mieście, a także w każdym szpitalu istnieje plan zabezpieczenia na wypadek katastrofy czy zdarzenia masowego - mówi dr Paweł Ziółkowski szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego oraz Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki (ICZMP) w Łodzi, specjalista anestezjologii i medycyny ratunkowej
dr Paweł Ziółkowski szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego oraz Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki (ICZMP) w Łodzi, specjalista anestezjologii i medycyny ratunkowej: Zdarzenia masowe koordynowane są na wielu poziomach. Te najpoważniejsze przez wojewódzkiego koordynatora ratownictwa medycznego, zatrudnianego przez urząd wojewódzki, mniej poważne na poziomie dyspozytorni. Na miejscu zdarzenia wyznaczony zostaje kierownik zespołu ratownictwa medycznego (ZRM), który koordynuje pomoc na miejscu, a w dyspozytorni starszy dyspozytor wyznacza innego, by zajmował się wyłącznie zdarzeniem masowym – koordynował współpracę między ZRM a szpitalami, kierował zespoły do właściwego szpitala.
W każdym województwie, mieście, a także w każdym szpitalu istnieje plan zabezpieczenia na wypadek katastrofy czy zdarzenia masowego. W szpitalu taki plan podzielony jest na zdarzenia zewnętrzne, gdy poszkodowani pacjenci trafiają do niego z zewnątrz, i zdarzenia wewnętrzne, takie jak np. pożar czy wybuch w szpitalu, gdy trzeba zabezpieczyć pacjentów, którzy się w tym szpitalu znajdują.
Nie każdy pacjent ze zdarzenia masowego wymaga leczenia w centrum urazowym. Wskazania do leczenia w nim określa rozporządzenie – są to zwykle ciężkie urazy. I takich pacjentów wysłałby do nas dyspozytor. Nie warto zajmować czasu i miejsca w centrum urazowym pacjentem ze zwichnięciem stopy, jeśli zespół mógłby w tym czasie udzielać pomocy pacjentowi z ciężkiego wypadku. Centra urazowe, zarówno dziecięce, jak i te dla dorosłych, dysponują większym zapleczem kadrowym i sprzętowym i są przygotowane do udzielenia pomocy w najcięższych przypadkach. Ich SOR-y mają większą obsadę i obszary (wstępny, intensywnej terapii i obserwacyjny) wyposażone w sprzęt pozwalający na udzielenie pomocy na miejscu. W zależności od tego, jak pacjent zostanie striażowany, czyli „wysegregowany” medycznie, na miejscu zdarzenia, trafia do konkretnego obszaru pod opiekę konkretnego personelu.
W centrach urazowych przez całą dobę dyżuruje także tzw. trauma team, złożony z chirurga (w naszym przypadku dziecięcego), anestezjologa i lekarza medycyny ratunkowej, a w razie potrzeby można wezwać z oddziału specjalistów innych dziedzin, np. ortopedów, neurochirurgów, neurologów.
Jest zasada, że nie wolno równocześnie transportować do jednej jednostki zbyt dużej liczby poszkodowanych, bo to przekroczy możliwości każdego szpitala. Dlatego dyspozytor decyduje, że tylu pacjentów pojedzie do nas, a kolejni do najbliższych centrów urazowych w innych województwach – do Warszawy czy do Kielc. Rozdysponowuje wówczas helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które jest częścią systemu. Helikopter ląduje bezpośrednio na miejscu zdarzenia – czy to na łące, czy zatłoczonej autostradzie, a straż pożarna przygotowuje mu miejsce do lądowania.
Oddział jest przygotowany do takich zdarzeń. Niedawno trafiło do nas pięcioro dzieci z zatruciem tlenkiem węgla równoczasowo z jednym z rodziców, drugi rodzic został przewieziony do szpitala dla dorosłych. W tym czasie na SOR mieliśmy sześciu pacjentów, ale dołożyliśmy miejsca dla kolejnej szóstki. W bardzo szybkim tempie udało nam się sprawdzić, czy stężenie karboksyhemoglobiny wymaga leczenia tlenem hiperbarycznym, i umieścić wszystkich pod zwykłą aparaturą z tlenem. Gdyby wynik był inny, musielibyśmy odesłać pacjentów do ośrodków dysponujących komorami hiperbarycznymi. Na to też jesteśmy przygotowani. ©℗