Jedna czwarta tego typu produktów ma skład niezgodny z deklaracjami producentów – wynika z badań Narodowego Instytutu Leków. W efekcie są w zasadzie bezużyteczne.
Suplementy diety na polskim rynku / DGP
NIL dokładnie przeanalizował 50 najbardziej popularnych wyrobów sprzedawanych w aptekach. W żadnym z nich nie wykryto zanieczyszczeń czy związków szkodliwych, za to poważnym problemem okazał się deficyt lub wręcz brak deklarowanych na opakowaniach witamin czy składników roślinnych. Przykładowo w preparacie zawierającym ostryż długi, który reklamowany jest jako remedium na przypadłości wątrobowe, było zaledwie 3 proc. wyciągu z tej rośliny. Z kolei preparaty polecane w walce z objawami menopauzy zawierały zaledwie 18 proc. deklarowanej przez producenta dawki izoflawonów soi czy 38 proc. izoflawonów kończyny czerwonej.
– Zgodnie ze standardami zawartość składników aktywnych w produkcie nie powinna być niższa niż 90 proc. – komentuje Anna Kowalczuk, dyrektor Narodowego Instytutu Leków. Tymczasem w przypadku niektórych suplemetów zawierających witaminy B2 i B6 ich rzeczywista zawartość w produkcie wynosiła zaledwie ok. 30 proc. tego, co przeczytać można było w ulotce. Lepiej wypadła witamina D, choć i tak było jej mniej – 80 proc. tego, co deklarował producent preparatu. Ze składnikami mineralnymi, takimi jak żelazo, magnez czy wapń, problemów nie ma.
Z analizy rynku przeprowadzonej przez firmę Iqvia wynika, że Polacy od stycznia do listopada zeszłego roku wydali na suplementy niemal 3,4 mld zł – o 200 mln zł więcej niż rok wcześniej. NIL produkty do analizy wybrał z listy stu najpopularniejszych tego typu preparatów na rynku. Pracownicy instytutu kupili je bezpośrednio w aptekach. Podobne badanie NIL przeprowadził w 2017 r. – wówczas sprawdził na zlecenie Głównego Inspektoratu Sanitarnego probiotyki, czyli preparaty zawierające kultury bakteryjne lub drożdże (pacjenci często stosują je jako uzupełnienie przy kuracji antybiotykami). Z 30 przebadanych tylko pięć spełniało normy. Reszta była właściwie bezużyteczna.
To o niemal 400 mln więcej niż trzy lata wcześniej. Pieniądze te wystarczyły na zakup prawie 186 mln opakowań suplementów, o 3,5 mln więcej niż w 2016 r. i o 2 mln więcej niż w 2018 r. Najpopularniejszymi – oprócz probiotyków – są witaminy A i D, magnez oraz preparaty oferowane pod nazwą „systemic”.
Ministerstwo dostrzega problem i chce ograniczyć reklamy. W konsultacjach jest projekt, który ma wprowadzić opłatę – 10 proc. podatku od reklamy takich produktów, który będzie trafiał do budżetu NFZ na zdrowie. Jak przekonuje resort, suplementy diety – w Polsce i w Europie – stosuje ok. 20 proc. populacji. A wiedza Polaków na temat różnic między lekami bez recepty (OTC) a suplementami diety jest na niskim poziomie. Większość uważa suplementy za środki bezpieczne, a ich powszechna dostępność wywołuje przekonanie, że można je przyjmować bez ograniczeń. Tymczasem niewłaściwe, nieuzasadnione stosowanie suplementów diety, brak rzetelnej informacji dotyczącej przeciwwskazań do ich stosowania oraz nadmierne spożycie tych produktów mogą być przyczyną poważnych konsekwencji zdrowotnych. Za to do ich używania zachęcają reklamy.
Z raportu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że od 1997 r. do 2015 r. liczba reklam z sektora produkty zdrowotne i leki w programach tv zwiększyła się 20 razy. Ale producenci suplementów się nie zgadzają z takim stawianiem sprawy. – Obowiązek uiszczania opłat nie przyczyni się ani do zmniejszenia liczby reklam, ani też nie wpłynie na pro zdrowotne zachowania konsumenckie. Stworzy za to znaczną barierę dla małych i średnich przedsiębiorstw w obszarze reklamy telewizyjnej i radiowej. Jedynym mierzalnym skutkiem będzie podniesienie cen suplementów, co uderzy w konsumentów, oraz wpływ do budżetu państwa na szacowanym przez ustawodawcę poziomie 50–100 mln – uważa Ewa Jankowska, prezes PASMI (organizacji zrzeszającej producentów).
Dlatego od stycznia tego roku organizacja wprowadziła swoje własne ograniczenia. Producenci zobowiązali się, że nie będą wprowadzać konsumentów w błąd co do właściwości polecanych w reklamach środków. Ponadto reklama nie może odnosić się do nazw chorób, które w rzeczywistości nie istnieją, nie może też przedstawiać wizerunku osób prawdziwych i fikcyjnych, które są lub mogą być odebrane jako przedstawiciele zawodów medycznych, ani nie mogą pojawiać się w niej przedmioty oraz miejsca budzące skojarzenia z wykonywaniem zawodów medycznych, działalnością leczniczą lub rehabilitacyjną. Poza tym reklamy nie mogą być nadawane w programie bezpośrednio przed i po audycji dla dzieci.
Rynek suplementów budzi też niepokój GIS. Od połowy zeszłego roku publikuje on kolejne wytyczne dotyczące tego, jaka powinna być maksymalna dawka kolejnych suplementów – np. witaminy C, D czy żelaza w diecie. Uchwały są wskazówką dla przedsiębiorców odnośnie do maksymalnych poziomów witamin i składników mineralnych akceptowanych w suplementach diety. W przypadku braku zgodności produktu z uchwałą główny inspektor sanitarny wszczyna postępowanie wyjaśniające mające na celu ustalenie, czy produkt spełnia wymagania stawiane suplementom diety.