Czy w kwestii standardów opieki medycznej nad osobami transpłciowymi dojdzie do zmian?

ikona lupy />
ShutterStock / Fot. Shutterstock.AI

„Pliki WPATH dowodzą, że medycyna płci opiera się na nieuregulowanych i pseudonaukowych eksperymentach na dzieciach, młodzieży i bezbronnych dorosłych. Przejdzie to do historii jako jeden z najgorszych skandali medycznych” – napisał na początku marca na portalu X (dawniej Twitter) dziennikarz i pisarz Michael Shellenberger, który ujawnił potężny pakiet zapisów wewnętrznych rozmów prowadzonych przez specjalistów WPATH, czyli World Professional Association for Transgender Health (Światowe Stowarzyszenie Specjalistów(-tek) ds. Zdrowia Osób Transpłciowych. Mia Hughes, autorka raportu sporządzonego na podstawie analizy tych plików (dostępny na stronie environmentalprogress.org), nie waha się porównywać stwierdzonych nieprawidłowości z największą XX-wieczną aferą medyczną, jaka wybuchła po ujawnieniu konsekwencji zabiegu lobotomii. Czym jest WPATH i cóż takiego zatrważającego znajduje się w plikach?

Najlepsze praktyki

WPATH to stowarzyszenie założone w 1979 r. przez endokrynologa i seksuologa Harry’ego Benjamina, którego celem było stworzenie społeczności specjalistów zajmujących się leczeniem problemów związanych z tożsamością płciową. Z czasem stało się ono wiodącą organizacją w zakresie standardów opieki medycznej nad osobami transpłciowymi. WPATH liczy obecnie prawie 2,5 tys. członków, z czego czwórka to Polacy. Jego Standardy opieki od lat są wymieniane jako źródło najlepszych praktyk w dziedzinie opieki zdrowotnej dla osób transpłciowych m.in. przez British Medical Association i General Medical Council. Również The Royal College of Psychiatrists odwołuje się do rekomendacji WPATH w swoich zaleceniach. Wsród członków organizacji jest m.in. kilku pracowników angielskich klinik płci dla dorosłych National Health Service. Są oni również autorami obecnych Standardów opieki, które znoszą ograniczenia wiekowe dla osób starających się o tranzycję płci.

Na tym dokumencie opierają się również obowiązujące Zalecenia Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego dotyczące opieki nad zdrowiem dorosłych osób transpłciowych opublikowane w 2020 r. w „Psychiatrii Polskiej”. Jednym z ich współautorów jest certyfikowany członek WPATH dr Bartosz Grabski, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego (PTS) i kierownik Pracowni Seksuologii w Katedrze Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ponadto na wytyczne WPATH powołują się portale medyczne, Fundacja Trans-Fuzja, Fundacja Lambda Polska i większość placówek udzielających konsultacji osobom trans w Polsce.

Standardy opieki to także punkt odniesienia w badaniach naukowych. Autorki artykułu „Doświadczenia osób transpłciowych w korzystaniu z usług ochrony zdrowia” opublikowanego w 2022 r. w „Journal of Sexual and Mental Health” określają zachowania pracowników medycznych, które są niezgodne z wytycznymi WPATH i PTS jako „nieprawidłowe”.

Co zawierają wytyczne? Przede wszystkim prymat modelu „świadomej zgody” (ang. Informed Consent Model, ICM), który w praktyce sprowadza się do tranzycji na żądanie. Ponieważ decydująca jest zgoda konkretnego pacjenta, nie istnieją pojedyncze wskazania, które można by tutaj przytoczyć – działalność klinik wykonujących procedury według tego modelu często różni się w szczegółach. Wspólnym elementem jest jednak brak obowiązkowego udziału specjalisty od zdrowia psychicznego. Standardy WPATH precyzyjnie definiują, czym jest świadoma zgoda. Musi być ona: (1) wyrażona swobodnie, (2) przez osobę, która jest do tego zdolna, nie jest ubezwłasnowolniona, nie znajduje się w stanie ograniczającym zdolność racjonalnego namysłu i podejmowania decyzji i wreszcie (3) musi być udzielona przez osobę dostatecznie poinformowaną na temat charakteru leczenia, jego efektów oraz możliwych skutków ubocznych.

