Każdy z nas, jak je, to przynajmniej chce wiedzieć, co pływa w zupie. W moim przypadku – jak barszcz, to tylko z uszkami z kapustą i grzybami, jak pomidorowa, to z ryżem, a rosół z kluskami lanymi. I tak, jak każdy ma swoje przyzwyczajenia kulinarne, tak wszyscy czujemy, że bezmyślne wrzucanie zbyt wielu składników do potrawy może tylko popsuć jej smak. Tak samo jest z prawem. A dokładnie z jego tworzeniem – tu zbyt wiele przeważnie nie oznacza lepiej.
Nie inaczej jest w przypadku uchwalonej na ostatnim posiedzeniu Sejmu ustawy, która nomen omen w swojej nazwie ma COVID-19. Tylko, że tym razem niewiele ma ona wspólnego z pandemią. Czegóż to w tej ustawie nie ma! I rekompensaty dla poczty za wydrukowanie nikomu niepotrzebnych kart wyborczych, i pionizację NFZ. Jest, a jakże, również nowelizacja ustawy, która de facto nigdy nie weszła w życie! Do tego kilka innych modyfikacji – zarówno w zakresie informatyzacji, jak i kształceniu lekarzy.
Rząd pod przykrywką ustawy covidowej przemycił kilka naprawdę istotnych zmian systemowych. Pytanie, skąd ten pośpiech (prace nad nowymi przepisami odbywały się w ekspresowym tempie) i po co? Przede wszystkim scentralizowano działanie NFZ. Poprawka w tej sprawie, ku zaskoczeniu pozostałych posłów zasiadających w komisji zdrowia, została zgłoszona przez Bolesława Piechę, posła PiS. I choć zapewniał, że została ona przygotowana przez resort zdrowia, a wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński podkreślał, że była ona konsultowana, to niesmak u pozostałych parlamentarzystów pozostał. Zgodnie z propozycją zmian dyrektorzy regionalnych oddziałów NFZ tracą część swoich kompetencji na rzecz prezesa funduszu. To już nie oni będą decydować o kontraktowaniu świadczeń w zakresie szpitalnictwa, ale właśnie ich przełożony z centrali z Warszawy. Do tego prezes NFZ zyskał rolę pracodawcy wobec wszystkich zatrudnionych w oddziałach wojewódzkich funduszu. Już pojawiają się obawy, że to tylko pierwszy krok do redukcji i zwolnień w NFZ. Ale to nie wszystko. Pierwotna wersja poprawki zakładała również, że minister zdrowia będzie mógł wydawać bezpośrednio polecenia prezesowi NFZ. Po kilku godzinach okazało się, że nie ma tego zapisu w przegłosowanej poprawce. Bolesław Piecha mówił o przejęzyczeniu, minister Cieszyński o świadomym działaniu, a prezes NFZ dowiedział się o tym na samym końcu. Nie mniej dziwne wrażenie robi próba nowelizacji przepisów ustawy o opłacie cukrowej, która de facto nie jest obowiązującym prawem. Przepisy, które przewidywały jej wprowadzenie, utknęły w Sejmie z powodu wybuchu epidemii. Co prawda ustawa została przegłosowana przez Sejm w lutym, ale Senat opowiedział się za jej odrzuceniem. Powinna więc ponownie trafić pod obrady parlamentu. Tak się jednak nigdy nie stało. Co rządowi nie przeszkadza pod przykrywką ustawy covidowej wychodzić z pomysłem nowelizacji przepisów o opłacie cukrowej i proponować przesunięcie terminu wejścia w życie tego parapodatku zdrowotnego (pierwotnie zakładano, że zacznie on obowiązywać od 1 lipca tego roku, zgłoszona poprawka przesuwała ten termin na początek przyszłego roku). Nie wiem, jacy prawnicy wpadli na pomysł nowelizacji przepisów, które nie są obowiązującym prawem, ale proponuję im powrót na uczelnię. Bo efekt jest taki, że może on doprowadzić do uznania ustawy covidowej w tym zakresie za niekonstytucyjną.
Wracając do początku. Konia z rzędu temu, kto wytłumaczy, po co tyle grzybów w tym barszczu. Ustawą zajmą się teraz senatorowie. Czy wpłynie to na jakość tworzonego prawa? Nie ma co się łudzić. Bo choć w izbie wyższej opozycja ma większość, to w Sejmie już nie. A tam posłowie koalicji rządzącej zawsze mogą wszystkie poprawki odrzuć i przyjąć ustawę w wersji, takiej jak sobie życzą.