Przepisy wprowadzające tzw. testy 3 w 1 weszły już w życie, co nie oznacza, że od razu pojawiły się one w przychodniach.

Chodzi o test kasetkowy sprawdzający, czy infekcja, z którą pacjent zgłasza się do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), jest grypą (typu A lub B), koronawirusem czy infekcją RSV. Wprowadzenie takiego rozwiązania było postulowane przez lekarzy rodzinnych, którzy obecnie mierzą się z ogromną falą infekcji. Dzięki zastosowaniu testu można określić, czy infekcja ma podłoże bakteryjne czy wirusowe. To z kolei decyduje o zastosowaniu właściwego leczenia, a w szerszej perspektywie ma przełożyć się m.in. na ograniczenie nadmiarowego zlecania antybiotykoterapii.
Wprowadzająca je nowelizacja rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej (Dz.U. z 2023 r. poz. 38) pojawiła się tuż przed długim weekendem i – jak ogłosił minister Adam Niedzielski – tego samego dnia została podpisana oraz opublikowana w Dzienniku Ustaw. Przepisy weszły w życie 6 stycznia br.
– Jest to oczywiście jedno z pomocnych narzędzi w naszej pracy, choć – co chciałbym podkreślić – na pewno lekarza nie zastępuje – wskazuje Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego. Jest to czwarty test dostępny w POZ, bowiem od lipca ubiegłego roku lekarze rodzinni mają możliwość przeprowadzenia tzw. strep testu wykrywającego infekcje wywołane przez paciorkowce oraz dla najmłodszych pacjentów (do szóstego roku życia) test CRP (odróżniający infekcję bakteryjną od wirusowej). Ponadto ciągle istnieje możliwość przeprowadzenia testu na COVID-19.
Co najistotniejsze z punktu widzenia przychodni, wycenę jednostkowego świadczenia oszacowano na 33,98 zł. Ma ona objąć zarówno zakup testów, jak i przeprowadzenie badania. Ta stawka budzi pewien niepokój. – O ile nie okaże się, że Ministerstwo Zdrowia zdołało wynegocjować preferencyjną cenę, o której nieoficjalnie się mówi, to na podstawie doświadczeń z komercyjnego zakupu takich testów mogę powiedzieć, że wycena zaproponowana przez to rozporządzenie jest, delikatnie mówiąc, zaniżona – podkreśla Andrzej Zapaśnik, prezes przychodni BaltiMed w Gdańsku i ekspert Porozumienia Zielonogórskiego.
Jak podkreślają autorzy regulacji, świadczenie zostaje wprowadzone w formule fee for service, co oznacza, że Narodowy Fundusz Zdrowia zapłaci za każdy wykonany test, bez określania limitu przeprowadzonych badań. Co więcej, z oceny skutków regulacji wynika, że Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji oszacowała, iż z możliwości przetestowania skorzysta prawie 6,8 mln pacjentów rocznie, co będzie kosztować budżet państwa ok. 229,2 mln zł w ciągu roku. W uzasadnieniu podkreślono również, że to lekarz POZ na podstawie oceny stanu pacjenta będzie podejmował decyzję o skierowaniu go na test.
Na najważniejsze pytanie – kiedy testy znajdą się w przychodniach – odpowiedzi jeszcze nie ma. Przypomnijmy, w ubiegły wtorek (3 stycznia) po posiedzeniu sztabu kryzysowego wiceminister zdrowia Waldemar Kraska zapowiedział, że prawdopodobnie ma to nastąpić w następnym tygodniu, czyli właściwie na dniach. Jednak, jak podkreślają lekarze rodzinni, obecnie nie da się określić konkretnej daty. – Powiedziałbym, że na ten moment przyjmujemy postawę wyczekującą. Musimy bowiem poczekać na to, co wydarzy się w efekcie wejścia w życie rozporządzenia – komentuje Andrzej Zapaśnik. Podkreśla, że pozostaje wiele kwestii do rozwiązania, np. to, gdzie przychodnie miałyby zamówić testy. – Część placówek (w tym moja) umożliwia pacjentom dostęp do testów odpłatnie. Niestety, na ten moment w hurtowniach po prostu ich nie ma – wskazuje. ©℗