Przeglądy dowodów przeprowadzone przez organy ds. zdrowia publicznego w Finlandii, Szwecji i Anglii wykazały, że stosunek ryzyka do korzyści związanych ze zmianą płci wśród młodzieży waha się od nieznanego do negatywnego

Model świadomej zgody jest często przeciwstawiany tradycyjnemu, wypieranemu dziś modelowi medycznemu, w którym na decyzję o korekcie płci wpływają specjaliści zaangażowani w proces diagnostyczny. Ich rolą jest ustalenie przyczyn transidentyfikacji oraz wykluczenie tych, mających charakter przejściowy (np. trauma, wykorzystanie seksualne, nieutożsamianie się przez pacjenta z wąską definicją kobiety/mężczyzny), i tych, które budzą wątpliwości co do prawidłowej transidentyfikacji (np. dysocjacyjne zaburzenie osobowości, psychoza, autyzm, orientacja homoseksualna itp.). Przeciwnicy tego modelu twierdzą, że niepotrzebnie przedłuża on cierpienia osób trans i utrudnia skorzystanie z interwencji medycznych (farmakologicznych, hormonalnych i chirurgicznych).

I właśnie w kluczowy element systemu budowanego przez WPATH – w świadomą zgodę – uderzył wyciek rozmów ujawniony przez Michaela Shellenbergera.

Puszka Pandory

Pliki WPATH to głównie zapisy rozmów prowadzonych na forum internetowym organizacji, na którym dyskutowano poszczególne przypadki, nagrania wideo warsztatów, paneli dyskusyjnych i inne materiały nieudostępniane publicznie. Odkrywają one otchłań hipokryzji ludzi wpływających na kształtowanie opieki medycznej nad osobami transpłciowymi na całym świecie. Z rozmów specjalistów WPATH wynika, że wiedzą oni, iż w przypadku wielu pacjentów nie może być mowy o świadomej zgodzie. Jak bowiem spełnić wszystkie jej warunki w przypadku czterolatka, o którym dyskutowano na forum. Albo 14-latki, u której blokowali hormonalnie procesy dojrzewania? Mocno wątpliwe wydaje się też założenie, że opóźniony w rozwoju 13-latek, który zgłosił się na leczenie, wyraził świadomą zgodę. Liderka WPATH Dianne Berg stwierdziła na forum, że „zakłopotała” ją sytuacja, w której musiała poinformować dziewięciolatkę z dysforią płciową o ryzyku utraty płodności. Kanadyjski endokrynolog przyznał z kolei, że „rozmowa z 14-latkiem o problemie płodności wygląda dobrze w teorii, ale w praktyce wiem, że mówię do pustej ściany”. W innej rozmowie napisał: „Wyjaśniamy tego rodzaju problemy ludziom, którzy nie mieli jeszcze lekcji biologii w szkole”.

Wypowiedzi terapeutki z Karoliny Północnej wskazują, że interwencje medyczne były oferowane pacjentom z zaburzeniami osobowości: „W przypadku jednego z naszych klientów, który cierpiał na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, pracowaliśmy ze wszystkimi jego alternatywnymi osobowościami, aby wyraziły one zgodę na hormonalną terapię zastępczą”. Terapeutka podkreśla, że alternatywne osobowości tego pacjenta były zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej – i wszystkie musiały wyrazić „świadomą zgodę”.

Terapeuta z Kalifornii wspomina z kolei: „Interweniowałem w imieniu ludzi bezdomnych, u których zdiagnozowano duży epizod depresyjny, kompleksowy zespół stresu potraumatycznego, i uzyskałem co najmniej zgodę na orchidektomię (usunięcie obu jąder). W ciągu ostatnich 15 lat musiałem tylko raz z przykrością odmówić napisania opinii pozytywnej, głównie dlatego, że badana osoba była w stanie aktywnej psychozy i miała halucynacje podczas sesji diagnostycznej. Poza tym nic, wszyscy otrzymali swoje opinie, potwierdzenie ubezpieczenia i od tego czasu żyją (prawdopodobnie) bardziej szczęśliwi”.

