Im bardziej zwiększamy wynagrodzenia bez przekazania pieniędzy, tym bardziej prawdopodobne jest, że dyrektorzy nie będą zatrudniać personelu pomocniczego, ale angażować firmy zewnętrzne. Pracownicy na tym stracą - mówi w rozmowie z DGP Krystian Karol Krasowski, prezes Ogólnopolskiego Międzyzakładowego Związku Zawodowego Personelu Pomocniczego w Ochronie Zdrowia.

Państwa organizacja to najmłodszy związek zawodowy ochrony zdrowia, założona zaledwie kilka tygodni temu. Dlaczego personel pomocniczy powinien mieć własną reprezentację?
W ubiegłym roku stworzyłem projekt, który miał na celu walkę o wypłatę tzw. dodatku covidowego dla pracowników niemedycznych. Na tym inicjatywa miała się zakończyć. Jednak w międzyczasie pojawiło się wiele innych, naglących problemów, które należało rozwiązać. Jedynym skutecznym sposobem było założenie związku zawodowego. Nie jesteśmy bowiem wyczerpująco reprezentowani przez działające już związki i centrale. Dlatego doszliśmy do wniosku, że musimy stworzyć własny.
Personel pomocniczy to szerokie pojęcie. Jakie zawody związek będzie zrzeszać?
Głównie salowe, sanitariuszy, pracowników gospodarczych, kuchenkowe czy niemedycznych kierowców karetek. Skupiamy się na pracownikach, którzy de facto wykonują prace przy pacjencie, niezależnie od nazwy ich stanowisk. Są z nami również sekretarki medyczne i rejestratorki. Pojawiły się wątpliwości, jak to wpisuje się w nasze postulaty, bowiem są to zawody o zupełnie odrębnej specyfice. Rzeczywiście tak jest, natomiast te grupy są z nami od początku i mają również wkład w tworzenie związku. Tym bardziej że wiele sekretarek również wykonuje zadania spoza zakresu swoich obowiązków.
Naszą intencją jest, by właściwie reprezentować poszczególne grupy zawodowe, dlatego też nie może być ich za dużo. Z tego względu na razie nie reprezentujemy całego środowiska.
W lipcu weszła w życie nowa siatka płac. Wielokrotnie podkreślano, że to właśnie państwo skorzystają najwięcej na podwyżkach. Czy tak rzeczywiście jest?
Problem z nową siatką płac jest taki, że wielu pracowników niemedycznych nie jest nią w ogóle objętych. Na przykład personel gospodarczy to nie są tzw. pracownicy działalności podstawowej, w związku z tym regulacja ich nie obowiązuje. Co równie istotne, nowe stawki nie są tak rewelacyjne, jak przedstawia je resort. Mówiło się o tysiącu złotych podwyżki. Do tej pory wynagrodzenie wynosiło ok. 2800 zł, w obecnej siatce - 3049 zł. To przecież wzrost o 150 zł netto.
Poza tym za podwyżkami nie poszły realne pieniądze na ich wypłatę. Dlatego zdarzały się przypadki, że dyrektorzy, owszem, podwyższali pensje, ale odbierali dodatki, które pracownicy mieli przez lata. Nagle również rozpoczęto zmieniać stanowiska - np. rejestratorkę przemianowano na sekretarkę - referenta. Przez to nie łapała się na nową siatkę płac.
Trwają prace nad nowym projektem, gdzie współczynniki są jeszcze wyższe. Może on poprawi sytuację?
Im bardziej zwiększamy wynagrodzenia bez przekazania na to pieniędzy, tym bardziej prawdopodobne jest, że dyrektorzy, którzy już teraz mają problem z wypłatą wynagrodzeń, nie będą zatrudniać personelu pomocniczego, ale angażować firmy zewnętrzne. A to oznacza, że pracownicy stracą wszystkie przywileje, które mieliby, gdyby pracowali w publicznej ochronie zdrowia.
Bo pracowników zewnętrznych kontrahentów nie obejmuje np. dodatek covidowy?
Na początku informowano nas, że również pracownicy outsourcingowani mieli go dostać. Jednak w praktyce w wielu przypadkach dyrektorzy nie występowali do NFZ o wypłatę tych świadczeń, a tylko placówka mogła to zrobić. Współpracujące ze szpitalem firmy umywały ręce, bo przedsiębiorca nie jest tu stroną.
A jak wygląda sytuacja z wypłatą dodatku covidowego dla pracowników lecznic?
Niestety, metoda wybrana przez resort zdrowia, czyli oddanie decyzji przełożonym, którzy sami mieli wyznaczyć, komu one przysługują, jest najgorsza z możliwych. Docierają do nas sygnały, że w wielu przypadkach były one przyznawane na podstawie osobistych sympatii. To sprawia, że wielu pracowników niemedycznych jest zbulwersowanych i załamanych. I nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale również o godność. My widzimy nasz wkład w walkę z pandemią, bo realnie pomagamy medykom, tymczasem często dodatku nie dostajemy, bo zakłada się, że nas tam nie ma, że nie mamy kontaktu z pacjentem. A przecież choćby mycie pacjenta jest takim kontaktem, i to większym niż w przypadku lekarzy czy pielęgniarek.
Jakie jeszcze wyzwania stoją przed związkiem?
Problemów jest sporo. To m.in. konieczność dookreślenia kodów zawodowych, które mówią, jakie czynności dany pracownik ma wykonywać (tzw. kodyfikacja zawodowa). Obecnie zatrudnia się pracownika i przypisuje mu się kod, który nie gwarantuje mu podwyżek, blokuje inne przywileje, ale sam pracownik wykonuje czynności innych grup zawodowych. Znamy przypadki pracowników gospodarczych, którzy powinni np. grabić liście, a pracują przy pacjencie, oczywiście nie otrzymując dodatkowych gratyfikacji za te czynności.
Drugi problem to zaniżanie płac (chodzi o tzw. dodatki wyrównawcze). Pracownik, który poświęca czas w niedziele, święta i w nocy, nie zarabia więcej niż ustawowe minimum. Do tego dochodzą braki kadrowe, co prowadzi do sytuacji, w której np. jedna salowa wykonuje pracę na dwóch, trzech oddziałach. A przecież salowa nie tylko - jak się niektórym wydaje - „przejeżdża mopem”, lecz także przeciwdziała zakażeniom szpitalnym.
Jako związek chcielibyśmy być skuteczni, ale nie chcemy walczyć z dyrektorami, bo zdajemy sobie sprawę, że z pustego i Salomon nie naleje. Nie będziemy jednak milczeć, jeśli będą łamane prawa pracownicze. Dlatego też wybraliśmy taką formułę związku zawodowego - centralny z jednym zarządem, bez zarządów lokalnych.
Chcielibyśmy również wypromować nasze zawody. Jest nas za mało, a gdy przychodzą młode osoby, to pierwsze, co widzą, to małe pieniądze, dużo obowiązków i złe traktowanie. A niestety średnia wieku personelu pomocniczego jest zbliżona do tej u pielęgniarek. Może uda się to zmienić.
Rozmawiała Dorota Beker