Polska w odróżnieniu od innych krajów nie ma doświadczeń ze szczepieniem dorosłych. Mamy dobrze zorganizowaną sieć dla dzieci.
Ogłoszenie przez firmę Pfizer sukcesu trzeciej fazy badań nad szczepionką na COVID-19 wywołało dyskusję o tym, jak zorganizować akcję szczepień w Polsce. Nad harmonogramem pracuje zespół przy ministrze zdrowia, który został powołany kilka miesięcy temu. Jego członkowie szykują rekomendacje, kto miałby otrzymać szczepienia w pierwszej kolejności (medycy, seniorzy i osoby z chorobami współistniejącymi, czyli najbardziej zagrożeni). Niedawno do prac włączył się premier Mateusz Morawiecki, powołując kolejne grupy eksperckie. – Jest duży chaos. Nie wiadomo, czyj plan i czyj głos będzie przyjęty, i kto o tym ostatecznie zdecyduje – mówi członek jednego z zespołów.
Spory dotyczą samej liczby preparatów. Niedawno resort zdrowia mówił o 16 mln dawek, potem premier ogłosił, że Polska planuje zakup 20 mln, a kilka dni temu minister Adam Niedzielski zadeklarował, że będą szczepionki dla 31 mln Polaków, co by oznaczało kupno co najmniej 62 mln dawek. Trwają też dyskusje nad wyborem firmy. Przetarg organizuje Komisja Europejska, a państwa członkowskie deklarują, czy skorzystają z oferty danej firmy. Warszawa wstępnie zgodziła się na razie na trzy firmy. Która będzie głównym dostawcą, nadal nie wiadomo.
Nie wszyscy eksperci uważają, że należy postawić na jednego producenta. – Nie wiadomo, która szczepionka będzie lepsza. Mają one różne sposoby działania i minie wiele miesięcy, żeby ustalić, która będzie skuteczniejsza. Dlatego należy też brać pod uwagę sposób dystrybucji – mówi jeden z naszych rozmówców z kręgów rządowych. W przypadku Pfizera głównym wyzwaniem jest kwestia transportu i przechowywania. Preparat musi być chroniony w minus 70–80 st. C. Co prawda firma deklaruje, że pracuje nad specjalnymi pojemnikami, jednak nie wiadomo, jak cały proces zorganizować w pełnej skali.
– Zamrażarki są na uczelniach, w instytutach badawczych i niektórych szpitalach – mówi jeden z naszych rozmówców, który debatował nad tym problemem w jednym z rządowych zespołów. Na razie nie ma konkretnego pomysłu. – Myśleliśmy, żeby zatrudnić firmę, która zajmie się całą logistyką tego przedsięwzięcia – zdradza jeden z urzędników. Kolejnym elementem jest kohortowanie pacjentów. Szczepionki są sprzedawane w opakowaniach zawierających od pięciu do 10 dawek. Aby nie zmarnować preparatu, trzeba je wykorzystać za jednym zamachem, w odstępie najwyżej kilku godzin. To oznacza, że należałoby gromadzić pacjentów. Jednym z pomysłów są punkty drive thru (tu pojawia się problem z lodówkami).
Szczepić mogłyby pielęgniarki, a ministerstwo chce do tego zaangażować ratowników, a może nawet farmaceutów. – Jeśli dzieci nie wrócą do szkół, dużym wsparciem mogłyby być higienistki – mówi jeden z urzędników. Jeszcze większym wyzwaniem jest kwalifikacja do szczepienia. Teoretycznie największy ciężar miałby spoczywać na lekarzach rodzinnych. Pojawił się pomysł, żeby zaangażować do tego studentów ostatnich lat medycyny albo absolwentów, którzy jeszcze nie zdali egzaminów. – To duża odpowiedzialność, bo to nowy preparat. A lekarz podejmuje decyzje i bierze na siebie odpowiedzialność, że osoba jest w takim stanie zdrowotnym, by mogła przyjąć szczepienie – mówi członek jednego z zespołów, lekarz.
Dlatego, jak twierdzą przedstawiciele firm farmaceutycznych, należałoby dopracować system odszkodowań za efekty niepożądane. Kilka lat temu pojawił się pomysł utworzenia Funduszu Kompensacyjnego, który zasilałyby firmy, a który wypłacałby takie rekompensaty. Jednak projekt ustawy pozostał w szufladzie. Powrót do niego obecnie mógłby stworzyć wrażenie, że szczepionki są niebezpieczne. Zespoły robocze dyskutowały na razie o tym, żeby stworzyć elektroniczny system rejestrowania niepożądanych odczynów poszczepiennych, który obecnie kuleje. Rozwiązanie tej kwestii może wpłynąć na przekonanie Polaków do szczepień. Badania pokazują, że niemal połowa z nas jest im niechętna. Na razie wiadomo, że szczepionki nie będą obowiązkowe.
Wyzwaniem mogą okazać się też igły i strzykawki do podawania preparatów. Ernest Kuchar, prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, wskazuje, że pandemia i związane z nią masowe szczepienia to sytuacja nadzwyczajna. – Dlatego może się okazać, że zapasy sprzętu jedno razowego, które posiadamy, będą zbyt małe – mówi. Przy co najmniej dwóch dawkach będzie potrzeba nawet 60 mln strzykawek i igieł. Problem może być rozwiązany na poziomie unijnym. Polska bierze udział w przetargu organizowanym przez Komisję Europejską, która chce zakupić sprzęt w podobny sposób, jak szczepionki, na podstawie wspólnej umowy, a potem rozdzielić zakup między państwa członkowskie.