Kiedy czytamy o „interwencji”, „terapii”, chodzi w istocie o procedury – farmakologiczne i zabiegowe – które niosą za sobą nieodwracalne skutki, a których efekty uboczne nie są dostatecznie zbadane. Certyfikowani członkowie WPATH przyznają, że nie rozumieją dobrze stosowanych przez siebie metod, nie znają ich długoterminowych skutków, ale mimo to nie inicjują badań mających na celu ich poznanie. Prezes organizacji, transkobieta Marci Bowers, podczas dyskusji na temat efektów stosowania blokerów dojrzewania (leki te podaje się również na potrzeby chemicznej kastracji) stwierdziła, że „płodność nie jest w ogóle przedmiotem badań”.

Skojarzenia z eksperymentowaniem na ludziach – i to młodych – nasuwają się same, bo jak pokazują badania, praktyki te wiążą się z poważnymi zagrożeniami dla zdrowia. Naukowcy z Wielkiej Brytanii w przeglądzie badań z 2019 r. wykazali, że terapia hormonalna afirmująca płeć może zwiększać ryzyko choroby wieńcowej, udaru, nadciśnienia, zakrzepicy, zaburzeń lipidowych i cukrzycy. Z kolei badania kohortowe nad osobami transpłciowymi opublikowane na łamach „Annals of Epidemiology” w 2017 r. stwierdziły zwiększone ryzyko zachorowań na nowotwory endokrynne oraz te wywoływane infekcjami wirusowymi, a także wyższe ryzyko raka limfatycznego, układu krwiotwórczego i piersi. Problemy z płodnością i bezpłodność jako efekty uboczne stosowania blokerów dojrzewania stanowiły przedmiot wielu badań i zostały gruntownie i bezspornie wykazane. Zresztą wystarczy przeczytać ulotki dołączone do leków hormonalnych, w których producenci oficjalnie o nich informują.

Standardy opieki WPATH na temat części zagrożeń, o których specjaliści dyskutują w ujawnionych rozmowach, nie mówią nic. A jeśli o niektórych wspominają, to raczej bagatelizują prawdopodobieństwo ich wystąpienia i uciążliwość. Zachęcają natomiast do stosowania metod mających na celu hormonalną i chirurgiczną modyfikację płci, wskazując, że mają one zapobiegać samobójstwom osób identyfikujących się transpłciowo (nie ma jednak rzetelnych badań, które by to potwierdzały – i trudno je sobie wyobrazić).

Co więcej, w siódmej wersji Standardów opieki blokery dojrzewania, których wpływu na płodność WPATH nie bada, określa się mianem interwencji „w pełni odwracalnych”. „Dwa cele uzasadniają interwencję z użyciem hormonów hamujących dojrzewanie: (I) ich zastosowanie daje nastolatkom więcej czasu na pogłębioną ocenę swojej nienormatywności płciowej oraz innych problemów rozwojowych; oraz (II) ich zastosowanie może ułatwić tranzycję przez zapobieżenie rozwoju cech płciowych, które są trudne lub niemożliwe do odwrócenia, jeśli osoba nastoletnia nadal będzie dążyć do medycznej tranzycji” – czytamy w dokumencie WPATH.

Standardy opieki nie mówią nic również na temat raportu sporządzonego przez zespół pod kierownictwem Hilary Cass, którą brytyjski NHS powołał dla zbadania blokerów dojrzewania. Na podstawie tego raportu rząd brytyjski zakazał rutynowego ich stosowania w tzw. klinikach płci. Ponadto nie znajdziemy w wytycznych WPATH wniosku z dużego przeglądu badań opublikowanego w „Current Sexual Health Reports” w kwietniu 2023 r., który brzmiał: „Systematyczne przeglądy dowodów przeprowadzone przez organy ds. zdrowia publicznego w Finlandii, Szwecji i Anglii wykazały, że stosunek ryzyka do korzyści związanych ze zmianą płci wśród młodzieży waha się od nieznanego do negatywnego”.

