Kryzys był bezprecedensowy i odpowiedź na niego również. Łączna wartość środków, które przez ostatni rok w różnej formie trafiły do przedsiębiorców, to już niemal 200 mld zł
Rok temu w Polsce wykryto pierwszy przypadek koronawirusa. bilans to 1,7 mln oficjalnie odnotowanych zakażeń i co najmniej 44 tys. osób, które zmarły z powodu CoVID-19. Do tego dochodzą ofiary jesiennego przeciążenia systemu ochrony zdrowia. Epidemia okazała się również niezwykle kosztowna dla gospodarki. Doświadczyliśmy pierwszej od 30 lat recesji mimo wartego prawie 200 mld zł pakietu pomocowego, który zaaplikowano gospodarce. Najnowszy sondaż United Surveys dla DGP i RMF FM pokazuje, że 44 proc. Polaków jest mniej zadowolonych z życia niż rok temu. Ale co ciekawe, gdy zapytaliśmy o relacje rodzinne, zawodowe czy sytuację materialną, nie widać radykalnych zmian w ocenach.
Po raz pierwszy w historii zastosowano tak silny impuls monetarny i budżetowy. I to jednocześnie. Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe niemal do zera, a Narodowy Bank Polski zaczął skupować obligacje skarbowe oraz gwarantowane przez Skarb Państwa. W rezultacie jego bilans wyraźnie wzrósł, głównie przez aktywa krajowe. Na krótko przed pandemią ich wartość nieznacznie przekraczała 5,5 mld zł, w styczniu tego roku było to już 117,4 mld zł. NBP sięgnął po niestosowane dotąd narzędzie, by zabezpieczyć finansowanie ogromnego programu pomocowego, który przygotował rząd. Jego największa część to Tarcza Finansowa Polskiego Funduszu Rozwoju, z której subwencje są wypłacane bezpośrednio firmom. Do tej pory do przedsiębiorców trafiło w tej formie ok. 70 mld zł. Łączna wartość środków, jakie zaaplikowano firmom w różnej formie, to niemal 200 mld zł. Składają się na nią nie tylko bezpośrednie wypłaty, postojowe czy zwolnienia ze składek na ZUS, ale też gwarancje udzielane przez Bank Gospodarstwa Krajowego, w tym bardzo popularne gwarancje de minimis. Tak duże wsparcie zamortyzowało uderzenie pandemii w gospodarkę. PKB spadł, ale nie o 4,6 proc., jak jeszcze w połowie roku oczekiwało Ministerstwo Finansów (prognozy NBP były wtedy jeszcze bardziej pesymistyczne, wskazywały nawet na ponad 5-procentową recesję). Ostatecznie realny spadek wyniósł 2,8 proc. I jest to jeden z lepszych wyników na europejskim tle.
Udało się uniknąć zjawisk, których najbardziej obawiano się na początku pandemii: masowych upadłości firm i skokowego wzrostu bezrobocia, co z kolei mogło prowadzić do społecznego zubożenia, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami. Dzięki środkom publicznym udało się zahibernować rynek pracy. W oficjalnych statystykach zatrudnienia i bezrobocia nie widać oznak kryzysu, choć po tym, jak fluktuowała liczba ubezpieczonych w ZUS oraz jak zmieniała się liczebność jednoosobowych działalności gospodarczych, można przypuszczać, że jakieś dostosowanie na rynku pracy nastąpiło. Prawdopodobnie znów preferowane są bardziej elastyczne formy zatrudnienia. Za to kryzys pandemiczny spowodował znaczne pogorszenie przejrzystości finansów publicznych. Rząd omijał obowiązujące w polskim prawie hamulce dla wzrostu długu publicznego, wypychając go poza sektor finansów publicznych.
Zgodnie z polską metodologią zadłużenie PFR oraz obligacje emitowane przez BGK na rzecz specjalnie powołanego Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 nie są zaliczane do długu publicznego. Jednak jak silny miały wpływ na zadłużenie, widać w unijnych statystykach długu. Na koniec 2019 r. wynosił on 46 proc. PKB, po 2020 r. może wzrosnąć powyżej 60 proc. PKB. Oficjalna ministerialna prognoza – 61,9 proc. PKB – nie musi się jednak spełnić, bo deficyt finansów zapewne był mniejszy od zakładanego (według ostatnich informacji z MF nie powinien przekroczyć 10 proc. PKB; wcześniej szacowano, że wyniesie rekordowe 12 proc. PKB), nie wykorzystano też całej puli środków zaplanowanych w tarczach, a do tego PKB też wypadł lepiej, niż się spodziewano. Skutki pandemii odczuwają także samorządy, zwłaszcza duże miasta. Z jednej strony chodzi o straty w dochodach wynikające np. z niższych wpływów z opłat za parkowanie, sprzedaży biletów komunikacji miejskiej czy z tytułu opłat z podatku od nieruchomości. Z drugiej strony to także efekt lokalnych programów pomocowych – wprowadzania zwolnień z czynszów w lokalach miejskich czy ulg w lokalnych podatkach. I tak np.
