55 oddziałów położniczych jest niepotrzebnych – tak wynika z analizy wykonanej przez NFZ. Powód? W każdym z nich przychodzi na świat mniej niż jedno dziecko dziennie.
Fundusz nie planuje na razie radykalnych kroków i nie zamierza zamykać oddziałów. Co zatem zrobi? Jeden z pomysłów jest taki, żeby wesprzeć finansowo tylko te szpitale, w których jest więcej niż 400 porodów rocznie. Reszta nie mogłaby liczyć na bonus.
Placówek, w których odbywa się mniej niż 400 porodów, jest w Polsce 71 – na ok. 400 szpitali z oddziałem położniczym. Jednak – jak przyznaje NFZ – nie wszystkie z tych 71 mogłyby zniknąć bez szkody dla pacjentek. Po ich zamknięciu na mapie powstałyby białe plamy. Dlatego drugim parametrem branym pod uwagę przez Fundusz jest odległość do najbliższego szpitala, który musi być w promieniu 40 km. Najgorzej, jeśli chodzi o sieć placówek, jest w woj. zachodniopomorskim oraz podlaskim czy na Podkarpaciu, szczególnie na południowym krańcu w Bieszczadach. W tych przypadkach oddziały, w których przychodzi na świat niewiele dzieci, muszą istnieć, bo stanowią zabezpieczenie dla nielicznych rodzących w regionie.
Prezes NFZ Adam Niedzielski w rozmowie z DPG przekonuje, że NFZ będzie chciał promować te ośrodki, które spełniają oba kryteria (liczba porodów i odległość). Wobec nich miałyby być zastosowane takie wskaźniki jak np. w onkologii. Chodzi o to, że placówki, które wykonują co najmniej określoną przez NFZ liczbę zabiegów, otrzymują lepszą wycenę. Tak samo miałoby być w położnictwie.
Skąd wskaźnik 40 km? Jak przekonuje prof. Krzysztof Czajkowski, konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa, takie są międzynarodowe wyliczenia. To odległość pozwalająca na dojazd rodzącej na czas bez zagrożenia dla zdrowia i życia matki oraz dziecka.
Kłopot polega na tym, że obecnie porodówki zamykają się same i nie są to tylko te, w których jest mało porodów. W szpitalu w Mrągowie – w którym było średnio 420 porodów rocznie – zawieszono działalność oddziału w wakacje. Dyrekcja nie może znaleźć pediatrów. Pacjentki jeździły m.in. do oddalonego o 20 minut Kętrzyna. Jak się dowiedział DGP, od 1 grudnia również w tutejszym szpitalu ma zostać zawieszona działalność porodówki. Jak przyznaje Warmińsko-Mazurski Urząd Wojewódzki, który musi na to wyrazić zgodę, „procedura jest w toku”. Dyrektor mrągowskiej placówki przyznaje, że gdyby na wcześniejszym etapie się porozumieć i zostawić oddział położniczy w jednej placówce, można by rozwiązać problem kadrowy. Jednak szpitale są w dwóch różnych powiatach, więc każdy z nich ma inny organ założycielski. Nikt nie ma motywacji do działania.
Jak pisaliśmy kilka tygodni temu, w ciągu ostatnich dwóch lat zniknęły 24 oddziały. W ostatnim czasie zlikwidowano ok. 400 łóżek położniczych. I nie zawsze powodem była demografia – czyli kryterium liczby porodów. Często wpływ na to miały braki kadrowe. Tak jak w obu opisanych przypadkach. Szpitale mają bardzo duże problemy ze znalezieniem pediatrów i ginekologów. To zaś przełożyło się na rosnące wymagania finansowe lekarzy – stawki sięgają nawet 200 zł za godzinę.
NFZ liczy, że swoimi działaniami rozwiąże również ten problem: „optymalizacja” liczby porodówek zmieni także oczekiwania płacowe.
Eksperci przyznają, że to racjonalne działanie. Jednak w niektórych miejscach jest już za późno. Projekt podobnych zmian był gotowy już kilka lat temu. Wtedy poprzedni konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii wytypował do zamknięcia 14 konkretnych oddziałów, na których było mniej niż 200 porodów rocznie. Z ówczesnych analiz wynikało, że na 130 oddziałach rodziło się mniej niż pół tysiąca dzieci (w tym na 42 oddziałach porodów było mniej niż 300). Zgodnie z planem restrukturyzacja miała polegać na połączeniu niektórych oddziałów. Wolne miejsca przeznaczano by na takie, których brakuje: onkologiczne, zakłady opiekuńczo-lecznicze lub geriatrię. Jednak temat nie został podjęty. Zaś z analizy resortu zdrowia przedstawionej w 2018 r. wynikało, że liczba szpitali, w których jest mniej niż 400 porodów, wynosiła 85. Wtedy również resort zdrowia wskazywał, że „ze względu na obserwowaną zależność pomiędzy liczbą porodów a wybranymi wskaźnikami jakości opieki ginekologiczno-położniczej (zwłaszcza na I i II poziomie referencyjnym) wskazana jest koncentracja świadczeń położniczych, w celu zapewniania możliwie najwyższej jakości świadczeń (przy zapewnieniu odpowiedniego rozmieszczenia geograficznego)”.
Profesor Czajkowski podkreśla, że trzeba lepiej przestrzegać norm bezpieczeństwa. Jego zdaniem nie można promować jedynie dużych placówek, ale także dofinansować te, które pomimo mniejszej liczby porodów muszą pozostać jako jedyne gwarantujące dostępność.
Jak się dowiedzieliśmy, w najbliższych dniach będą podejmowane prace nad szczegółami rozwiązań.
Ginekologia i położnictwo to pierwszy temat, który został wzięty pod lupę. Jak zapowiada NFZ, będą kolejne. Docelowo ma to być wstęp do reformy sieci szpitali – tak aby docelowo doprowadzić do zmniejszenia liczby szpitali na rzecz opieki jednodniowej czy pod opieką specjalistów. Oraz by oferta była dopasowana do potrzeb zdrowotnych mieszkańców danego regionu. ©℗
Na zamykanie porodówek mają wpływ demografia i braki kadrowe