O ile medycyna stosunkowo skutecznie oczyszcza się z pseudonaukowych metod, o tyle szkodliwe psychoterapie umierają z większym trudem

Lekarze z Instytutu Karolinska w Szwecji po przeanalizowaniu wielu badań doszli do wniosku, że stosowanie blokerów dojrzewania powinno być traktowane raczej jako eksperymentalne leczenie indywidualnych przypadków niż standardowa procedura. Wśród groźnych skutków ubocznych wymienili nieodwracalne opóźnienie dojrzewania kości, które nie uzyskują normalnej gęstości (osteopenia).

W 2016 r. amerykańska FDA nakazała producentom leków dodanie do blokerów dojrzewania etykiet ostrzegawczych informujących o możliwych zaburzeniach psychicznych. Agencja podjęła tę decyzję po otrzymaniu raportów o 10 dzieciach, które miały myśli samobójcze, w tym jedno podjęło próbę. Oprócz tego docierały do niej informacje o pojawiających się w trakcie stosowania blokerów epizodach depresji, samookaleczeniach itp. W 2022 r. FDA wydała kolejne ostrzeżenie dotyczące możliwości wystąpienia idiopatycznego nadciśnienia wewnątrzczaszkowego u dzieci, którym podaje się blokery.

Ponieważ hormony płciowe odgrywają ważną rolę w procesach dojrzewania mózgu, istnieje uzasadniona obawa, że omawiane leki spowalniają te procesy lub nawet blokują. Doktor John Strang, dyrektor ds. badań programu rozwoju płci w Narodowym Szpitalu Dziecięcym w Waszyngtonie, wraz ze współpracownikami napisał w artykule z 2020 r., że „stłumienie dojrzewania może uniemożliwić kluczowe aspekty rozwoju we wrażliwym okresie organizacji mózgu”. Przegląd wyników badań dotyczących wpływu blokerów dojrzewania na funkcje psychiczne, opublikowany przez naukowców z University College London w 2024 r., przedstawił dowody na to, że mają one szkodliwy wpływ na iloraz inteligencji. Nie znaleziono natomiast dowodów na to, że skutki te są w pełni odwracalne.

Mimo to ostatnia, ósma wersja Standardów opieki, która ukazała się w październiku 2022 r., znosi wszelkie bariery wieku dla podejmowania interwencji medycznych, a także postuluje oddzielenie kwestii etycznych od decyzji medycznych. To na tę wersję powołuje się zarząd Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego w swoim Oświadczeniu w sprawie planowanych zmian prawnych dotyczących opieki zdrowotnej nad osobami transpłciowymi doświadczającymi niezgodności płciowej w wieku rozwojowym z 16 czerwca 2023 r. Czytamy w nim: „dominująca większość specjalistów zajmujących się problematyką dysforii/niezgodności płciowej dopuszcza możliwość wprowadzenia MIAP (medycznych interwencji afirmujących płeć) u adolescentów”. Stanowisko to poparło Polskie Towarzystwo Psychoterapii Integratywnej i wielu terapeutów indywidualnych w całym kraju.

Lęk i ignorancja

Współczesne społeczności demokratyczne cenią sobie nade wszystko szacunek dla odmienności i różnorodności. Posądzenia o brak tolerancji obawiamy się często bardziej niż oskarżenia o brak kompetencji intelektualnych. Szczególnie gdy chodzi o osoby cierpiące – zarzut braku empatii jest dzisiaj równie bolesny. Pozornie niewinny zabieg polegający na wykreśleniu z podręczników diagnostycznych kategorii zaburzeń tożsamości płciowej i wstawieniu w to miejsce niezgodności płci był zabiegiem w istocie rewolucyjnym, bo zamieniał w normę coś, co w percepcji społecznej stanowiło odstępstwo od normy. Dzisiaj jakakolwiek forma niezgody na to grozi oskarżeniem o transfobię. I w rzeczy samej oskarżenia te padają nieustannie, co uniemożliwia krytykę istniejącego stanu rzeczy.

