Gdyby lecznice nie musiały permanentnie szukać oszczędności i przestrzegały praw pacjenta, a personel medyczny miał godne warunki pracy, to prawne uregulowanie kwestii jakości w ochronie zdrowia nie byłoby potrzebne - mówi w rozmowie z DGP Aneta Sieradzka, partner zarządzający w Sieradzka & Partners Kancelaria Prawna.
Gdyby lecznice nie musiały permanentnie szukać oszczędności i przestrzegały praw pacjenta, a personel medyczny miał godne warunki pracy, to prawne uregulowanie kwestii jakości w ochronie zdrowia nie byłoby potrzebne - mówi w rozmowie z DGP Aneta Sieradzka, partner zarządzający w Sieradzka & Partners Kancelaria Prawna.
Po koniec ubiegłego tygodnia pojawił się projekt ustawy o jakości w ochronie zdrowia. Powstanie tej regulacji było zapowiadane od kilku lat. Jak ją pani ocenia?
/>
Nie ma wątpliwości, że ustawa o jakości w ochronie zdrowia jest potrzebna, bo standardy w szpitalach są bardzo różne. Są placówki, które świadczą usługi medyczne na wysokim poziomie – zarówno w aspekcie medycznym, prawnym, jak i zapewniając realizację praw pacjenta, dobrą komunikację czy coś tak podstawowego jak pełnowartościowe posiłki. Niestety, są też miejsca, które nie powinny widnieć na mapie udzielanych świadczeń zdrowotnych. Gdyby podmioty lecznicze nie musiały permanentnie szukać oszczędności na wszystkim i przestrzegały praw pacjenta, a personel medyczny miał godne warunki pracy, to prawne uregulowanie kwestii jakości w ochronie zdrowia nie byłoby potrzebne. Niestety jest inaczej.
Czy projekt opublikowany przez resort zdrowia faktycznie jest korzystny dla pacjentów?
Należy wyraźnie zaznaczyć, że żadna ustawa o jakości w ochronie zdrowia nie odczaruje tragicznej sytuacji, w jakiej znajduje się cały system opieki zdrowotnej. Pacjent nie może być naiwny i liczyć na pomysły resortu zdrowia, które są niemożliwe do zrealizowania, chociaż w ustach decydentów brzmią zachęcająco. Jeśli szpitale nie będą lepiej finansowane, to nie mają nawet możliwości, aby zaproponowane normy prawne wdrażać. Dla przykładu – projektowane przepisy wymagają od szpitali, by np. inwestowały w zwiększanie świadomości prawnej personelu, nabywanie kompetencji miękkich czy zwiększyły budżet na posiłki. Jak zadłużony szpital ma to robić, skoro przytłacza go codzienność, w której zmaga się z cieknącym dachem nad salą operacyjną lub brakami rękawiczek, masek czy innych narzędzi niezbędnych medykom? Zaniżone wyceny świadczeń, wielomiesięczne oczekiwanie na wizytę u specjalisty czy zabieg – tego ta ustawa nie zmieni. Jeśli nie zostanie zatrzymana fala emigracji kadr medycznych i nie poprawi się warunków pracy medyków, to będziemy świadkami ogromnej katastrofy. Stracimy wszyscy, a dostęp do leczenia stanie się jeszcze większym dobrem luksusowym niż jest dzisiaj.
Czy dopatrzyła się pani w projekcie przepisów, które zamiast poprawić, mogą pogorszyć sytuację pacjentów?
Ze zdumieniem przeczytałam zapisy dopuszczające instalację monitoringu w sanitariatach, szatni czy pomieszczeniach zabiegowych. Jest to pogwałcenie godności i prywatności pacjentów, nie wspominając o niezgodności z RODO. To, że w Polsce od lat brakuje ustawy o monitoringu wizyjnym, nie oznacza, że resort zdrowia może wymyślać sobie dowolne rozwiązania, niezgodne z prawodawstwem polskim i unijnym. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku powrotu opasek identyfikacyjnych z danymi pacjenta. Apeluję – nie cofajmy się do PRL.
Czy ocena podmiotów na podstawie wskaźnika konsumenckiego to dobry kierunek? Tym bardziej że będzie on uwzględniany przy decyzji o przyznaniu pieniędzy w ramach finansowego motywowania placówek?
Zapis, aby oceny dokonywali pacjenci, jest wysoce dla szpitali niebezpieczny, bo opinia chorego zawsze będzie subiektywna. Niemniej nie powinna być bagatelizowana. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – niewiele jest dziś szpitali publicznych w Polsce, które przypominają te z seriali. Są jednak i takie, które są znakomicie zarządzane, co pacjent jest w stanie docenić właściwie tuż po przekroczeniu ich progu.
Duża część projektu to wprowadzenie zasady no-fault, czyli – nieco upraszczając – systemu odszkodowań za błędy medyczne, bez wskazywania, kto jest za nie winny. Czy mechanizm ten w zaproponowanym kształcie spełni oczekiwania pacjentów i zachęci do rezygnacji z postępowań odszkodowawczych na drodze cywilnej?
To rozwiązanie wymaga dopracowania, bo na razie stanowi jakąś alternatywę dla pacjentów, ale wcale nie oznacza, że zrezygnują oni z procesów cywilnych, gdzie mogą uzyskać zadośćuczynienie kilkukrotnie wyższe niż górna granica, o której mówi projekt (200 tys. zł – red.). Inna kwestia, że jeśli tworzymy szczególny tryb zaspokojenia takich roszczeń, to opłata od wniosku nie powinna być zaporowa, a te 300 zł zaproponowane w projektowanej regulacji dla wielu pacjentów może być problematyczne. Zwłaszcza tych żyjących z zasiłków czy rent.
A co z lekarzami? Zasada no-fault zachęci ich do zgłaszania zdarzeń niepożądanych?
Obecnie Polska ma jeden z najniższych wskaźników zgłaszania zdarzeń niepożądanych w Europie, co nie oznacza, że w rzeczywistości jest ich tak mało. Z mojego doświadczenia zawodowego wynika, że lekarze boją się je zgłaszać, bo często są zastraszani przez swoich przełożonych czy starszych kolegów, a obecna procedura sama w sobie też do tego nie zachęca. Proponowany kształt zasady no-fault z pozoru jest dobry dla medyków, ale bez szczegółowych regulacji w tym zakresie może okazać się pułapką. Zapis jest nieprecyzyjny – nie wyłącza on odpowiedzialności karnej ani cywilnej. A przecież cała idea no-fault polega na tym, że zostaną one wyłączone.
Projekt w dużej mierze dotyczy też akredytowania placówek medycznych. W skład Rady Akredytacyjnej wchodzi 14 członków, z czego pięciu to reprezentanci NFZ, a trzech resortu zdrowia, zaś przedstawiciele samorządu lekarskiego i pielęgniarsko-położniczego to w sumie dwie osoby. Uchwały rady będą zapadały zwykłą większością głosów. Czy dysproporcja pomiędzy członkami urzędnikami a członkami praktykami nie budzi wątpliwości?
To niebywały zapis, zaproponowany skład Rady Akredytacyjnej to układ urzędniczo-polityczny, w którym – patrząc na liczbę członków – zmarginalizowano środowisko medyczne. Jeśli decyzje będą zapadały zwykłą większością, to łatwo przewidzieć, że głos środowiska medycznego nie będzie brany pod uwagę przy tak nieproporcjonalnym układzie sił. Martwi mnie również zdyskredytowanie pacjentów. Trudno sobie wyobrazić, że w XXI w. w organie, który ma decydować i rzekomo poprawiać ich sytuację, nie ma chociażby jednego ich przedstawiciela.
Lepsza jakość, wyższe nakłady
W zeszłym tygodniu resort zdrowia opublikował dwa ważne, od jakiegoś czasu zapowiadane i wyczekiwane projekty ustaw.
Pierwszy z nich to projekt ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta skierowany już do konsultacji. Zakłada zdefiniowanie i mierzenie jakości w opiece zdrowotnej za pomocą wskaźników klinicznych, konsumenckich i zarządczych oraz wdrożenie systemu jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwa pacjenta opartego na:
■ autoryzacji (udzielanej przez NFZ z zasady na pięć lat; jest warunkiem finansowania ze środków publicznych);
■ wewnętrznym systemie zapewnienia jakości i bezpieczeństwa (za jego prowadzenie odpowiedzialny jest kierownik placówki, opiera się m.in. na prowadzeniu rejestru zdarzeń niepożądanych i zgłaszaniu ich do systemu teleinformatycznego prowadzonego przez NFZ);
■ akredytacji (udzielanej przez NFZ na cztery lata – dla zakresów działalności leczniczej dla których minister opublikował standardy akredytacyjne);
■ systemie świadczeń kompensacyjnych (rozstrzyganie wchodzące z zakres kompetencji rzecznika praw pacjenta, postępowania dwuinstancyjne w oparciu o zasadę no-fault; w założeniu szybsza drogą do uzyskania rekompensat; skorzystanie ze świadczenia jest równe ze zrzeczeniem się roszczeń odszkodowawczych i o zadośćuczynienie na drodze cywilnej);
■ rejestrach medycznych.
Drugi projekt to nowelizacja ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawy o finansach publicznych przyspieszająca osiągnięcie dotychczas zakładanego poziomu nakładów na ochronę zdrowia w wysokości 6 proc. PKB już w 2023 r., a także określenie ścieżki dalszego ich wzrostu – aż do osiągnięcia poziomu 7 proc. PKB w 2027 r. Jej założenia opublikowano w wykazie prac legislacyjnych rządu.
Dzięki tym zmianom od 2022 r. nastąpi zwiększenie wysokości środków publicznych przeznaczanych corocznie na finansowanie ochrony zdrowia w stosunku do poziomów zakładanych w obecnej ustawie. Dodatkowo nowela wprowadzić ma zmiany rozszerzające uprawnienia ministra zdrowia związane z przekazywaniem NFZ dotacji podmiotowej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama