ikona lupy />
Polacy też sobie załatwiają, tylko trochę inaczej. Na przykład kupując lek w internecie, po taniości. Albo od przemytnika na bazarze. Albo podrabiają receptę.
Liczba przestępstw przeciwko obrotowi lekami wzrosła w ciągu tego półrocza w porównaniu z poprzednim rokiem ponaddwukrotnie – o 128 proc.
Zaraz ktoś powie, że to nieuczciwe intelektualnie epatować tymi liczbami w kontekście życia i śmierci ludzi, kiedy większość z tych spraw dotyczy handlu anabolikami czy fałszowaną viagrą. Ale jednak część z tej kontrabandy to leki, które w inny sposób byłyby niedostępne dla zwykłych chorych ludzi.
Dla nich przemytnik jest przyjacielem, a wrogiem państwo. Państwo, które nie wypełnia swoich obowiązków wobec obywatela. Mówi mu z pogardą: nie masz układów i pieniędzy, zdychaj.
Wiem, to mocne słowa. Ale odzwierciedlają to, o czym mówią, co myślą ludzie, kiedy wystają w kolejkach do lekarza, do szpitala, by potem odejść z niczym.
A teraz bardziej rynkowo: przemyt kwitnie wówczas, kiedy dostęp do pożądanego powszechnie towaru jest reglamentowany i ograniczany na różne sposoby (także poprzez windowanie jego ceny). Wtedy wkraczają przedsiębiorczy ludzie, którzy ryzykując nawet więzienie, robią wszystko, aby zapewnić innym to, czego bardzo potrzebują. Łamią prawo, a państwo ich za to ściga i karze. Ma w tym silnego sojusznika: koncerny farmaceutyczne, które na własną rękę wynajmują detektywów, aby wyłapywali handlarzy psujących im interesy, którzy sprzedają w sieci reeksportowane na własną rękę z leki.
Nie będzie puenty, wszystko już powiedziałam.