Tymczasem stan wiedzy o człowieku nie uległ zasadniczym zmianom. Płeć biologiczną mamy zapisaną w chromosomach każdej komórki, czy nam się to podoba, czy nie. I nie ma sposobu, by ją zmienić. Samo to stwierdzenie może już narażać nas na społeczne potępienie. Spotykają się z nim choćby feministki, które nie chcą się zgodzić na to, by z trudem wywalczone miejsce kobiet w życiu publicznym zajmowały transkobiety – osoby, które urodziły się z przypisaną płcią męską, lecz identyfikują się jako kobiety. Zarzut bycia TERF-em (ang. trans-exclusionary radical feminism) – a więc kobietą sprzeciwiającą się zawłaszczaniu praw przez transkobiety – stał się już formą obelgi wykluczającej z dobrego towarzystwa.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego daliśmy się uwieść ideologii transpłciowości. Najlepiej ilustrują go liczby. W testach PISA przeprowadzanych w krajach OECD od 20 lat obserwujemy stały spadek umiejętności matematycznych, czytania i rozumienia nauki. Jak pokazuje raport Census 2021, sporządzony przez Office for National Statistics w Wielkiej Brytanii, największa liczba osób identyfikujących się jako trans występuje w miejscach, gdzie ludzie są najgorzej wykształceni. W badaniach przeprowadzonych w Polsce dla Medonet.pl przez Ipsen okazało się, że według 54 proc. mężczyzn kobiety mają gruczoł prostaty, a 37 proc. kobiet twierdzi, że go ma. Taką wiedzę na temat własnego układu rozrodczego mają obywatele kraju, w którym co roku wykrywanych jest ok. 19 tys. przypadków raka prostaty, a ok. 7 tys. mężczyzn umiera z powodu tej choroby. Co stoi na przeszkodzie, aby przekonać ich, że płeć można dowolnie skorygować za pomocą zabiegu chirurgicznego?

Trzęsienie ziemi, którego nie było

Afera wokół plików WPATH powinna wstrząsnąć przynajmniej tą częścią świata, która spotyka się na co dzień z problemami osób trans. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Krótko po pierwszych publikacjach Marci Bowers wydała oświadczenie: „WPATH jest i zawsze była organizacją opartą na nauce i dowodach, której zalecenia cieszą się szerokim poparciem głównych organizacji medycznych na całym świecie. Jesteśmy profesjonalistami, którzy najlepiej znają potrzeby medyczne osób transpłciowych i zróżnicowanych płciowo – i sprzeciwiamy się osobom, które błędnie przedstawiają i delegitymizują różnorodne tożsamości i złożone potrzeby tej populacji. Świat nie jest płaski. Płeć, podobnie jak genitalia, jest reprezentowana przez różnorodność. Niewielki procent populacji transpłciowej lub zróżnicowanej pod względem płci zasługuje na opiekę zdrowotną i nigdy nie będzie zagrożeniem dla globalnej binarności płci”.

Instytucje i organizacje korzystające z zaleceń WPATH nie wydają jednak oświadczeń, nie odżegnują się od skompromitowanego stowarzyszenia, nie wspominają o błędach. Dalej robią swoje. W Polsce jest może nawet ciszej. Niewiele mediów głównego nurtu zamieściło jakiekolwiek wzmianki na temat wycieku. Kilka dni po nim portal Life in Kraków opublikował wywiad z Bartoszem Grabskim, w którym ten zachwalał tranzycję. Psy szczekają, karawana idzie dalej…

Taka reakcja nie zaskakuje. W podobnej sytuacji możliwych jest kilka strategii wybrnięcia z kryzysu. Najuczciwszą – i jednocześnie najrzadszą – jest przyznanie się do błędów oraz próba ich naprawienia. Częściej stosowanym rozwiązaniem jest zaprzeczanie i umniejszanie znaczenia faktów. Ostatnia strategia, niezwykle powszechna, to przemilczanie i przeczekiwanie. Wygląda na to, że rzesze specjalistów, którzy sięgali po wątpliwe metody terapii, wolą milczeć i robić swoje. Można się domyślać, że część z nich nawet nie zapoznała się z ujawnionymi plikami. Ci, którzy je przeczytali, nie próbują dementować tego, co one odsłoniły. Zresztą po co, jeśli przeciętny odbiorca ich komunikatów nie wie nawet dokładnie, jak funkcjonuje jego własny układ rozrodczy?

Co dalej?

Czy w kwestii standardów opieki medycznej nad osobami transpłciowymi dojdzie do jakichkolwiek zmian? Tak, ale nie będą to zmiany zainicjowane przez środowisko skupione wokół WPATH, lecz raczej wbrew temu środowisku. Ich motorem będzie – niestety – ludzka krzywda. Od paru lat w USA i krajach Europy Zachodniej ofiary okaleczone przez beztroskich specjalistów od medycyny zmiany płci pozywają kliniki i lekarzy. Podczas procesów sądowych jest ujawniany pseudonaukowy charakter niektórych interwencji transmedycyny, a sądy orzekają na rzecz ofiar znaczne sumy odszkodowań, które mogą się stać najlepszym środkiem trzeźwiącym dla niektórych pseudoekspertów.

W 2023 r. Soren Adalco pozwała swoich lekarzy i pielęgniarkę, żądając 1 mln dol. rekompensaty za nakłanianie jej do tranzycji, chirurgiczne oszpecenie i okaleczenie. Adalco jako osoba autystyczna zmagająca się ze stanami lękowymi i z depresją trafiła do szpitala psychiatrycznego z powodu epizodu maniakalnego. Tam przekonano ją do tranzycji, w trakcie której przeszła m.in. podwójną mastektomię skutkującą powikłaniami pooperacyjnymi.

Chloe Cole z Kalifornii pozwała lekarzy, którzy – jak twierdziła – „postanowili przeprowadzić na mnie okaleczający eksperyment naśladujący zmianę płci”. Podobnie jak Adalco trafiła pod opiekę psychiatrów z powodu problemów psychicznych. Została też nakłoniona do tranzycji, w której przeszła podwójną mastektomię.

Isabelle Ayala z Florydy, która w wieku 14 lat dokonała tranzycji z kobiety w mężczyznę, pozwała Amerykańską Akademię Pediatryczną, twierdząc, że jako nieletnia stała się królikiem doświadczalnym jednego z czołowych przedstawicieli medycyny płci, który zdiagnozował u niej dysforię płciową i zalecił stosowanie hormonów płciowych podczas jednej godzinnej wizyty. Zajmujący się nią lekarze przeoczyli wcześniejsze diagnozy autyzmu, ADHD i PTSD pacjentki. Po niecałym roku leczenia Ayala próbowała popełnić samobójstwo, a później w wyniku przyjmowania testosteronu zachorowała na autoimmunologiczną chorobę Hashimoto.

Podobnych przykładów przybywa z każdym rokiem. W wyniku skarg i pozwów w 2022 r. zamknięto genderową klinikę Tavistock w UK. Obecnie toczy się przeciwko niej postępowanie zbiorowe. W 2020 r. z korekty płci u małoletnich zrezygnowała Finlandia. Dwa lata później jej śladami poszła Szwecja. W 2022 r. również Francuska Akademia Medyczna ostrzegła przed interwencjami medycznymi mającymi na celu korektę płci. Australijskie Towarzystwo Praktykujących Psychiatrów zaleciło ostrożność, a Hiszpańskie Towarzystwo Pediatryczne, Hiszpańskie Towarzystwo Psychiatrii Dziecięcej i Kolegium Medyczne w Madrycie – niestety bezskutecznie – protestowały przeciwko nowemu hiszpańskiemu prawu, pozwalającemu na tranzycję od 12. roku życia. W 2023 r. norweska komisja zdrowia Ukom wezwała do pójścia w ślady Finlandii i Szwecji. Niedawno angielski oddział National Health Service ogłosił ograniczenie stosowania blokerów dojrzewania u małoletnich.

