Testy na COVID-19, a także ewentualne leczenie są dostępne bezpłatnie dla wszystkich bez wyjątku. Testy mają zlecać lekarze rodzinni. Problem w tym, że przychodnie nieubezpieczonych przyjmować nie chcą.
DGP
Pan Michał w sierpniu przeniósł się do Warszawy i zaczął nową pracę. Na razie na umowie o dzieło, ale jego firma oferuje abonament w prywatnej placówce medycznej, więc brak ubezpieczenia w NFZ specjalnie go nie martwił. W połowie września jednak źle się poczuł – stan podgorączkowy, suchy kaszel. Gdyby nie pandemia, uznałby, że to normalne o tej porze roku przeziębienie, ale w obecnej sytuacji pomyślał, że warto byłoby zrobić test na koronawirusa. Okazało się jednak, że lekarz z prywatnej placówki nie może zlecić badania. Musi iść do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Ale w Warszawie swojego lekarza nie ma. Zresztą nie ma też ubezpieczenia. W przychodni najbliższej jego obecnego miejsca zamieszkania usłyszał, że go nie przyjmą. Nie wie więc, jak ma uzyskać skierowanie na test.
– Jeśli z wywiadu w czasie teleporady lekarz wywnioskuje, że pacjent ma wskazania do testu, zaleca kontakt z lekarzem POZ. Strategia Ministerstwa Zdrowia wymaga, by każdy miał lekarza POZ. Ale nie zawsze ma i to jest kłopot, bo choć zgodnie z przepisami wszyscy mają prawo do bezpłatnych świadczeń związanych z COVID–19, to my nie wiemy, do kogo taki pacjent ma zadzwonić, by uzyskać poradę POZ i ewentualne skierowanie na test – potwierdza Agnieszka Motyl, dyrektor działu standardów medycznych, Medicover Sp. z o.o. – My, jako lekarze w placówkach komercyjnych, nie mamy takiej możliwości ani nie mamy dostępu do aplikacji gabinetowej, za pośrednictwem której się to odbywa – dodaje.

Zagubieni w systemie

Jeszcze kilka tygodni temu osoba podejrzewająca u siebie koronawirusa dzwoniła do tego lekarza, który był w stanie przyjąć ją najszybciej, na podstawie jego zalecenia mogła zgłosić się na izbę przyjęć szpitala zakaźnego, by wykonać test. Nowa strategia zmusza do kontaktu z przychodniami POZ m.in. ludzi od lat korzystających z abonamentów medycznych. Nie jest to wielki problem, gdy muszą sobie oni po prostu przypomnieć nazwisko lekarza, które wieki temu podali w deklaracji w poradni POZ. Kłopoty zaczynają się, kiedy okazuje się, że rejonowa przychodnia jest w innym mieście. Ale prawdziwe problemy mają nieubezpieczeni.
Takich pacjentów jak pan Michał jest bowiem w Polsce ok. 4 mln. – To ponad 10 proc. naszych rodaków. To jest poważny problem – podkreśla Jacek Krajewski, szef Federacji Porozumienie Zielonogórskie, skupiającej lekarzy rodzinnych. Część z tych 4 milionów jest za granicą, ale wielu pracuje na śmieciówkach, na ubezpieczenie w NFZ na własną rękę ich nie stać, bo to duży koszt (patrz infografika). Do tego trzeba doliczyć cudzoziemców, którzy wykupują pakiety w placówkach prywatnych po to, żeby nie zajmować się związaną z systemem publicznym biurokracją (choć akurat osoby z krajów europejskich mają prawo do świadczeń na podstawie unijnych regulacji). – Mamy takie osoby wśród naszych pacjentów – potwierdza Agnieszka Motyl.
Resort zdrowia zapewnia jednak, że pacjenci z objawami wskazującymi na zakażenie koronawirusem mogą skontaktować się z lekarzem POZ, nawet jeśli nie posiadają ubezpieczenia. – W przypadku osób ubezpieczonych, jak i osób nieposiadających uprawnień z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego świadczenia związane z przeciwdziałaniem COVID-19 są finansowane przez NFZ z pieniędzy wyodrębnionych na ten cel – przypomina biuro prasowe MZ. I podkreśla, że obowiązujące przepisy nie warunkują podejmowania działań przez lekarza od złożenia przez pacjenta deklaracji wyboru lekarza POZ.

