Kiedy kilka miesięcy temu pisałam: „Zły czas na protest? Lepszego nie będzie”, myliłam się – ale nie do końca.

Wydawało mi się, że lepszego momentu nie będzie, bo cierpliwości środowiska lekarskiego na większą próbę wystawić nie można. To oczywiście była naiwność. Miałam jednak rację, że mimo trwającej pandemii to nie był zły moment. Zaraz po zamieszaniu z uchwalaniem covidowych dodatków, w przededniu wprowadzenia ułatwień dla medyków z zagranicy, po tym jak w czasie drugiej fali wiele osób przekonało się, jakie są skutki braków kadrowych i niedofinansowania systemu...
Ten obecny moment jest na pewno gorszy. Nie tylko dlatego, że mamy trzecią falę, ale też z tego powodu, że sam wyzwalacz gniewu, czyli batalia o ustne egzaminy specjalizacyjne, ani nie zostanie przyjęty przez pacjentów ze zrozumieniem, ani nie zjedna protestującym sojuszników poza ich środowiskiem. A choć to niejedyny powód frustracji, to on właśnie – jako kropla przepełniająca czarę – najmocniej się przebije do społecznej świadomości. Może się natomiast nie przebić argument, że przez upór ministra młodzi lekarze zakuwają, zamiast leczyć pacjentów.
Oczywiście nigdy nie ma dobrego momentu na protest lekarzy. Zawsze ktoś będzie musiał ponieść negatywne konsekwencje takiej decyzji i zawsze będzie to wywoływać hejt. Z drugiej strony tego typu akcje, jeśli mają przynieść jakiś efekt, muszą być dotkliwe. A najbardziej dotkliwe w większości przypadków (nie tylko lekarzy, ale również np. nauczycieli, maszynistów) jest powstrzymanie się od pracy.
Czy w obecnej pandemicznej sytuacji można odmawiać lekarzom prawa do protestu? Moim zdaniem mimo wszystko nie, tym bardziej że obserwując kolejne działania rządu, można przypuszczać, że przyświeca mu właśnie przekonanie, że lekarze nie odważą się na strajk. A w razie czego rozwiąże się problemy, coraz szerzej uchylając drzwi dla lekarzy ze Wschodu. Nie żebym miała coś przeciwko, ale wprowadzane z myślą o nich rozwiązania sami potencjalnie zainteresowani nazywają pańszczyzną, a nie sensowną ofertą.
A jednak nawet w Nowym Ładzie (jego zdrowotnej części) jako jedno z działań, które mają zwiększyć liczbę lekarzy specjalistów, wskazano nowy egzamin weryfikujący umiejętności medyków spoza UE – notabene wprowadzony już w zeszłym roku. Sam Nowy Ład (przynajmniej w wersji, do której dotarł i opisał wczoraj DGP) może stać się kolejnym powodem protestu, bo świadczy o tym, że rząd nie szanuje środowiska medycznego, a także że wciąż nie ma pomysłu na system.
Co bowiem w nim mamy? Głównie stare zapowiedzi, mgliste obietnice, rozwiązania, które środowisko zdążyło skrytykować. Działania już realizowane lub od dawna zapowiadane (np. wprowadzenie asystentów medycznych, reforma szpitali, profilaktyka 40+) albo na tak dużym stopniu ogólności, że trudno je ocenić. Podwyżki dla stażystów i rezydentów? Nikt nie powie nie, ale trudno o tym dyskutować bez konkretów. Pożyczki na start? Dlaczego nie, ale na jakich warunkach? I tak dalej. Obserwując to, co się dzieje w zdrowiu, trudno oprzeć się wrażeniu, że rząd nie tylko nie szanuje środowiska, które powinno być jego największym sojusznikiem w zwalczaniu pandemii, ale – jak twierdzą rezydenci – wręcz nim gardzi i pomiata.