W Polsce jakakolwiek krytyka interwencji medycznych korygujących płeć na razie spotyka się z oskarżeniem o transfobię, a nawet z hejtem i działaniami zmierzającymi do dyskredytacji jej autora. Jak podkreśla w wywiadzie dla Onet.pl psychiatra dr Agnieszka Dąbrowska: „W tej chwili wszyscy leczą tak, jak im się wydaje”. Dodaje, że „obecnie jedynym przeciwwskazaniem psychiatrycznym do rozpoczęcia tranzycji jest psychoza”. Decyzję o zastosowaniu blokerów dojrzewania lub terapii hormonalnej podejmuje zwykle lekarz prowadzący. Najczęściej to lekarz psychiatra, endokrynolog itp., który po rocznym kursie zdobył również specjalizację z seksuologii. To on lub endokrynolog na podstawie opinii psychologa przepisuje te środki. Każdy pacjent, który rozpoczął terapię hormonalną, powinien pozostawać pod opieką endokrynologa. Ale to pobożne życzenie. W Polsce bardzo łatwo można uzyskać receptę na blokery w jednej z placówek zajmujących się medycyną płci. Istnieje też podziemie, w którym dość łatwo można zdobyć informacje o lekarzach przepisujących takie środki bez zbędnych pytań. Leki zdobyte w taki sposób pacjenci aplikują sobie sami, korzystając ze wskazówek znalezionych w internecie.

Osobną kwestią są operacje chirurgiczne, które wykonuje się w ramach tranzycji. Podobnie jak w przypadku stosowania blokerów nie ma tu oficjalnych statystyk. Najłatwiej je wykonać w placówkach prywatnych.

Oswajanie ryzyka

Wiele mechanizmów psychologicznych decyduje o tym, że zmiany nie nastąpią szybko. Jednym z nich jest tzw. efekt utopionych kosztów. Zbyt wielu osiągnęło zbyt wiele na polu transpłciowości, aby teraz zrezygnować bez oporu. Niektórzy zainwestowali olbrzymie pieniądze, inni swój czas, aby stać się specjalistami w tym obszarze. Dotyczy to także osób transpłciowych, które wiele zniosły i wycierpiały, aby stać się tym, kim są. Powstało mnóstwo klinik specjalizujących się wyłącznie w problemach osób trans, na ich potrzeby stworzono leki, protezy, środki pomocnicze. Ta machina jest już tak potężna, że nie da się po prostu jej wyłączyć i zatrzymać.

Fakt, że tak wielu z nas przychyla się do poglądów dekonstruktorów płci, nawet jeśli nie jesteśmy w te sprawy osobiście zaangażowani, wynika z tzw. efektu dostępności. Liczba osób identyfikujących się jako transpłciowe jest niepewna (aktywiści trans twierdzą, że dane są zwykle zaniżone ze względu na lęk przed ujawnieniem się takich osób), lecz jakkolwiek byśmy liczyli, nie przekracza ułamka promila populacji. Bezpiecznie będzie powiedzieć, że wynosi 0,001–0,002 proc. Nic dziwnego, że jeszcze kilka dekad temu większość z nas uznawała informacje o osobach trans za rzadkie i nietypowe. Dzisiaj transpłciowość jest słowem powszednim. Przez ostatnie lata byliśmy wręcz bombardowani doniesieniami na ten temat. Transpłciowość stała się przynajmniej tak obecna w naszej świadomości jak homoseksualizm. Po części zresztą przez uporczywe włączanie jej w grupę LGBTQ+, chociaż osób homoseksualnych jest w ogólnej populacji kilka procent.

Z efektu dostępności wynika z kolei zjawisko oswajania ryzyka. Im częściej i dłużej myślimy, rozmawiamy na temat jakiegoś scenariusza, który na początku wydaje się skrajnie ryzykowny (np. hormonalna i chirurgiczna korekta płci), tym bardziej jesteśmy skłonni brać go pod uwagę. Scenariusz taki powszednieje i mentalnie umiejscawiamy go w jednym szeregu z tymi, które obiektywnie są mniej ryzykowne. Zmiana/korekta płci, choć w rzeczywistości niemożliwa (bo nie da się wypreparować z każdej komórki naszego ciała chromosomu decydującego o płci na poziomie genetycznym), stała się nie tylko określeniem, które stosujemy na co dzień, lecz także opcją do rozważenia. Ryzyko zostało skutecznie oswojone.

