Choć prawodawca skroił dla wszystkich taki sam mundurek, każdy zaczyna go poprawiać. Sędzia coś skróci, adwokat przytnie, prokurator wydłuży i efekt końcowy ma się jak pięść do nosa
Roman Tokarczyk prawnik i filozof, profesor zwyczajny Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i wykładowca wielu innych uczelni. Stypendysta Fundacji Fulbrighta, stażysta na uniwersytetach: Notre Dame, Harvard, Berkeley, Los Angeles, i Fundacji North Atlantic Treaty Organization / Dziennik Gazeta Prawna

Z Romanem Tokarczykiem rozmawia Piotr Szymaniak

I znów mamy wielki spór w kraju, bo lekarze na Jasnej Górze opowiedzieli się za prymatem prawa boskiego nad stanowionym. A wydawać by się mogło, że ten odwieczny konflikt pomiędzy prawami ludzkimi a boskimi, który ludzkość zna od „Antygony”, już dawno mamy za sobą.

Już co do samej istoty prawa boskiego mam mnóstwo wątpliwości. Bo ono jest boskie tylko z nazwy. W gruncie rzeczy to esencja doktryn teologicznych, która dzięki „boskości” usiłuje uzyskać prymat nad wszelkimi innymi prawami. Z tym wiąże się jeszcze jedna sprawa – posługiwanie się określeniem „prawo boskie” ma paraliżujący wpływ na adwersarzy. I o to zresztą chodzi tym, którzy się na nie powołują, bo każdy odmienny pogląd skutkuje posądzeniem przez nich o herezję. Co prawda heretyków już nie pali się na stosach, lecz anatema to sprawa poważna. A dopiero gdy uznamy, że mamy do czynienia z poglądami polskich hierarchów Kościoła katolickiego, rozmowa schodzi na realny grunt.
Dlatego w ogóle nie powinniśmy mówić o prawie boskim?
Moglibyśmy o nim mówić, gdybyśmy potwierdzili istnienie Boga. A przecież mamy wiele możliwych stosunków do idei jego istnienia – jest deizm, panteizm, agnostycyzm, ateizm, teizm... Założenie o istnieniu prawa boskiego opiera się na pewniku, że Bóg istnieje. W filozofii najbardziej uczciwie wypowiadają się w tej sprawie agnostycy: nie wiem, czy istnieje, ale nie wiem też, czy nie istnieje. Dopóki moje zmysły nie potwierdzą jego istnienia albo nieistnienia, dopóty kategorycznie niczego powiedzieć nie można.
Zostawmy na chwilę prawo boskie i pomówmy o zasadach etycznych. Profesor Bogdan Chazan – po tym jak ujawniono, że odmówił wykonania aborcji, do której kobieta miała prawo – stwierdził, że kiedy dochodzi do konfliktu etyki i prawa, to etyka ma pierwszeństwo. Ma rację?
Oczywiście. Prawo nieetyczne jest prawem strasznym. To faszyzm zlekceważył zupełnie fundamentalne zasady etyki. Nawet w Związku Radzieckim, który był państwem ateistycznym, też obowiązywało pierwszeństwo etyki nad prawem. Z tym zastrzeżeniem, że była to etyka socjalistyczna. Jednak sięgając do historii prawa, trzeba pamiętać o tym, że chronologicznie najpierw mieliśmy tzw. prawa boskie. Dopiero później, gdy zaczęto interpretować je w sposób świecki, powstała etyka. Dlatego prawo stanowione zawsze jest fuzją religii oraz etyki i dlatego nawet w skrajnie ateistycznych świeckich systemach prawa stanowionego można znaleźć elementy prawa boskiego i etyki.
Czyli w sytuacji konfliktu moralnego każdy może powiedzieć: ja tego prawa nie uznaję, bo ono się kłóci z moim systemem wartości?
Oczywiście, że nie. Bo jeśli ktoś jest pracownikiem państwowym, to podlega prawu, jakie to państwo głosi. Jeśli to państwo zakłada rozdzielność Kościoła od państwa, jeśli przedkłada prawo ustanawiane przez władzę ustawodawczą nad prawo boskie, sytuacja jest klarowna. Jeśli więc lekarz pracujący w szpitalu państwowym powołuje się na prawo boskie, to nie jest lojalny wobec prawodawcy, któremu powinien służyć. W takiej sytuacji może sam zrezygnować z pracy albo zostać zwolniony, bo jego postawa jest jaskrawym naruszeniem prawa stanowionego przez państwo.
