W woj. śląskim kartę chipową ma każdy ubezpieczony pacjent. Jest ona wymagana przy wszystkich świadczeniach medycznych - w przychodni, szpitalu i innych placówkach. Na jej podstawie pacjent jest identyfikowany, a udzielane mu świadczenia - porady, zabiegi, wykupione leki - rejestrowane w systemie informatycznym.
W rozmowie z PAP Sośnierz mówi o tym, jak w praktyce działa śląska karta oraz jakie były zamierzenia dotyczące rozszerzenia jej możliwości. Były prezes NFZ przekonuje, że tworząc ogólnopolski system, nie należy - jak mówił - "przekombinować", aby sprawa nie utknęła znów na wiele lat.
Czy dzięki używanej w woj. śląskim od 11 lat karcie chipowej w regionie udało się uniknąć chaosu związanego z wprowadzaniem nowej ustawy refundacyjnej i protestem lekarzy?
Andrzej Sośnierz: Niewątpliwie tak, bo pacjent ma poczucie, że ma dowód ubezpieczenia, a lekarz ma przekonanie, że jest w stanie to uprawnienie pacjenta sprawdzić. Trzeba jednak powiedzieć, że walka z tym systemem i brak jego udoskonalania przez ostatnie 10 lat powodują, że wciąż istnieje pewien poziom niepewności co do faktu ubezpieczenia. Ale zasadniczo - dokument ubezpieczenia istnieje i to znacząco zmniejsza pole niepewności i bałaganu. Dlatego z całą pewnością mamy z tego pożytek.
Pacjenci poza Śląskiem z reguły nie wiedzą, jak działa wprowadzony tu system. Co dzięki niemu zyskują: pacjent, lekarz, farmaceuta i ubezpieczyciel?
A.S.: Przede wszystkim należy powiedzieć, że każda z tych osób i instytucji ma obecnie mniej, niż mogłaby mieć, ponieważ przez 10 lat - zamiast karty rozwijać i udoskonalać - próbowano z nimi walczyć i je likwidować. Dlatego przeciwnicy systemu mają już szereg argumentów za tym, że śląski system jest przestarzały - to efekt tego, że nie był rozwijany.
Dzięki karcie pacjent ma dokument swojego ubezpieczenia, którym legitymuje się w przychodni czy innej placówce opieki zdrowotnej. To duże ułatwienie - nie musi przedstawiać swoich danych, one pojawiają się automatycznie. Pacjent mógłby także - gdyby po moim odejściu nie schowano służących do tego urządzeń do piwnicy - wkładając kartę, uzyskiwać pełne informacje o tym, co Fundusz na jego rzecz zapłacił - za jakie leki, hospitalizacje, porady, oraz ile to kosztowało. To tkwi w systemie, ale nie jest wykorzystywane.
Karta ułatwia pracę lekarza, bo dzięki niej recepty są numerowane - choć dziś w inny sposób niż w początkowym okresie po wdrożeniu karty. Najistotniejsze jest to, że lekarz i służba zdrowia mają pewność, że dany pacjent jest w systemie. Dzięki karcie lekarz sprawozdawał także niektóre usługi.
Farmaceuta ma z karty relatywnie niewiele, chociaż mógł mieć więcej. Zaplanowaliśmy, aby była ona także receptą elektroniczną; już wiele lat temu mogliśmy na Śląsku zlikwidować w ogóle papierowe recepty. Lekarz wkładałby kartę, wpisywał lek, pacjent wkładałby kartę do czytnika w aptece, gdzie recepta byłaby realizowana. Niestety, nie wykorzystano tych możliwości.
Używanie karty i wystawionych z jej użyciem recept daje informację, jakie, przez kogo wypisane leki pacjent kupił i kiedy to zrobił. Daje to także informację, jakie recepty zostały wypisane, ale niezrealizowane, albo z jakim opóźnieniem. Na tej podstawie można diagnozować różne sytuacje i zachowania na rynku. Gdy kierowałem Kasą, możliwe były wszelkie przekroje analiz; dziś mało kto z tego korzysta.
Ubezpieczyciel uzyskuje dzięki karcie pełną informację, kto, z czego - z jakiej usługi - skorzystał. Otrzymuje automatycznie sprawozdanie; mógł rejestrować recepty, porady itp. Karta to +dwa w jednym+ - mieści się w niej także karta usług medycznych. W każdym miejscu, gdzie pacjent pojawia się i legitymuje kartą, rejestruje się jego obecność oraz świadczone na jego rzecz usługi.
Na ile dziś jest możliwe i wskazane przeniesienie śląskich doświadczeń na całą Polskę, budując ogólnopolski system?
A.S.: Przestrzegałbym przed konstruowaniem zbyt wszechstronnego systemu, bardziej wszechstronnego od śląskiego. Życie pokazało, że tego, co 10 lat temu zrobiliśmy, było tak dużo, że do tej pory tego w Polsce nie zrobiono. Oczywiście, można to poprawić i poszerzyć. Ale nie bądźmy zbyt ambitni, bo pod zbyt ambitnymi hasłami przez 10 lat nie zrobiliśmy nic. Lepiej zrobić prościej, ale skutecznie, niż wymyślać bardziej wysublimowane pomysły, ale nie do realizacji. Obawiam się, żeby nie przekombinowano, próbując obejść śląski system i od nowa skonstruować inny. Najsmutniejsze jest to, że najczęściej wygrywają interesy inne niż interes pacjenta i państwa.
Z których śląskich doświadczeń należy - Pana zdaniem - skorzystać?
A.S.: W 2006 r. opracowałem projekt rozszerzenia śląskiej karty na całą Polskę. Po moim odejściu z NFZ zostało to schowane do szuflady. Zabrakło mi kilku miesięcy do rozpisania przetargu. Zakładałem w projekcie, że śląska karta też będzie wymieniona - że wdrożymy system generalnie na bazie doświadczeń i pomysłów karty śląskiej, ale ona także będzie udoskonalona. Ślązacy przez jakiś czas posługiwaliby się dwiema kartami, aby wymiana była płynna.
Rekomendowałbym, aby za dużo nie kombinować i skorzystać ze śląskich doświadczeń - np. logistycznych. Potrafiliśmy w ciągu półtora roku rozdać 4,5 mln kart - nie ma innego takiego wdrożenia w Polsce. Karty wydawali lekarze, aby zaoszczędzić np. na idących w miliony złotych kosztach ich wysyłki pocztą. Obawiam się jednak, że wdrażaniem ogólnopolskiego systemu zajmą się amatorzy. Uważam, że bazując na doświadczeniach systemu śląskiego, również w zakresie logistyki tego przedsięwzięcia, należałoby wdrożyć taki system w całej Polsce; także z wykorzystaniem ludzi, którzy ten system tworzyli.