W całym kraju z powodu COVID-19 hospitalizowanych jest ponad 17 tys. osób. To więcej niż jeszcze dwa tygodnie temu, ale znacznie mniej niż w najgorszych momentach pandemii.
W całym kraju z powodu COVID-19 hospitalizowanych jest ponad 17 tys. osób. To więcej niż jeszcze dwa tygodnie temu, ale znacznie mniej niż w najgorszych momentach pandemii.
Niewielką tendencję wzrostową potwierdza Bartosz Sobański, rzecznik Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. - Przez ostatnie trzy tygodnie przyjmowaliśmy ok. 10 pacjentów covidowych na dobę, ale przez ostatnie trzy dni liczba ta wzrosła do 17-20. Trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia ze zwyżkowym trendem, czy wkrótce znów wrócimy do poprzedniego poziomu - mówi.
Placówka jest odpowiedzialna za jeden z większych szpitali tymczasowych w Polsce, mieszczący się w hali Międzynarodowych Targów Poznańskich. Jeszcze do niedawna dysponowała prawie 300 łóżkami, ale przez wzgląd na spadek liczby przyjmowanych pacjentów z COVID-19 (przez dłuższy czas 200 było wolnych) zapadła decyzja, żeby zmniejszyć liczbę łóżek do 178. Rzecznik uspokaja, że nie oznacza to fizycznej likwidacji stanowisk: chodzi po prostu o to, że obsługujący je personel powrócił chwilowo na swoje macierzyste oddziały. W razie potrzeby zostanie ściągnięty z powrotem, a dodatkowe miejsca uruchomione na nowo.
Niewielką zwyżkę w liczbie pacjentów obserwuje również Bogna Bartkiewicz, rzeczniczka Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 2 PUM w Szczecinie. - W poprzednią niedzielę mieliśmy 45 pacjentów na łóżkach tlenowych, a w piątek było już 64 - mówi. Dodaje, że do placówki na szczecińskich Pomorzanach trafiają głównie pacjenci starsi, z licznymi chorobami współistniejącymi. Większość z nich jest niezaszczepiona. - Przez prawie trzy tygodnie mieliśmy do czynienia z sytuacją, że 100 proc. naszych pacjentów w sektorze łóżek respiratorowych to były osoby, które nie przyjęły preparatu przeciw COVID-19 - podkreśla Bartkiewicz.
W rozmowach z przedstawicielami szpitali jak echo powraca wątek: największym problemem nie jest brak miejsc czy sprzętu, ale personelu medycznego. - Łóżko to ja mogę przynieść nawet z domu. Potrzebni są ludzie. Obsługa w 90 proc. to ludzie z innych oddziałów, odciągnięci od swoich obowiązków. Dlatego musieliśmy ograniczyć planowe przyjęcia pacjentów niecovidowych - słyszymy w jednej z placówek. Problemem jest również zmęczenie personelu i niskie morale.
W razie potrzeby na poziomie lokalnym w szpitalach (np. podczas ostatniej fali zakażeń) pomagali uprawnieni do tego pracownicy Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, strażacy i żołnierze - jako ratownicy lub opiekunowie medyczni. Stanowili dla personelu medycznego np. wsparcie fizyczne, bo wśród wymagających hospitalizacji na COVID-19 są często osoby otyłe. - Przełożenie pacjenta z pleców na brzuch lub odwrotnie wymaga często zaangażowania sześciu-siedmiu osób. W tym czasie pacjent przez cały czas jest podłączony do aparatury. To cała operacja wymagająca koncentracji, ale i siły - mówi Bartkiewicz.
Przez wzgląd na charakter COVID-19 sytuacja w szpitalach zawsze jest nieco opóźniona w stosunku do dynamiki liczby zakażeń. Piąta fala trwa u nas od niedawna - 26 stycznia po raz pierwszy podczas pandemii infekcję koronawirusem wykryto u ponad 50 tys. osób. Ale już w piątek minister zdrowia Adam Niedzielski wypowiadał się o sytuacji epidemicznej z ostrożnym optymizmem. „Dzisiejsza liczba zakażeń jest po raz pierwszy w piątej fali mniejsza od zeszłotygodniowej. Dzieje się to przy malejących od 5 dni zleceniach na badania wystawianych przez POZ i dużej liczbie, ale hamującej dynamice testów. Jest to poważny sygnał możliwego wejścia w punkt przesilenia” - napisał na Twitterze szef resortu zdrowia.
To oznaczałoby, że podczas piątej fali nie spełni się najczarniejszy scenariusz, zgodnie z którym nad Wisłą mieliśmy wykrywać nawet 140 tys. przypadków dziennie. Jak tłumaczy Tyll Krueger z Politechniki Wrocławskiej, szef zespołu MOCOS zajmującego się modelowaniem matematycznym przebiegu pandemii, wpływ na to miało kilka czynników. Wśród nich jest mniejsza od początkowo zakładanej przez naukowców zakaźność Omikronu, ale też nieco większa odporność populacji wywołana ciężkim przebiegiem czwartej fali.
