Od stycznia do połowy marca na grypę zachorowało nieco ponad 430 tys. osób. Dla porównania przed rokiem zmagało się z nią ponad 1,73 mln Polaków – wynika z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego Państwowego Zakładu Higieny. Tak dobrego wyniku nie było od lat.
Takie dane to efekt noszenia maseczek i zachowania dystansu związanego z COVID-19. Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie profilaktyki i terapii zakażeń, podkreśla, że nie bez znaczenia są także obostrzenia pandemiczne. Zamknięte hotele, restauracje czy centra handlowe w naturalny sposób ograniczają kontakty międzyludzkie. Do tego zdalna praca i nauka. To wszystko zmniejsza transmisję wirusów, także grypy. Jak dodaje Grzesiowski, dzieci do 14. roku życia są jednym z głównych roznosicieli grypy. Z danych PZH wynika, że odpowiadają za niemal jedną trzecią wszystkich przypadków.
Polska ze spektakularnym spadkiem zachorowań sezonowych nie jest wyjątkiem. To trend widoczny na całym świecie. Na przykład w Australii w 2020 r. do końca sierpnia odnotowano nieco ponad 21 tys. przypadków grypy. Rok wcześniej było to ponad 247 tys. przypadków.
Do tego dochodzi większy odsetek zaszczepionych na grypę. – Szacuje się, że szczepionkę przyjęło 6 proc. populacji, przy czym w grupie seniorów to prawie 18 proc. – mówi prof. Iwona Paradowska-Stankiewicz z NIZP-PZH, konsultant krajowa w dziedzinie epidemiologii.
Dla porównania w sezonie 2019/2020 przeciw grypie zaszczepiło się 4,12 proc. Polaków, a jeszcze rok wcześniej 3,9 proc. – W największym stopniu poprawa sytuacji to jednak zasługa wprowadzonych maseczek, zwiększenia dystansu społecznego oraz mniejszych kontaktów społecznych. To pozytywny aspekt pandemii widoczny też w przypadku innych chorób zakaźnych. Mniej jest bowiem także przypadków rotawirusa, odry czy ospy – dodaje.
Dane to potwierdzają. W tym roku mieliśmy 8 tys. przypadków ospy wobec 38 tys. w analogicznym okresie przed rokiem; różyczki 6 wobec 49 rok temu (również w tym samym czasie), a odry ani jednego, choć powraca już w niektórych krajach na świecie. Przykładem jest Brazylia, w której po latach nieobecności odra wróciła ze zdwojoną siłą. To jednak, jak tłumaczą eksperci, efekt wstrzymania szczepień na skutek paraliżu służby zdrowia wywołanego przez COVID-19.
W Polsce również mieliśmy z tym do czynienia – wiosną 2020 r. obowiązkowe szczepienia na choroby zakaźne zostały przesunięte. – Od maja jednak zostały przywrócone, dzięki czemu nadrobiliśmy stracony czas i idziemy już zgodnie z przyjętym harmonogramem. Dlatego nie ma niebezpieczeństwa, że choroby zakaźne mogłyby powrócić – uważa prof. Paradowska-Stankiewicz.
Do tego, jak dodaje, od tego roku został poszerzony kalendarz szczepień o rotawirusy. To daje dobre widoki na przyszłość, bo można oczekiwać, że liczba przypadków tych zakażeń ulegnie zmniejszeniu. – Pozytywne efekty powinny być już widoczne po roku – dodaje prof. Iwona Paradowska-Stankiewicz.