Z pytaniem o to, ilu pracowników ochrony zdrowia przebywa w kwarantannie i ilu zostało zakażonych koronawirusem zwróciliśmy się najpierw do Ministerstwa Zdrowia. Biuro Komunikacji odesłało nas z tym pytaniem do GIS, który powinien tymi danymi dysponować. Rzecznik prasowy GIS w odpowiedzi na to pytanie odpisał: „Ta liczba zmienia się bardzo szybko. W obecnej sytuacji nie ma czasu na analizy statystyczne. Skupiamy się na sytuacjach, w których dochodzi do wyłączeń większych grup personelu medycznego na danym terenie, tak aby wojewodowie mogli szybko reagować i przesuwać personel z innych placówek.
AKTUALIZACJA: Po naszym tekście Ministerstwo Zdrowia opublikowało dane: Na 2692 potwierdzonych zakażeń koronawirusem, 461 przypadków to pracownicy ochrony zdrowia. To aż 17 proc.!
- Schemat postepowania w sprawie raportowania liczby zakażonych pracowników ochrony zdrowia teoretycznie wygląda tak, że stacje powiatowe przesyłają dane do wojewódzkich, a następnie te dane są kierowane do Ministerstwa Zdrowia. Ono powinno dysponować tą wiedzą – mówi prof. Włodzimierz Gut, wirusolog
Pytaliśmy o to również izby zawodowe, ale one też odbijają się od ściany i nie mogą pozyskać danych ani od ministerstwa, ani od inspektoratu sanitarnego. Starają się więc zbierać je na własną rękę.
Najwięcej ich posiada Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych. Tydzień po ujawnieniu pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem w Polsce, w dniu, w którym ogólnie zakażonych było 425 osób zakażonych, w kwarantannie przebywało 78 pielęgniarek, a zakażonych było sześć. Wczoraj zakażonych było już 84 pielęgniarki, a 1055 przebywało w kwarantannie. Oznacza to, że z początkowej liczby jednej zakażonej pielęgniarki na 70 osób, doszliśmy do jednego zakażenia pielęgniarki na 30 osób. Jeśli to tempo zostanie utrzymane, pielęgniarek zabraknie kiedy przekroczymy liczbę 7665 zakażeń.
Zdaniem ministra zdrowia, system przestanie być wydolny przy 10 tys. chorych >>>>
- Problem polega na tym, że Polsce nikt nie rozpisał wytycznych w sprawie epidemii, a one są dosyć jasne: ograniczenie w liczbie miejsc pracy, wprowadzenie systemu rotacyjnego, by lekarze z jednej zmiany nie mieli kontaktu z lekarzami z drugiej zmiany, kierowanie osób z podejrzeniem choroby do stacji epidemiologicznych lub do szpitali zakaźnych i wreszcie niedopuszczanie do pracy osób z jakimkolwiek podejrzeniem zakażenia. Muszę przyznać, że częściej spotykam się z niedopuszczeniem do pracy w sklepach niż w placówkach ochrony zdrowia – mówi prof. Włodzimierz Gut, wirusolog
- Efekt koronadomina jest coraz bardziej prawdopodobny. Codziennie otrzymujemy co najmniej jeden telefon od lekarza, który został skierowany na kwarantannę, ale któremu nikt nie wykonał testu na obecność koronawirusa. Dostajemy także telefony od lekarzy, którzy mówią na przykład, że jutro wychodzą z kwarantanny i dalej nie mają wykonanego testu i nie wiedzą, czy jak wrócą do pracy to czy będą zarażać. Lekarze mogliby szybciej wracać do pracy, bo po tygodniu i dwóch negatywnych wynikach testu kwarantanna może zostać skrócona do siedmiu dni, ale rzadko się tak postępuje nikt tych testów nie wykonuje, a pracownicy ochrony zdrowia wciąż nie są traktowani priorytetowo – mówi Maria Kłosińska, rzecznik prasowa Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
- Sprawa w głównej mierze dotyczy lekarzy czy pozostałych pracowników ochrony zdrowia, którzy pracują w innych miejscach niż szpitale jednoimienne – dodaje Kłosińska.
Lekarze wskazują, że problemem pozostaje również ostatnie zalecenie wiceminister zdrowia Józefy Szczurek-Żelazko, które mówi o pracy jednego medyka w jednym tylko podmiocie. – Jest to jeden z postulatów naszego środowiska, ale nie może on być realizowany w tej sytuacji. Jest to sposób na ograniczenie transmisji wirusa, ale jednocześnie oznacza to katastrofę kadrową. Jest nas po prostu za mało. Pracując w jednym miejscu nie da się zapewnić obsady we wszystkich szpitalach – mówi jeden z lekarzy. Dokładnych danych na ten temat nie ma. Z badania Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku, które zostało wykonane w 2017 roku wynika, że blisko co czwarty badany (26 proc.) wykonuje swój zawód w ramach dwóch kontraktów, a 22 proc. podpisało więcej niż dwie umowy kontraktowe.
Naczelna Rada Lekarska zawnioskowała już, by choroba zakaźna wywołana u lekarza lub lekarza dentysty wirusem SARS-CoV-2 była uznawana za chorobę zawodową. "W tym celu apelujemy o odrębne wpisanie choroby zakaźnej wywołanej wirusem SARS-CoV-2 do wykazu chorób zawodowych. Oczekujemy również, że w przypadku, gdy na chorobę zakaźną wywołaną wirusem SARS-CoV-2 zachoruje lekarz albo lekarz dentysta, to przyjmowane będzie, że z wysokim prawdopodobieństwem choroba ta została spowodowana działaniem czynników szkodliwych dla zdrowia występujących w środowisku pracy albo w związku ze sposobem wykonywania pracy" - czytamy w apelu z 30 marca 2020 roku.