Przepisy sobie, życie sobie

Okazuje się jednak, że w praktyce nie jest to takie oczywiste. Pacjenci tacy jak nasz bohater zwykle odbijają się od drzwi przychodni, a lekarze POZ przyznają, że nie wiedzą, jak ich traktować.
– Na dzisiaj to jest sprawa nie do rozwiązania. Wszystko zależy od stanu pacjenta, jeśli jest to świadczenie ratujące życie, nie ma mowy o pieniądzach, mnie nie interesuje, czy on jest ubezpieczony, czy nie. Natomiast co innego, gdy taki pacjent mówi: przejechałem z Niemiec albo z Belgii, od tygodnia mam gorączkę. I tu jest dylemat – kto i gdzie ma go przyjąć. Nie ma na to wytycznych – mówi Bożena Janicka, szefowa Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.
Potwierdza to Jacek Krajewski. – Jeżeli lekarz ma podejrzenie, że jest to COVID–19, nie może wypuścić pacjenta, bo on jest niebezpieczny dla innych. Dotyczy to lekarzy POZ i tych z placówek prywatnych. Odsyłanie do POZ tylko po to, żeby wykonać tekst, jest błędem. Zwłaszcza że pacjent jest nieubezpieczony, do POZ się nie dostanie, bo nie jest na liście – wskazuje. Jednak i on zapewnia, że o formalnościach się nie myśli, gdy trzeba komuś ratować życie lub zdrowie. – Przychodzi pacjent nieubezpieczony, ma objawy, to jakie my mamy możliwości? Teoretycznie, jako lekarze POZ, nie możemy nawet mu zlecić transportu, bo on by musiał za niego sam zapłacić. Oczywiście w praktyce to organizujemy, a później zaczyna się papierologia – dodaje.
Jednak – jak pokazuje doświadczenie – większość pacjentów z koronawirusem nie jest w stanie zagrażającym życiu, a w przeważającej liczbie przypadków zakażenie się nie potwierdza.
Teoretycznie, jak podkreśla Bożena Janicka, taki pacjent powinien za wizytę zapłacić. – Jeśli jest stabilny, próbujemy zachęcić, by spróbował wyjaśnić swój status, pytamy, czy jest w stanie się gdzieś szybko ubezpieczyć. W przypadku najbiedniejszych pacjentów czasem sama dzwonię do pomocy społecznej i mówię, że trzeba by zrobić wywiad środowiskowy, bo pacjent nie ma ubezpieczenia. Gorzej, jak przyjeżdża on z drugiego końca Polski, bo wtedy nie ma takich możliwości. Dla takich osób mamy cennik. Ja wtedy wystawiając skierowanie, zaznaczam, że pacjent jest nieubezpieczony, ale czy i kto go skasuje później za test, to nie wiem – relacjonuje. – Nikt z nas nie ma pewności, jaka będzie interpretacja za pół roku czy za rok, ale pamiętajmy, że NFZ może nas kontrolować do pięciu lat wstecz – dodaje.
Jacek Krajewski przekonuje, że obecna sytuacja nieubezpieczonych to poważne niedopatrzenie. – Warto o tym przypomnieć decydentom. Wymyśla się jakieś strategie, a potem okazuje się, że nie dość, że ogranicza to dostęp do testów ludziom ubezpieczonym, to ci nieubezpieczeni w ogóle nie wiedzą, co mają robić. A takich przypadków będzie coraz więcej, bo sytuacja, jaka w tej chwili zaistniała, wywołuje takie problemy, na które system nie jest gotowy – podkreśla.