Lekarz rodzinny to najważniejszy, bo pierwszy element systemu lecznictwa. To do niego najpierw trafia chory, zyskuje wstępną diagnozę, dostaje zlecenie na podstawowe badania czy skierowania do specjalistów. Lekarz rodzinny to też przewodnik po nie zawsze zrozumiałych dla laików zaułkach systemu. Tyle teoria. Praktyka często wygląda inaczej, mimo że instytucja lekarza rodzinnego funkcjonuje kilkanaście lat.
Jedna wizyta w przychodni POZ wyjaśnia dlaczego. Rola lekarza rodzinnego sprowadza się do szybkiego przyjęcia i równie szybkiego odesłania chorego. Bo czy się siedzi, czy się leży, pieniądze i tak płyną. A taki system rozleniwia. Każda próba zmiany, modyfikacji zasad finansowania POZ kończy się wielkim krzykiem samych zainteresowanych. Teraz ponownie słyszymy głosy niezadowolenia. Lekarze rodzinni krytykują przedstawiony przez ministra zdrowia pakiet antykolejkowy. Ich zdaniem sprowadza się do nałożenia na nich dodatkowych zadań.
Złe jest również lobby pediatryczne, które chce wejść w buty lekarzy rodzinnych i przejąć część finansowego tortu. Rodzinni nie chcą też, żeby pielęgniarki i położne mogły przepisywać niektóre leki. Środowisko lekarzy rodzinnych, mimo deklaracji, wcale nie ułatwia reformowania systemu. Wewnętrznie skłócone, bez jednolitej wizji. Zgodni są tylko w jednym – w potrzebie całościowej reformy systemu POZ. Ale poza ogólnikiem ich pomysł sprowadza się do jednego – zwiększenia nakładów NFZ.