A jeśli prawo danego państwa kłóci się z systemem etycznym, którym także kierujemy się w naszym prywatnym czy rodzinnym życiu? Muzułmanin może powiedzieć, że jego etyka zezwala mu na dokonanie honorowego zabójstwa żony czy córki i państwu, które chce go za to karać, nic do tego. Czy w takim przypadku system etyczny też ma pierwszeństwo?
Wkraczamy na pole wielotorowości, która poprzez nasilenie zjawiska migracji zatacza coraz szersze kręgi: jaki stosunek prawo danego państwa powinno mieć w stosunku do mniejszości etnicznych? Kształtująca się na świecie koncepcja dopuszcza zróżnicowanie obyczajowe wynikające z odmiennych tradycji kulturowych, a w sprawach etyki zaleca dążenie do ujednolicenia zasad. Natomiast w stosunku do przestrzegania prawa stanowionego koncepcja ta przewiduje, że nie wolno czynić żadnych wyjątków. Jeżeli prawo mówi, że dziewczęta powinny odsłaniać twarz w szkole, to arabskie dziewczęta przychodzące w burkach je łamią. Zwyczaje i wartości, które są cenne dla mniejszości, a przestrzeganie ich nie powoduje konfliktów z prawami większości, są i powinny być dozwolone. Nie wolno natomiast oczekiwać tolerancji w stosunku do postaw sprzecznych z przekonaniami większości.
Czyli decydujące jest to, na co większość się umówi?
Zasadę większości bardzo łatwo zrealizować, ale bardzo trudno uszanować w niej prawa mniejszości. A dopiero gdy to zrobimy, mamy prawdziwą wolność i liberalizm. Z drugiej strony w imię poszanowania praw mniejszości dochodzi do sytuacji, kiedy to ona dyktuje warunki życia większości. A to znowu kłóci się z zasadą sprawiedliwości oraz równości społecznej i prawnej. Załamuje się przewodnia zasada demokracji, według której to większość decydowała o tych istotnych sprawach. W sukurs mniejszościom przychodzi rozpowszechniająca się filozofia postmodernizmu, która podważa wszelakie fundamentalizmy: moja sytuacja pozwala mi decydować o moich wyborach. I wara wam, wszelcy fundamentaliści religijni, układacze kodeksów etycznych, prawodawcy, od rozstrzygania i oceniania moich wyborów. Tylko że to nie może się odnosić do tych fundamentalnych wartości, które powodują, że nie toczy się wojna wszystkich ze wszystkimi.
Kto ma ustalić ten katalog fundamentalnych wartości?
On jest przecież ustalony w konstytucji. Dopóki państwo będzie się posługiwać tym środkiem politycznym, jakim są prawa, to konstytucja, jako ustawa zasadnicza, troszczy się o podstawowe prawa i wartości, które mają zapobiegać konfliktom. A więc konstytucja, konstytucja i jeszcze raz konstytucja.
Czyli nieważne, jak sobie konstruujemy nasz system etyczny, bylebyśmy nie naruszali konstytucji?
Tu trzeba rozróżnić sferę przekonań wewnętrznych, które mamy na prywatny użytek. Problemy pojawiają się wtedy, kiedy nasze wewnętrzne przekonania popadają w konflikt z przekonaniami innych. Człowiek, który prowadzi uładzony żywot i nie udziela się na forum publicznym, może przeżyć całe życie, hołdując najbardziej wyimaginowanym wartościom sprzecznym z konstytucją. Ale jeśli wkracza w sferę stosunków społecznych i kogoś jego przekonania dotykają, to obowiązuje go prawo stanowione, a nie to, któremu w duszy hołduje.
Wobec tego czy nasze prawodawstwo nie zaczęło tak bardzo odbiegać od prawideł etycznych, praw naturalnych, boskich, że konflikt jest nieunikniony?
Spróbujmy spojrzeć na to w ujęciu porównawczym. Na przykład w islamie odróżnić prawo świeckie, etykę od prawa boskiego nie sposób. U nas nawet w ramach teologii etyka odróżniana jest od prawa. Polska, obok Irlandii, należy do nielicznych krajów Zachodu, gdzie się na temat relacji praw boskich i stanowionych dyskutuje.
