Przysłowie mówi, że od przybytku głowa nie boli. Historia szczepień na COVID-19 w Polsce temu jednak przeczy. Jeszcze w grudniu głównym zmartwieniem rządzących było to, czy Polacy będą się chcieli zaszczepić.

Potem wybuchła tzw. afera celebrycka, a w mediach głośno było o przypadkach lokalnych działaczy, którzy skorzystali z puli dla medyków. Palącym pytaniem stało się wtedy nie – czy się szczepić – ale kiedy. Od kilkunastu dni Polacy rozliczają rząd, ten UE, a Unia producentów z tego, kiedy przyjedzie kolejna dostawa. Teraz widzimy kolejny zwrot w szczepionkowej dyskusji.
Po kontrowersjach dotyczących szczepionki od AstryZeneki – jej niższej skuteczności w porównaniu do konkurencyjnych preparatów Pfizera i Moderny oraz niejasnych wynikach badań dotyczących starszej części populacji – sytuacja uległa zmianie. Po pierwsze, część osób rozważających poddanie się szczepieniu może ostatecznie zrezygnować, jeśli uzna, że jest duża szansa na zaszczepienie tym konkretnym preparatem. Wówczas znów zacznie się problem dotyczący tego, by namówić Polaków do szczepień, a nie to, w jaki sposób ich skolejkować. Po drugie, może być też tak, że osoby już zarejestrowane na konkretne terminy zaczną rezygnować i szukać nowych, licząc, że trafią na szczepionki innego producenta. A to jeszcze bardziej skomplikuje – i tak już dość pogmatwany dla zwykłego obywatela – system szczepień.
Już widać zresztą pierwsze oznaki tych niekorzystnych zjawisk. Zanim rządowy pełnomocnik ds. szczepień Michał Dworczyk ogłosił, że szczepionka AstryZeneki – zgodnie z zaleceniami Rady Medycznej przy premierze – będzie podawana osobom w wieku 18–60 lat, a na pierwszy ogień pójdą nauczyciele, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz napisał na Twitterze: „Żądamy skutecznej szczepionki, a nie eksperymentowania na nauczycielach i pracownikach oświaty!! Którą szczepionką szczepił się rząd?”.
Widać więc, że robi się podatny grunt na narrację o „szczepionce gorszego sortu”. Opozycja na razie ostrożnie podchodzi do tematu. Z jednej strony kusi, by wyjść z przekazem, że rząd PiS oszczędza na bezpieczeństwie zdrowotnym Polaków, bo wciska im na siłę mniej skuteczną szczepionkę, zamiast kupić więcej sprawdzonych preparatów od Pfizera czy Moderny. To mogłoby obniżyć notowania jeśli nie rządu jako całości, to przynajmniej Michała Dworczyka, który z dnia na dzień umacnia się politycznie. Z drugiej strony opozycja boi się jednak, że jeśli „przegrzeje” temat, spadnie na nią odpowiedzialność za zniechęcenie do zaszczepienia się w ogóle. I wówczas to rząd i PiS będą uchodzić za tych, którzy w pocie czoła walczą o zdrowie Polaków, podczas gdy opozycja jedynie przeszkadza.
Na te zakusy rządzący już reagują. – Zwracam się z apelem do osób publicznych, by w sposób odpowiedzialny komunikowały swoje przemyślenia i uwagi, by oddać głos lekarzom i fachowcom. Szczepionki AstryZeneki chronią ponad 60 proc. zaszczepionych przed zachorowaniem, a pozostałych przed hospitalizacją i zgonem. To w pełni wartościowa szczepionka, jakiekolwiek wypowiedzi mogące podważać zaufanie obywateli do programu szczepień są nieodpowiedzialne – zaapelował wczoraj Michał Dworczyk.
Zamieszanie wokół szczepionki AstryZeneki pokazuje, że to zmartwienie pierwszego świata. Jak zauważa prof. Krzysztof Pyrć, wektorowa szczepionka tego producenta może wydawać się słabsza na tle najnowszych preparatów mRNA, ale to nadal dobry specyfik. Jeszcze pół roku temu wzięlibyśmy ją w ciemno. Z tego punktu widzenia dyskusja na ten temat powinna być prowadzona z wyczuciem, by nie wylać dziecka z kąpielą.