/>
Zdaniem Kruegera realna liczba zakażeń w Polsce może być nawet 10 razy wyższa od wykrywanej (Franciszek Rakowski z Inter dyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego stwierdził ostatnio, że może to być nawet 12 razy). - Porównywaliśmy ostatnio przebieg czwartej fali w Polsce i Czechach i chociaż tam liczba zakażeń w przeliczeniu na liczbę mieszkańców była wyższa niż nad Wisłą, to umierało mniej ludzi. To podpowiada, że wiele infekcji u nas nie jest wykrywanych - mówi naukowiec. Podczas wcześniejszych fal współczynnik realnych zakażeń do wykrywanych był bliższy liczbie pięć.
Jednocześnie Krueger wskazuje, że możliwe, iż szczyt piątej fali mamy już za sobą (zaznacza jednak, że co do dalszego przebiegu pandemii to jest jeszcze kilka niewiadomych, w tym m.in. pojawienie się „kuzyna” Omikrona, czyli wariantu BA.2, który np. w Danii odpowiada już za większość zakażeń). Jeśli tak jest, sytuacja w szpitalach może nie być tak dramatyczna jak podczas poprzednich fal. Obecnie dla pacjentów z COVID-19 w Polsce jest do dyspozycji prawie 31 tys. łóżek.
„Obłożenie łóżek wzrasta o wiele wolniej niż tempo wzrostu zakażeń w ostatnich tygodniach” - podkreśla minister zdrowia.
Blisko pandemiczne zawieszenie broni
Globalnie liczba zakażeń wciąż jest wysoka, ale widać trend spadkowy. Na całym świecie każdego dnia wykrywa się obecnie 2-3 mln infekcji koronawirusem. To mniej niż jeszcze w połowie stycznia, kiedy chwilowo otarliśmy się o granicę 4 mln. O zasięgu tej fali pandemii najlepiej świadczy to, że 30 proc. spośród wszystkich zakażeń wirusem SARS-CoV-2 stwierdzonych od początku pandemii przypada wyłącznie na 2022 r.
Wzrost liczby przypadków nie przedłożył się jednak w większości krajów na gwałtowne pogorszenie sytuacji w służbie zdrowia w skali podobnej do tej z poprzednich fal. To daje ekspertom powody do ostrożnego optymizmu. Pod koniec ubiegłego tygodnia Hans Kluge, szef Światowej Organizacji Zdrowia na Europę, stwierdził nawet, że na Starym Kontynencie wkrótce zapanuje pandemiczne „zawieszenie broni”, które zagwarantuje „długi okres spokoju”.
Zdaniem eksperta czas ten trzeba efektywnie wykorzystać, przede wszystkim tworząc jeszcze lepsze narzędzia do wczesnego wykrywania nowych wariantów i pracując nad nowymi metodami walki z koronawirusem. Kluge podkreślił również, że najwyższa pora, aby systemy opieki zdrowotnej w poszczególnych krajach wyszły z trybu kryzysowego i zaczęły pracować nad tym, jak spłacić narosły podczas pandemii „dług zdrowotny” (chodzi przede wszystkim o zabiegi i diagnostykę odłożone przez wzgląd na przesunięcie lekarzy na front walki z COVID-19).
Nie wszędzie jednak widać spadkowy trend w liczbie zakażeń. Od parunastu dni rekordy bije Rosja. W sobotę pozytywny wynik testu zobaczyło tam 180 tys. osób - to ponad cztery razy więcej niż w szczycie czwartej fali na początku listopada. Niespotykane dotychczas poziomy infekcji notują także kraje, które dotychczas pandemię miały pod kontrolą, takie jak Japonia (prawie 100 tys. przypadków) oraz Korea Płd. (35 tys. przypadków). Po raz pierwszy barierę 100 tys. zakażeń przekroczyła Turcja.
Osobnym przypadkiem jest Izrael. Omikron dotarł także tutaj i podobnie jak w innych państwach wzbudził największą falę: dobowe statystyki zakażeń w porywach były nawet 10 razy wyższe niż podczas poprzednich szczytów. Za wzrostem liczby wykrywanych infekcji podążył wzrost liczby zgonów, ale - jak w innych krajach - nie aż tak dramatyczny. Tamtejsze ministerstwo zdrowia poinformowało, że za 43 proc. zgonów w styczniu odpowiadały niezaszczepione albo nie w pełni zaszczepione osoby po 60. roku życia.
Eksperci podkreślają, że kluczowe dla globalnej walki z pandemią jest wyszczepienie wszystkich, którzy jeszcze nie przyjęli preparatów przeciw COVID-19. Obecnie po pełnej rundzie szczepienia podstawowego jest prawie 54 proc. ludzi (4,2 mld osób). Mimo darowizn preparatów na rzecz państw rozwijających się w wielu krajach zaszczepionych jest mniej niż 5 proc. ludności. W Demokratycznej Republice Konga wskaźnik wynosi 0,2 proc., a na Madagaskarze 2,8 proc.
- Potrzeby, jeśli chodzi o globalny program szczepień, wciąż są drastyczne. Dlatego musi dojść do bezprecedensowego wzrostu liczby preparatów, które jedne kraje przekazują innym. Nie możemy ani dzień dłużej akceptować nierówności szczepionkowych - preparaty muszą być dostępne dla wszystkich, nawet w najdalszych zakątkach świata - powiedział Kluge.
Jakub Kapiszewski
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama