O nakładach na nowy fundusz, negocjacjach z koncernami farmaceutycznymi i modernizacji szpitali mówi DGP wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski.
Obiecany przez Andrzeja Dudę Fundusz Medyczny, który miał finansować leki dla najciężej chorych, wywołał burzę. Kontrowersje wzbudzają głównie pieniądze, w tym słówko „do” określające, że budżet na ten cel to „do 4 mld zł rocznie”.
Tyle obiecał prezydent Andrzej Duda, tyle deklarujemy wspólnie z Kancelarią Prezydenta. Proszę zaufać.
To powinien być jednoznaczny zapis, a nie kwestia zaufania.
W ten sposób zazwyczaj zapisuje się finansowanie funduszy, rzadko mówi się o konkretnej kwocie. Tak jest choćby w Narodowej Strategii Onkologicznej, tak było w Narodowym Programie Zwalczania Chorób Nowotworowych, a zawsze staraliśmy się wydać wszystkie dostępne środki. Poza tym na etapie prac legislacyjnych parlamentarzyści mogą jeszcze zaproponować zmiany związane z wysokością budżetu, jak również debatować nad wysokością, corocznie pracując nad ustawami budżetowymi.
Te środki i tak byłyby przeznaczone na zdrowie, czy to dodatkowe pieniądze? Projekt tego nie precyzuje.
Na to jednoznacznie nie da się odpowiedzieć. Jest to związane z proporcją środków NFZ i budżetu państwa w nakładach na zdrowie. Jeśli sytuacja gospodarcza w przyszłym roku będzie dobra, te 4 mld zł na Fundusz Medyczny będą dodatkowymi środkami. Jeśli nie i budżet NFZ będzie istotnie mniejszy, to będzie kwota przewidziana w ramach ustawy „6 proc. PKB na zdrowie”, bo będą wymagane duże dotacje dla NFZ. W ostatnich latach finansowanie służby zdrowia przewyższyło to zaplanowane ustawą. Pod koniec 2018 r. dołożył 1,8 mld zł, w 2019 r. – aż 2,7 mld zł. W tym roku wydatki już dawno przekroczyły zakładany ustawowo odsetek PKB.
Pomysł pojawił się po tym, jak rząd przekazał 2 mld zł na telewizję. Gdyby nie to, można byłoby dokonać zmian w ramach istniejącego systemu, a nie tworzyć dodatkowy byt. To kolejna komplikacja w systemie.
Wiadomo, że jeśli coś nie jest do końca określone, to dosyć łatwo zmienić przeznaczenie środków. Chcemy takiej sytuacji uniknąć. Fundusz Medyczny zabezpiecza te potrzeby, które uznaliśmy za priorytetowe dla pacjentów. Te pieniądze będą znaczone. To gwarantuje pewne źródło finansowania. Cele są ściśle określone, minister zdrowia i rada funduszu będą zapewniać prawidłowość działań. Zakładam oczywiście, że przez 10 lat fundusz może się zmieniać stosownie do sytuacji.
Projekt ustawy mówi, że decyzję o tym, czy jakiś lek będzie dostępny dla pacjentów, ma podejmować komisja ekonomiczna, a nie minister.
Nie wprowadziliśmy w tej ustawie nic nowego. To minister w oparciu o przepisy ustawy refundacyjnej decyduje, czy dany lek będzie refundowany, i w tym zakresie w projekcie nie wprowadzono żadnych zmian. Już teraz zadaniem komisji ekonomicznej jest podejmowanie negocjacji z firmami farmaceutycznymi. Spowodowało to pewne nieporozumienie, bo środowisko farmaceutyczne uznało, że odtąd tylko komisja będzie negocjowała, a minister nie będzie miał nic do powiedzenia. To błędne stanowisko.
Sama nazwa komisji wskazuje, że dokonuje analiz głównie pod kątem tego, co się opłaca. Często wydaje negatywną opinię tylko dlatego, że lek jest za drogi.
Komisja działa wyłącznie w imieniu pacjentów, a nie wbrew ich interesowi, jak się czasem sugeruje. Im bardziej jest skuteczna, tym więcej leków mamy w refundacji. Kwestia zabezpieczenia pacjentów może czasem komisji umykać, ale nie jest tak, że w ogóle tego nie analizuje. Może potrzeba większej standaryzacji na poziomie zespołów negocjacyjnych, żeby na te kwestie lepiej spojrzeć. Ale jesteśmy gotowi wprowadzić zmianę. Formuła działania, w którym komisja ma większe kompetencje, będzie dotyczyła tylko leków finansowanych z Funduszu Medycznego. Nie wszystkich.
Dlaczego zmiana dotycząca zgody na dostępność leku jest w ogóle potrzebna? Krytykowali to nawet posłowie PiS, przewodniczący sejmowej komisji zdrowia Tomasz Latos czy były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha.
Żeby przyspieszyć działania i zwiększyć transparentność procesu. Bez aktywności komisji firmy mają wrażenie, że mogą nawet niespecjalnie przykładać się do negocjacji; na końcu mogą porozmawiać z ministrem, a on przejmie ciężar negocjacji i podejmie decyzję. Ta praktyka szkodzi transparentności procesu i nadmiernie obciąża ministra zdrowia.
Ministrowie odpowiedzialni za refundację mówią, że ciągle muszą wydawać jakieś zgody i że tego jest za dużo. Czy to również jeden z powodów, dla którego to szpitale, a nie minister będą wydawać zgodę na ratunkowy dostęp do technologii lekowej (RDTL), czyli drogich, a nierefundowanych leków?
Raczej dlatego, że szpitale nie miały motywacji do działania. Po pierwsze, złożenie wniosku o RDTL nie było proste. Po drugie, podanie musieli rozpatrzyć Agencja Oceny Technologii Medycznych i minister zdrowia, a to trwało. Po trzecie, złożone wnioski często dotyczyły leków, które były już ocenione w tym trybie. Po czwarte i chyba najważniejsze, trwało to czasem bardzo długo, nawet kilka miesięcy, a pacjent czekał na lek ratujący życie. Podjęliśmy decyzję, aby zmienić ten proces tak, by lek mógł być włączony do leczenia maksymalnie szybko, bo tego potrzebuje pacjent, bez zbędnych formalności. Szpitale specjalistyczne otrzymają określony budżet na takie terapie i same będą decydować, któremu pacjentowi mogą dać ten lek. To będą dodatkowe środki, na poziomie 3 proc. z tego, co dzisiaj mogą przeznaczyć na terapie lekowe.
Ale ceny ustali komisja ekonomiczna.
Nie. Komisja ekonomiczna nigdy nie ustalała cen w ramach RDTL. Najważniejsze, że dla pacjentów cały proces się skróci. Dziś trwał najkrócej 30–45 dni. Wierzymy, że podmioty nie będą nadużywać budżetu i faktycznie skierują środki dla najbardziej potrzebujących. W końcu najlepiej znają się na tych kwestiach klinicyści.
Powstanie wykaz leków o wysokim poziomie innowacyjności. Co w sytuacji, gdy innowacyjny lek okaże się nieskuteczny?
Chcemy dać szybszy dostęp do leków innowacyjnych, tych najdroższych, na choroby rzadkie i nowotwory. To są różne formuły. Ale chcemy też na bieżąco monitorować, czy lek się sprawdza. Jeśli okaże się nieskuteczny, firma produkująca lek musi wziąć na siebie koszty dalszego leczenia. W końcu finansowanie ze środków publicznych tego leku następuje głównie na bazie dostarczonych przez firmę dokumentów, w tym deklarowanej skuteczności klinicznej. Jeżeli okaże się, że lek nie jest tak skuteczny, jak deklarowała firma, albo ma działania niepożądane, których firma nie wskazała, nie ma przesłanek, by dalsze koszty leczenia ponosił płatnik publiczny. To uczciwa propozycja.
