Zanim wynaleziono prasę drukarską, słowo pisane można było powielać tylko w jeden sposób: ręcznie. Specjalizowali się w tym benedyktyni, którzy w swoich skryptoriach przepisywali książki – strona po stronie, zdanie po zdaniu.
Zadziwiające, jak niewiele się zmieniło. Od początku pandemii wszyscy jesteśmy jak benedyktyni w skryptorium. Codziennie przed południem, ok. godz. 11 resort zdrowia podaje statystyki dotyczące liczby wykrytych infekcji koronawirusem i zgonów na COVID-19, a my je ręcznie przepisujemy do tabelek w Excelu. Innej drogi nie ma, bo rząd nigdy nie uruchomił serwisu z takimi danymi.
Dlatego zdziwiła nas kontrowersja, jakoby matematycy zajmujący się modelowaniem przebiegu pandemii korzystali z danych zbieranych przez 19-latka z Torunia, Michała Rogalskiego. Dlaczego mieliby nie korzystać? Publicznego zbioru nie ma, a Rogalski nawet jak na benedyktyna jest wyjątkowo skrupulatny. Sam swoją pracę w skryptorium tak podsumowuje na Twitterze: „Moje działania mają charakter obywatelski, jako forma sprzeciwu wobec obecnego chaosu informacyjnego”.
Gwoli ścisłości: matematycy od modelowania komputerowego mówią, że otrzymują dane z ministerstwa od końca wakacji – dopięcie tego zajęło więc resortowi pół roku od rozpoczęcia pandemii nad Wisłą. Mimo tego nadal wolą pracować na zbiorze Rogalskiego. Jak się dowiedzieliśmy, nie są jedyni, bo z prośbą o dostęp do danych do 19-latka zwróciła się przynajmniej jeszcze jedna publiczna instytucja.
Rzetelne dane podczas pandemii to nieoceniony skarb, zarówno dla fachowców, jak i zwykłych obywateli. Zresztą przyznaje to sam rząd, który w sobotę wydał w tej kwestii specjalny komunikat.
Określił tam pandemiczne dane mianem dobra publicznego i pochwalił się, że codziennie są dostępne… na Twitterze. A także na specjalnej stronie Gov.pl/koronawirus, tyle że link do niej był zepsuty (ktoś zamiast ukośnika wpisał kropkę).
Problem z tą stroną polega na tym, że zawiera mapę zakażeń koronawirusem, ale już nie dowiemy się z niej, ile aktualnie zajętych jest łóżek w szpitalach. Nie ma też słupków z dzienną liczbą zakażeń, nie wiadomo więc, czy pandemia przybiera na sile, czy wygasa.
Pod tym względem jesteśmy ewenementem na skalę światową. W większości krajów serwisy gromadzące koronadane powstały już na początku pandemii i prezentuje się je w przystępnej graficznie formie. Nad Wisłą pozostaje nam tylko codzienna wizyta w skryptorium.
Albo korzystanie z pracy innych benedyktynów, np. z portalu Worldometers.info albo Koronawirusunas.pl. Ale nie są to witryny publiczne. Twórcy tej drugiej strony apelują wręcz, żeby ich wspomóc, bo bez tego „po prostu będziemy zmuszeni zakończyć naszą pracę i wyłączyć serwery […] Koszty utrzymania takiego ruchu zaczęły wychodzić poza nasze możliwości finansowe”.
W kraju, którego rząd uznał dostęp do danych publicznych za ważny element budowy nowoczesnej gospodarki, wydaje się to nieco dziwne. Ale dzięki temu benedyktyńska maksyma „ora et labora” nie straciła na ważności.