Rząd twierdzi, że system lecznictwa to priorytet. Pandemia te zapewnienia bardzo szybko zweryfikowała. Oczywiście za chwilę usłyszę to, co władza uwielbia powtarzać jak mantrę, że nakłady publiczne na ochronę zdrowia nigdy nie rosły tak szybko, że pacjenci zyskują dostęp do kolejnych świadczeń bez określania limitów ich wykonywania. W końcu, że kadra medyczna zarabia coraz lepiej.

Potrzebowaliśmy jednak armagedonu w postaci ataku śmiertelnego wirusa, żeby zobaczyć, na jakiej prowizorce i paździerzu jest zbudowany nasz system lecznictwa. Brak sprzętu, kadry medycznej, zabezpieczenia w podstawowe środki ochrony, niewydolny system ratownictwa medycznego. Brak myślenia o zdrowiu w perspektywie dłuższej niż tu i teraz. To wszystko doprowadziło do czegoś, czego nikt, włącznie z rządzącymi, się nie spodziewał – drastycznego wzrostu liczby zgonów, nienotowanego od czasów II wojny światowej. Przy jednoczesnym wyraźnym spadku urodzeń. Problem demograficzny, z którym już i tak się borykamy, tylko się pogłębia.
W tak ekstremalnej sytuacji rząd zaczyna więc szukać rozwiązań, które mają naprawić system ochrony zdrowia. Zaczyna od pieniędzy. Bo, wbrew temu, co mówi władza – w systemie ich brakuje. I COVID-19 w bardzo bolesny sposób to potwierdził. Jak się okazuje tzw. ustawa 6 proc. PKB (tyle docelowo pieniędzy ma być przeznaczane na lecznictwo do 2024 r.) wcale nie spowoduje, że szybko dogonimy inny kraje UE w poziomie wydatków na zdrowie. Jak u nas będzie 6 proc. PKB, to w Niemczech, Francji czy u naszych południowych sąsiadów będzie to proporcjonalnie więcej. Średnia unijna to już 10,5 proc. Liderem jest Francja – ona na ochronę zdrowia przeznacza ponad 11,5 proc., potem są Niemcy – z wynikiem 11,1 proc.
Co więc w takiej sytuacji zaczyna robić nasz rząd? Będzie analizować. Zresztą prezydent podobnie. W piątek powołał specjalną Radę ds. Ochrony Zdrowia. Andrzej Duda liczy na to, że jak już pokonamy pandemię, to zaraz potem rada zajmie się analizowaniem i naprawianiem kolejnych obszarów lecznictwa. Włącznie z tymi dużymi, systemowymi.
Podkreślam słowo klucz – analiza. Rząd i prezydent będą analizować. Nie żebym się czepiała, bo dobra diagnoza problemów to już połowa sukcesu. Zastanawiam się tylko, czy „najwyższe czynniki” muszą wyważać drzwi, które już jakiś czas temu zostały otwarte. 4 lipca 2019 r. pojawił się dokument przygotowany na zlecenie resortu zdrowia pt. „Strategiczne kierunki rozwoju systemu ochrony zdrowia w Polsce. Wyniki ogólnonarodowej debaty o kierunkach zmian w ochronie zdrowia”. Raport ten był efektem kilkunastomiesięcznych prac analitycznych wybitnych ekspertów. Przez ponad rok w trakcie wielu spotkań i debat eksperci diagnozowali problemy systemu lecznictwa i proponowali rozwiązania, które mają go uzdrowić. Efektem prac był wyżej przytoczony dokument. Być może rząd zapomniał o nim i akcji nazwanej „Wspólnie dla Zdrowia”.
Dlatego zamiast po raz kolejny zaczynać od analiz, polecam jego lekturę. W zasadzie rządzący jak na tacy mają w nim podane rozwiązania. Nie muszą się więc ponownie głowić i zastanawiać, gdzie szukać recepty. I tu wracamy do pieniędzy. Jako pierwsi w ubiegłym tygodniu poinformowaliśmy, że rząd myśli nad zmianą zasad opłacania składki zdrowotnej. Rozważanych jest kilka scenariuszy. Tylko po co to analizować kolejny raz, skoro już to zrobiono właśnie w 2019 r. W ministerialnym raporcie nakreślono kierunki zmian, dzięki którym będzie więcej pieniędzy na zdrowie. Jednym z nich jest właśnie wzrost składki zdrowotnej. Bo mało kto pamięta, że kiedy wprowadzano wielką reformę ochrony zdrowia, na bazie której powstawały kasy chorych (później zastąpione przez Narodowy Fundusz Zdrowia) zakładano, że wysokość daniny zdrowotnej będzie systematycznie wzrastać. Ten plan nigdy nie został zrealizowany – wysokość składki od lat jest na tym samym poziomie. Kolejne rządy tłumaczyły, że nie ma przyzwolenia społecznego na jeszcze większą partycypację w zdrowiu. Czytaj – taka decyzja to przede wszystkim spadek poparcia wyborczego i konieczność zjedzenia śmierdzącego jaja. Czy rząd PiS okaże się pierwszym odważnym? Byłby jeszcze bardziej, gdyby przy tej okazji zreformował również system opłacania składki zdrowotnej przez rolników. Od ponad 10 lat mamy w tym zakresie do czynienia z prowizorką. W październiku 2010 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł w dużym uproszeniu, że rolnicy powinni płacić na zdrowie, jak pozostała część społeczeństwa. Od tej pory przepisy nie zostały dostosowane do orzeczenia TK. W efekcie rolnicy z gospodarstwami powyżej 6 ha płacą śmiesznie mało, a tych, których gospodarstwa są mniejsze niż 6 ha, dofinansowuje budżet państwa. Śmiem wątpić, że akurat PiS będzie rządem, który orzeczenie TK wykona, zwłaszcza po tym, jak kilka miesięcy temu zirytował rolników piątką Kaczyńskiego. I dlatego, jeżeli ktoś odczuje podwyżkę składki zdrowotnej, to np. samozatrudnieni. Ich brak głosu w kolejnych wyborach nie zaboli PiS tak mocno, jak brak wyborców ze wsi. Jeżeli już więc rząd szuka pieniędzy ekstra w kieszeniach nas wszystkich, to niech przynajmniej da jakiś dodatkowy bonus. Chociażby taki, jak np. określenie maksymalnego czasu oczekiwania na konkretne świadczenia. Pacjent zyskiwałby pewność, że jeżeli nie dostanie się do specjalisty w systemie publicznym w określonym czasie, to mógłby skorzystać z oferty prywatnych lecznic bez dodatkowych kosztów. Albo wprowadzić ulgę na leczenie – gdzie część wydatków można by odliczyć od podatku. Jest jeszcze masa innych pomysłów. Wystarczy przeczytać ministerialny raport i niekoniecznie prowadzić kolejne, wielomiesięczne analizy.