To może je zniechęcić do składania wniosków.
Tego bym nie powiedział: od wielu lat mówimy o powiązaniu finansowania terapii ze skutecznością. Mamy już takie doświadczenia na naszych listach refundacyjnych. Podobne narzędzia obowiązują w całej Europie. Jeśli firma jest pewna swojego leku, nie będzie jej to przeszkadzać.
Problemem jest niechęć firm do zgłaszania się do refundacji.
Taka sytuacja często nam się zdarza. Wykonaliśmy ostatnio przegląd terapii refundowanych. Braliśmy pod uwagę skuteczność kliniczną, grupy pacjentów, które obejmują, a także poziom faktycznego pokrycia oceniany przez klinicystów. W efekcie oceniliśmy, ile terapii, które powinny być w Polsce dostępne, nie zostało wprowadzonych z konkretnych powodów. W większości przypadków, np. w onkologii, przyczyną jest to, że firmy w ogóle nie złożyły wniosków, czyli nie chcą sprzedawać danego leku w Polsce. Minister nie może ich dziś do tego zmusić. Dlatego rozważamy wprowadzenie mechanizmu, który umożliwi nam zachęcenie ich do tego działania. Agencja Oceny Technologii Medycznej powinna określić, że dana technologia kwalifikuje się do terapii innowacyjnych.
Jaka z tego korzyść dla firmy?
Inwestuje mniejsze środki. Cały proces będzie uproszczony, nie będziemy wymagać pełnej dokumentacji. Mamy budżet przeznaczony na te technologie, który może wynieść nawet jedną czwartą budżetu refundacyjnego na leki w programach lekowych i chemioterapii.
Rozwiązaniem, które wszyscy chwalą, jest zniesienie limitów na leczenie dla dzieci. Przyczyną kolejek są pieniądze czy braki kadrowe?
Wielu dyrektorów szpitali twierdzi, że gdyby mieli bezlimitowe świadczenia, mogliby zrobić więcej. Widać to w onkologii. Tam bezlimitowe świadczenia sprawiły, że efektywniej wykorzystuje się bloki operacyjne, radioterapię, efektywniej zarządza się kadrami medycznymi. Szacujemy, że może to kosztować fundusz 100–200 mln zł rocznie.
Na co w tej chwili najdłużej czeka się w kolejce?
Jednym z przykładów jest kardiologia dziecięca. W jej skład wchodzą np. badania diagnostyczne. Tam kolejka w dużej mierze wynika z problemów kadrowych. Mamy w Polsce za mało kardiologów dziecięcych. Wierzę, że wprowadzenie bezlimitowości może pomóc w zmianie tej sytuacji. To szczególnie istotne w podmiotach łączących działalność szpitalną i ambulatoryjną opiekę zdrowotną. Liczę, że beneficjentem takich świadczeń bezlimitowych będą przede wszystkim duże ośrodki kliniczne.
Będą też pieniądze na inwestycje. Próby modernizacji szpitali wydają się syzyfową pracą.
Proponujemy dwa subfundusze. Pierwszy, inwestycji strategicznych, z którego finansowane będą duże projekty rewitalizacyjne. Często związane są one z tym, że wychodzimy ze starych, zabytkowych przestrzeni, gdzie standardy nieraz urągały działalności szpitala. Ten fundusz obejmie szpitale ponadregionalne, o dużym znaczeniu. Drugim będzie subfundusz modernizacji szpitali, skierowany raczej do mniejszych podmiotów. Choćby po to, by mogły konsolidować oddziały. Jeśli są dwie kardiologie czy interny obok siebie, szpitale mogą się umówić, u kogo dany oddział będzie funkcjonował. I wnioskować o pieniądze na takie zmiany.