Z historycznej perspektywy

Afer podobnych do tej, jaka wybuchła po ujawnieniu plików WPATH, było w medycynie i psychoterapii wiele. Kiedy ogłoszono, że lobotomia przedczołowa – zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu połączeń kory przedczołowej z innymi strukturami mózgowia – jest skuteczną metodą leczenia chorych na schizofrenię i inne ciężkie choroby psychiczne, zaczęto stosować ją na masową skalę. Jej twórca António Egas Moniz otrzymał za swoje odkrycie Nagrodę Nobla. Okazało się, że poza częściową poprawą stanu psychicznego pacjenci poddani lobotomii cierpieli z powodu zmian w osobowości (91 proc. przypadków), padaczki (12 proc.) i powikłań obejmujących m.in. krwotoki śródczaszkowe, ropnie mózgu i otępienie. Kiedy przyszło opamiętanie, na całym świecie było okaleczonych już w ten sposób prawie 100 tys. ludzi.

W latach 80. XX w. terapeuci odzyskiwania wspomnień w USA doprowadzili co czwartą kobietę do przekonania, że przynajmniej raz w życiu została zgwałcona, co trzecią lub co drugą, że były wykorzystywane seksualnie w dzieciństwie, najczęściej przez kogoś z rodziny. Wielu pacjentów uwierzyło, że byli gwałceni przez własnych rodziców, uczestniczyli w orgiach, rytuałach satanistycznych itp. Eksperymentalny i pseudonaukowy charakter niektórych podejść z grupy terapii więzi ujawniono po tym, jak w trakcie sesji terapeutycznej zamordowano 10-letnią Candace Newmaker. Ten przypadek spowodował, że w krótkim czasie ujawniono inne nadużycia terapeutów więzi. I chociaż liczba specjalistów stosujących te metody znacząco spadła, to nikt ich nie zakazał i dzisiaj z powodzeniem znajdziemy ich zwolenników.

O ile medycyna stosunkowo skutecznie oczyszcza się z pseudonaukowych metod, bo dość łatwo wykazać bezpośredni związek pomiędzy zastosowanym lekiem a skutkami ubocznymi, operacją i wynikającymi z niej uciążliwościami, o tyle szkodliwe psychoterapie umierają z większym trudem. Tę agonię przedłuża niska ogólna efektywność psychoterapii, bo tam, gdzie efekty są niewielkie, trudno też wykazać negatywny wpływ.

Opierając się na historii, można więc próbować naszkicować scenariusz przyszłości. Prawdopodobnie znikną lub zostaną drastycznie ograniczone interwencje medyczne trwale okaleczające lub przynoszące silne skutki uboczne. Jednak nic nie stanie na przeszkodzie, aby terapeuci gender kontynuowali działalność. Kto wie, czy nawet na tym nie zyskają? Pacjenci, przed którymi zamkną się drzwi gabinetów chirurgicznych i endokrynologicznych, będą poszukiwali innych sposobów afirmacji swojej transidentyfikacji. A któż zrobi to lepiej niż psychoterapeuci?

Dziś w Polsce pacjentami specjalistów wyszkolonych przez WPATH zostają najczęściej nastolatkowie wyrośli w czasach, gdy niemal nikt się nie ośmielał mówić o ryzyku związanym z interwencjami medycznymi trans, w atmosferze szacunku dla ludzi walczących o prawa LGBTQ+ i podziwu dla osób, które wbrew otoczeniu miały odwagę identyfikować się jako transpłciowe. Na swojej drodze nie znajdą wielu ludzi skłaniających ich do przemyślenia własnych decyzji. Oby były słuszne, bo z drogi tranzycji nie można wrócić do punktu wyjścia. ©Ⓟ