Czy gdzie indziej mają tę dyskusję przepracowaną?
W Polsce podobnie jak w Irlandii mamy dominację katolików, w innych krajach, jak Szwajcaria, Niemcy, Anglia, większość stanowią protestanci. A to katolicy należą do najbardziej ortodoksyjnych zwolenników prawa boskiego. Protestanci mają o wiele bardziej zracjonalizowany do tego stosunek. Poglądy katolików opierają się na credo – wierzę, a więc argumentacja racjonalna, rozumowa, nikogo nie interesuje. Credo z ratio, czyli wiarę rozumem, próbował pogodzić Jan Paweł II w encyklice „Fides et Ratio”, ale ona trafiła do bardzo wąskiego kręgu intelektualistów, ludzi z wysokim poziomem wykształcenia filozoficznego, a nie do wierzących mas. Wśród nich argument przeciwko credo jest przyjmowany emocjonalnie i dyskusja się nie udaje. Religia, jak wiemy, jest jednym z najbardziej wybuchowych tematów.
Deklarację podpisali lekarze, ludzie wykształceni.
Lekarze odwołują się do przewidzianej w polskim prawodawstwie klauzuli sumienia. Jednak jeśli ktoś odwołuje się do sumienia, to ja odsyłam go do lektury summy teologicznej Tomasza z Akwinu, który wprowadził kategorię błądzącego sumienia. To jest niezwykle ważne, bo obecnie doktryna Akwinaty jest podawana w wielkim uproszczeniu. Sumienie wskazywane jest jako ostateczna instancja, tymczasem św. Tomasz przeanalizował jego istotę. Sumienie, według niego, to nic innego jak uwewnętrzniona świadomość. To różnego rodzaju oceny, które docierają do człowieka i są w jego umyśle przyjmowane za dogmat, tworzą sumienie.
To św. Tomaszowi w dużej mierze zawdzięczamy pojęcie prawa naturalnego, czyli wysnuwanego z istoty rzeczy – Boga lub człowieka. To prawo naturalne stanowiło fundament i punkt odniesienia dla prawa stanowionego.
Owszem, ale coś analogicznego do prawa naturalnego znajdziemy i w innych kulturach religijnych, jak hinduizm, buddyzm, konfucjanizm, islam. Określona koncepcja prawa naturalnego przyjmowana jest za miarę oceny prawa stanowionego.
Zdaniem lekarzy nasze regulacje dotyczące kwestii aborcji czy in vitro są sprzeczne z tym, co uznają za prawo naturalne. Na jakich polach te konflikty wybuchały wcześniej?
Te problemy wybuchają z powodu różnego podejścia do kwestii związanych z aborcją, zapłodnieniem in vitro, eutanazją. A te upowszechniły się niedawno wraz z rozwojem wiedzy medycznej, więc wywołują dylematy etyczne i spory o fundamentalne wartości – zakresy ochrony życia ludzkiego, samodzielności decydowania o swoim życiu. Kiedyś to były głównie tematy, którymi zajmowano się teoretycznie, a teraz z tymi problemami spotykamy się w realnym życiu.
W Polsce do 1995 r. obowiązywała kara śmierci, choć przez ostanie pięć lat obowiązywało moratorium na jej wykonywanie. Najwyższy wymiar kary nadal obowiązuje w niektórych stanach USA. Chce pan powiedzieć, że np. stosunek do kary śmierci nie był przedmiotem konfliktu między prawem stanowionym a tym wynikającym z przekonań?
Kara śmierci dopuszczana jest w ponad 30 stanach, ale w wielu z nich egzekucji się nie wykonuje. Czyniąc zadość postulatowi miłosierdzia, chrześcijańskiemu zresztą, nie wykonuje się wyroku, ale informuje się przestępcę, na co zasłużył. Skazany czeka w celi śmierci na naturalny zgon. Tak więc kara śmierci nie musi być nieetyczna. Możliwość orzekania kary śmierci oznacza, że życie zbrodniarza nie jest bardziej wartościowe od życia ofiary. W systemach, które kary śmierci nie przewidują, życie przestępcy jest cenione wyżej. Ba, chronione nawet, co z punktu widzenia sprawiedliwości, a sednem sprawiedliwości jest równość, jest niedopuszczalne.
