W strajk zaangażował się minister Konstanty Radziwiłł. Ale niewiele to pomogło. Bez rozwiązań systemowych dotyczących różnych grup zawodowych będą kolejne protesty. Pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka od łóżek pacjentów odeszły tydzień temu. Kolejne tury rozmów kończyły się fiaskiem. W niedzielę wypracowano propozycje porozumienia, ale zostały odrzucone. W poniedziałek wieczorem – dowiedział się DGP – rozpoczęły się rozmowy o powrocie do negocjacji.
Coraz głośniej domagano się, by sprawą zajął się osobiście minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Wczoraj zwołał w tej sprawie konferencję, ale niewiele z niej się dowiedzieliśmy, jeśli chodzi o szanse zażegnania konfliktu, bo i możliwości szef resortu zdrowia ma niewielkie. Apelował o powrót do pracy, podkreślał, że problemy w CZD już zastał, ostrzegał, że każdy dzień strajku to dla i tak bardzo zadłużonego szpitala ogromne straty – już sięgające kilku milionów złotych – z powodu wstrzymania przyjęć i ewakuacji części pacjentów.
Sytuacja jest patowa. Gdyby nawet MZ wysupłało dodatkowe pieniądze dla pielęgniarek, spowodowałoby to jeszcze większe napięcia. Już teraz zarabiają one lepiej niż np. ratownicy czy fizjoterapeuci, a po zmianach ich pensje byłyby wyższe niż części lekarzy. Protestów można by się spodziewać też w innych szpitalach.
Ochrona zdrowia to system naczyń połączonych i gaszenie jednych pożarów dotychczas zwykle powodowało kolejne. Są pomysły, jak to zmienić, niestety bez pieniędzy, i to sporych, się nie obejdzie. W zeszłym miesiącu w zespole Rady Dialogu Społecznego przedstawiono projekt, który sprawę może załatwić kompleksowo. Prace nad nim podjęli pracodawcy i związkowcy. To system płac minimalnych. W tabeli skategoryzowano zawody medyczne z uwzględnieniem podkategorii wynikających z wykształcenia i doświadczenia – np. poziomu specjalizacji. Każdej z tych podgrup przypisany miałby być mnożnik i co roku minimalną płace ustalano by w oparciu o wskaźnik średniego wynagrodzenia w gospodarce. Porozumienie podpisane przez kilka central związkowych przewidywało, że płace lekarzy zaczynałyby się od dwukrotności średniego wynagrodzenia, a pielęgniarek czy fizjoterapeutów od 1,5-krotności. Nawet w perspektywie kilku lat takie wskaźniki byłoby trudno osiągnąć. Na dodatek Ministerstwo Finansów, wspierane przez resort pracy, oprotestowało samą ideę, w obawie, że inne zawody zechcą podobnych regulacji.
Pracodawcy mają jeszcze inny pomysł: płace personelu i ich indeksacja mogłyby zostać wydzielone w taryfach świadczeń. Skoro wiadomo, ilu pracowników i o jakich kompetencjach jest potrzebnych, by wykonać np. zabieg i zaopiekować się po nim pacjentem, to za tę pracę można ustalić średnie stawki.
– Stale rozmawiamy o dodatkach do pensji, podwyżkach w tym czy innym szpitalu, a sprawę powinno się załatwić kompleksowo – uważa Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali. I dodaje, że zmian w ochronie zdrowia nie da się przeprowadzić bez dodatkowych środków. – Nawet uwzględniając różnice w PKB na mieszkańca, przepaść między środkami, jakie mają na leczenie placówki polskie i zagraniczne, jest ogromna – ubolewa Fedorowski. Jako przykład podaje CZD z budżetem 143 mln zł i podobną placówkę w Liverpoolu mającą do dyspozycji równowartość 1,12 mld zł rocznie.
Małgorzata Gałązka-Sobotka z Uczelni Łazarskiego zwraca uwagę, że pomysł MZ i pracodawców może być komplementarny, bo płace minimalne i tak powinny być uwzględnione w taryfach. Na razie w ciągu ostatnich ośmiu lat wycena za punkty, z których pomocą NFZ rozlicza szpitale, zmieniła się o złotówkę (dla większości procedur z 51 na 52 zł), podczas gdy koszty, także wynagrodzeń, rosły znacznie szybciej.