Warszawa odnotowała ubytek w dochodach (różnica między wykonaniem dochodów w 2020 i 2019 r.) w wysokości 327 mln zł ze sprzedaży biletów. Kolejne 182 mln zł to rezultat zwolnień lub obniżek opłat z podatku od nieruchomości. Kraków na różnego działania wspierające wydał w sumie 70 mln zł. Chodzi np. o wsparcie dla gastronomii, dorożek, handlu i usług oraz targowisk (to ok. 2,8 mln zł) czy wsparcie branży sportowej. Miasto pomogło również niepublicznym żłobkom kwotą 1,5 mln zł. Z kolei w 2020 r. do budżetu Poznania wpłynęło o ok. 37 mln zł mniej z PIT czy ok. 3 mln zł mniej za podatek transportowy. Ponadto do końca 2020 r. urząd miasta i podległe mu jednostki wydały na „przeciwdziałanie pandemii i jej skutkom” ok. 20 mln zł. Kwota ta obejmuje m.in. wydatki związane z dostosowaniem miejsc pracy do zasad bezpieczeństwa sanitarnego (np. zakup maseczek, przyłbic, osłon, zakupy informatyczne niezbędne do pracy zdalnej). Rząd konsekwentnie podkreśla, że zeszły rok samorządy wstępnie zakończyły na plusie (5,6 mld zł nadwyżki budżetowej) oraz mogły liczyć na 12 mld zł wsparcia z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych (choć tu akurat pojawia się wiele zarzutów, że 4,35 mld zł w ramach drugiego naboru rząd rozdzielił według politycznego klucza). – Należy mieć na uwadze, że samorząd terytorialny jest częścią państwa i w przypadku spadku koniunktury gospodarczej, obecnie wynikającej z pandemii COVID-19, skutki ponosi zarówno budżet państwa, jak i samorządy – przypomina wiceminister finansów Sebastian Skuza. Z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zebranych przez Polski Instytut Ekonomiczny wynika, że pandemiczny pakiet fiskalny (dodatkowe wydatki) Polski w 2020 r. wyniósł 7,7 proc. PKB. Podobny procent wydała Francja, z kolei w Niemczech 11 proc., a w Wielkiej Brytanii aż 16,3 proc. PKB.
Rozmowa
MARCIN DUMA United Survey
Ktoś nam ukradł przedpandemiczną rzeczywistość i nie chce jej oddać
Jak patrzy się na wyniki sondażu, to możemy powiedzieć jedno: na pewno pogorszyło się zadowolenie z życia 43 proc. badanych. To główny efekt pandemii – duży dyskomfort?
Wyniki są zaskakujące. Opracowując te cztery obszary badań, można byłoby się spodziewać, że przynajmniej w trzech z nich będą widoczne spadki nastrojów. Sądziłem, że jakość życia rodzinnego i ogólne zadowolenie z życia, jego jakości, spadnie. Tymczasem tutaj widać niewielką zmianę. Widać też, że w ogólnym bilansie warunki finansowe na dobrą sprawę ludziom się nie pogorszyły, a niektórym – poprawiły.
Mamy najwięcej zgonów od II wojny światowej, miliardy pompowane w gospodarkę – ale w odczuciach ludzi zasadniczo niewiele się zmieniło?
Nie do końca. Bo już w pytaniu o zadowolenie z życia, widać spadek. To pokazuje, że zaczyna ważyć utrata dawnego życia i poczucia bezpieczeństwa. Doskwiera nam to, że ktoś nam zabrał dotychczasowy styl życia. To pokazuje, że wszystkie narracje w stylu „ludzie tracą pracę”, „wszystkim pogorszyło się finansowo” mają znikomy związek z rzeczywistością.
To argument dla rządu, że tarcza antykryzysowa – choć mniej efektowna niż np. w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii – zadziałała?
Jak spojrzymy na duże liczby, to oczywiście są przypadki, gdzie jest ciężko, np. w turystyce czy gastronomii, gdzie ludzie tracą czasem dorobek całego życia. Ale biorąc pod uwagę gospodarcze efekty, to tego typu przypadki stanowią mniejszość. Jak widać, generalnie przez kłopoty przechodzimy suchą nogą. Czy na to ma wpływ tarcza? To pytanie do ekonomisty. Na pewno wpływa na to wybiórczy lockdown, czyli to, że większość gospodarki jest otwarta i działa. Nie jesteśmy Austrią, której 15 proc. PKB pochodzi z turystyki. Rzeczywistość medialna, która siłą rzeczy koncentruje się na informacjach negatywnych, bardziej elektryzujących odbiorcę, niekoniecznie dobrze oddaje rzeczywistość.
Zaraz się okaże, że „Wiadomości” TVP – informując o tym, jak to Polska świetnie radzi sobie z pandemią, a naród jest wdzięczny – jest bliżej prawdy niż pozostali, wskazujący na problemy.
Może się okazać, że obraz walącej się gospodarki i marnowania efektów 30 lat gospodarczego wzrostu nie odpowiada nastrojom. I to nie tylko nastrojom ogółu. Mamy nasze badania przeprowadzone na przedsiębiorcach na zlecenie E&Y, które pokazują, że także ich odczucia nie odbiegają daleko od reszty społeczeństwa.
To skoro na cztery pytania w trzech mamy rodzaj remisu, a w jednym o poczucie zadowolenia z życia jest źle, to może ta pandemia nie miała tak złych skutków społecznych?
Ale z punktu widzenia opisu rzeczywistości to ten punkt jest bardzo ważny, bo on determinuje nastroje społeczne. Nie moje miejsce pracy czy sytuacja materialna, ale to, czy moja jakość życia się pogorszyła. To pokazują także badania jakościowe – ktoś nam ukradł przedpandemiczną rzeczywistość i nie chce jej oddać. Styl życia, który znaliśmy, zniknął, nie wiemy, jaki się pojawi po pandemii. Dlatego ludzi irytuje zachowanie rządu i częste zmiany decyzji – to narusza i tak wątłe poczucie przewidywalności i bezpieczeństwa.
To jakie z tego są wnioski dla rządzących?
Zbliża się punkt, w którym ludzie będą gotowi na poniesienie kosztów lub zignorowanie ofiar, byle mogli usłyszeć, że pandemia się skończyła.