Prawo boskie czy zwyczajowe nie wszędzie zostało zastąpione prawem stanowionym. Mamy wiele krajów, w których funkcjonuje oparte na Koranie prawo szariatu. Nawet w Europie, np. w niektórych wioskach Albanii, do dziś tradycyjne reguły są ważniejsze niż prawo państwowe. Z czego to wynika?
Z tradycji kulturowej. Te prawa, jakiekolwiek by były, nie spadły z nieba, lecz są owocem długotrwałych procesów. Takie prawa zwyczajowe są najtrwalsze, wyrastają bez inspiracji zewnętrznej, są naturalnym tworem normatywnym. Wszystkie inne, nawet obyczaje – nie mówiąc o religii, etyce czy prawie stanowionym – są narzucane. Potęga prawa zwyczajowego tkwi w niezmienności. Gdy w Polsce kodyfikowano prawo w czasach odrodzenia, to prawo zwyczajowe stanowiło jego fundament. Król, nadając mu sankcje, uczynił je stanowionym. Dlatego że najłatwiej było je zaakceptować.
Prawo stanowione ciągle się zmienia. To, co dziś było dozwolone, jutro może być zakazane, i odwrotnie.
Nawet prawo służące do obrony tych fundamentalnych wartości – jak życie – jest niestabilne w tym sensie, że zmieniają się sposoby i zakresy ochrony. To wielka jego słabość, bo ono ciągle podąża za zmieniającymi się potrzebami. Potrzeba zawsze wyprzedza poczynania prawodawcy i na gruncie prawa stanowionego nie widać końca tej gonitwy. Dlatego tak bardzo krytykują prawo stanowione zwolennicy prawa precedensowego. Oni mówią – tyle prawa, ile sprawy do rozpatrzenia. Nie usiłują tworzyć abstrakcyjnych, ogólnych prawideł, które próbują wyprzedzać dane zdarzenie, bo często rozwiązania okazują się nietrafne. My uchwalamy 200 ustaw rocznie, a nikt nie bada, jaka cząstka tych regulacji rzeczywiście znajduje zastosowanie i potwierdzenie co do trafności rozwiązań. Nie szukając wytwornych określeń, pozostaje stwierdzić, że to głupiego robota.
Ale czy prawo precedensowe nie prowadzi do relatywizmu?
Tym się nikt nie przejmuje, bo decyduje sytuacjonizm. Podam panu przykład ćwiczenia, które wykonuję z moimi studentami: Każdemu daję jakieś słówko – np. kradzież – i ma wypisać z danego podręcznika to słowo, ale wraz z kontekstem, w jakim ono wystąpiło. I okazuje się, że występuje setki razy, a konteksty bywają różne. Dlatego to relatywizm stanowi o sile prawa precedensowego. Tam wcale nie chodzi o wyciąganie uniwersalnych norm, z tego, w jaki sposób jeden sędzia rozstrzygnął sprawę kradzieży. Nie można tak samo rozstrzygać, bo każdy przypadek kradzieży jest odmienny i każdy sędzia orzeka stosownie do okoliczności. A my ciągle jesteśmy pod wpływem tego, że to, co uniwersalne i powszechne, musi być doskonałe. Nie! To fatalne rozwiązanie! Ambicje uniwersalistyczne są nierealistyczne i utopijne.
Czyli tego rodzaju konflikty są wpisane w prawo stanowione?
Prawo stanowione działa w ten sposób, że zaprasza adresatów norm do wielkiego magazynu i każe im założyć taki sam uniform. Dla jednego jest on za duży, dla drugiego za mały. Ale to nie wszystko. Bo choć prawodawca skroił dla wszystkich niby taki sam mundurek, to każdy zaczyna go poprawiać. A to sędzia coś skróci, adwokat przytnie, gdzie indziej prokurator wydłuży i efekt końcowy ma się jak pięść do nosa. W kulturze prawa precedensowego mierzymy wielkość tego adresata i jego sprawę i sędzia dopasowuje płaszcz do niego. I wtedy leży jak ulał.

Roman Tokarczyk prawnik i filozof, profesor zwyczajny Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i wykładowca wielu innych uczelni. Stypendysta Fundacji Fulbrighta, stażysta na uniwersytetach: Notre Dame, Harvard, Berkeley, Los Angeles, i Fundacji North Atlantic Treaty Organization