Teleporady, odwoływane operacje planowe i lęk lekarzy przed brakami sprzętu − jak działa system zdrowia.
Z powodu braku środków ochronnych odwoływane są planowe przyjęcia w szpitalach. Tak zrobił m.in. warszawski szpital na Banacha. − Walczymy o nie każdego dnia − mówi Maciej Zabelski, dyrektor Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie. Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu odcięto od świata. Czynne jest jedno wejście, którego pilnuje policja i ochrona. Pracownicy są legitymowani, wszystkim jest mierzona temperatura. Jedna osoba zakażona może spowodować ewakuację całej placówki. Przez węzeł radiowy nadawane są apele, żeby pracownicy unikali korzystania z komunikacji miejskiej i spotkań w większym gronie oraz żeby wymieniać regularnie maseczki, fartuch, sprzęt i nie oszczędzać go.
Informacje o poważnych niedoborach płyną ze wszystkich placówek, z mniejszych i większych miejscowości. „NPL, POZ, Warszawa – są tylko maseczki chirurgiczne i antyseptyki. Maseczek z filtrem w ogóle nie ma, jednorazowych fartuchów również. Nie ma też izolatki”. „Maseczki są wydzielane przed operacją, na oddziale nie ma, dostarczyli do szpitala znacznie mniej niż było zamówione. Brak płynów na salach” – to niektóre z relacji lekarzy.
− Zbieramy zamówienia i dostarczamy sprzęt z Agencji Rezerw Materiałowych − mówią urzędnicy Ministerstwa Zdrowia. Ile? To tajemnica. Wiadomo, że szpitale nie dostają tyle, ile zamówiły. Jedna z krakowskich placówek otrzymała 165 maseczek zamiast zamówionego tysiąca. Szpital wojskowy w Krakowie dostał dwie. Dyskutowano o tym problemie na forum Unii, o solidarności i centralnych zamówieniach. Ostatecznie większość państw zakazała wywozu. Rządy radzą sobie na własną rękę. Z informacji DGP wynika, że trwają rozmowy z polskimi producentami.
Szpitale biorą sprawy we własne ręce. W Radomiu zlecono szycie maseczek. Szpital Uniwersytecki im. Karola Marcinkowskiego w Zielonej Górze zatrudnił szwaczki na miejscu. − Na jedną osobę w ciągu dnia potrzebujemy osiem kompletów odzieży ochronnej. Teraz, kiedy na oddział zgłasza się ok. 20 pacjentów, środków nam starcza. Jednak kiedy zacznie się ich pojawiać 50−100 dziennie, nasze zapasy się w mig wyczerpią − mówi pracownik biura zarządu szpitala, w którym działa oddział zakaźny.
Nie wiadomo, jak będzie z respiratorami. Dziś jest ich 10,1 tys., a szpitale otrzymują dofinansowanie na ich zakup. Wkrótce mają zostać zakupione nowe, choć problemem nie jest ich liczba, lecz możliwość rozmieszczenia w kraju według potrzeb. Liczy się nie tylko sprzęt – także liczba stanowisk na oddziałach intensywnej terapii, a także lekarzy i pielęgniarek, którzy umieją go obsłużyć. – Największym problemem będzie za chwilę brak personelu uprawnionego do pracy na oddziałach intensywnej terapii – mówi pielęgniarka. Nasze placówki medyczne nawet w normalnych okolicznościach działają na granicy wydolności.
Wytyczne nie nadążają za rzeczywistością. Mnożą się wątpliwości. − Kogo odesłać na badania? Niby jest to na papierze, ale jak przepuszczę kogoś, kto według mojej intuicji może mieć koronawirusa, choć nie spełnia oficjalnych kryteriów kierowania na testy, to narażę cały szpital − zauważa lekarka z Centrum Zdrowia Dziecka. Jedna z naszych rozmówczyń kwestionuje też rządowe zapewnienia, że wszystkie procedury działają. − Miałam pacjenta, który dusił się w karetce, ale zespołu nie wpuszczono do szpitala zakaźnego – opowiada dyspozytorka z Warszawy.
Epidemia koronawirusa w Polsce zmienia charakter. Obecnie źródłem nie są Polacy wracający z zagranicy. Miejsca zakażeń są już na terenie kraju. Resort zdrowia jeszcze w zeszłym tygodniu szacował, że na koniec ubiegłego tygodnia będzie w Polsce 100 stwierdzonych przypadków, a pod koniec tego ma być ponad 1000. To powoduje, że będzie wykonywanych coraz więcej testów na koronawirusa. Już teraz z naszych informacji wynika, że robią się kolejki. Nie chodzi nawet o liczbę testów (tych jest około 40 tys.), ale także tego, jak szybko da się je wykonać. To zaś opóźnia rozpoznanie źródła zakażeń. Obecnie dziennie wykonywane jest 1−1,5 tys. testów. I liczba ta będzie rosła w najbliższych dniach. Na bieżąco kupowane są kolejne partie testów na koronawirusa, rząd dąży do tego, by było ich ponad 100 tys. Na razie jest sporo mniej. Mimo to rząd nie rozpatruje na razie kupowania tzw. szybkich testów.
W sytuacji braku środków ochrony lekarze się buntują. Niektórzy deklarują, że nie będą dotykać pacjentów bez właściwego zabezpieczenia. − Jestem w wieku przedemerytalnym i w grupie ryzyka. Otrzymałam informacje, że po przekształceniu szpitala w zakaźny mogę zostać wezwana do pracy przy chorych. Mam obawy. Wiem, że są problemy z dostępem do środków ochrony − mówi jedna z lekarek pracująca w szpitalu na Wołoskiej w Warszawie.
Lecznica zatrudniła szwaczki, aby te przygotowały maseczki na twarz