rozmowa

Rozwija się turystyka okołoporodowa

Joanna Pietrusiewicz prezes Fundacji Rodzić po Ludzku / DGP
Czy w Polsce jest za dużo oddziałów położniczych?
Ja mogę powiedzieć jedno: na pewno jest za dużo oddziałów, które nie spełniają standardów. I to standardów okołoporodowych zapisanych i opracowanych przez ministra zdrowia.
Co jest głównym problemem?
Nadal, choć może brzmi to niewiarygodnie, brak dostępu do farmakologicznych, ale i niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu. Są całe miasta, które nie gwarantują kobiecie znieczulenia zewnątrzoponowego. W związku z tym rozwija się turystyka okołoporodowa – kobiety jeżdżą z miasta do miasta, szukając takiej porodówki, która będzie im odpowiadać.
Czyli jakiej? Myślałam, że najważniejsze jest bezpieczeństwo.
To, że będzie sprzęt i odpowiednio przygotowany personel medyczny, jest traktowane przez kobiety jako baza – podstawa. Dlatego ciężarne szukają takiego miejsca, w którym dodatkowo zostanie zapewniona im intymność, będzie poszanowane ich zdanie, a także będzie dwugodzinny kontakt skóra do skóry zaraz po porodzie. Tak jak jest to zapisane w standardach. Albo że otrzymają prawdziwą poradę laktacyjną.
A nie dostają?
Zdarza się, że pomocą jest wręczenie butelki z mlekiem modyfikowanym.
Od czego zależy jakość opieki? Czy wskaźnik 400 porodów jest jakimś jej gwarantem?
Zapewne tam, gdzie jest więcej porodów, lekarze mają większe doświadczenie. Ale liczba porodów nie musi iść w parze z jakością opieki w tych zakresach, na których zależy kobietom. Czasem wręcz, jak jest jeden poród za drugim, to z naszych obserwacji wynika, że w takiej placówce jest większa medykalizacja. I brakuje tych tak zwanych miękkich komponentów, czyli po prostu tego, jak są traktowane. A to nadal szwankuje.
Skąd to wiadomo?
Cały czas to monitorujemy – mamy prawie 50 tys. wypełnionych ankiet z ostatnich trzech lat. Wynika z nich, że 17 proc. kobiet doświadcza przemocy psychicznej czy fizycznej. Nie tak dawno napisała do nas kobieta, do której lekarz w trakcie porodu powiedział: „Jak nie przestaniesz się drzeć, to cię ze…żnę”. To oczywiście są te drastyczniejsze przypadki, ale nadal są. Jednak tylko ok. 270 kobiet napisało jakąkolwiek skargę. Wolą szybko o tym zapomnieć i cieszyć się dzieckiem. Ale ślad w psychice zostaje, a poza tym personel nadal działa tak samo i robi krzywdę innym kobietom.
Od kilku lat prowadzimy porównywarkę oddziałów położniczych GdzieRodzic.info i do tej pory zamieszczałyśmy informacje pozyskane od szpitali na temat dostępności znieczulenia czy sal jednoosobowych. Teraz bierzemy pod uwagę, co o danym szpitalu sądzą kobiety – wybraliśmy kilka zakresów: jak właśnie kontakt skóra do skóry, sposób traktowania czy wsparcie po porodzie. I na podstawie ankiet opisujemy, co oferuje szpital. I liczba porodów nie jest tam tym najważniejszym wskaźnikiem.
Kolejki się skracają, problemy zostają
Z danych zebranych przez Fundację Alivia wynika, że czas oczekiwania na niektóre badania jest coraz krótszy. Na badanie rezonansem magnetycznym pacjenci czekają średnio 102 dni w trybie zwykłym, a w trybie pilnym nawet 91 dni. Średni czas oczekiwania w trybie zwykłym spadł ze 174 dni w marcu do 102 dni w listopadzie. Ze skierowaniem na cito pacjenci czekają średnio 55 dni. W marcu było to 101 dni.
Nadal czas oczekiwania zależy od tego, w jakim województwie jest pacjent: najgorzej jest w mazowieckim. Tutaj trzeba czekać nawet 131 dni, a w świętokrzyskim – 56. Z kolei w trybie pilnym czas oczekiwania wynosi 91 dni na Lubelszczyźnie, choć w województwie podlaskim tylko 25 dni.
Od 1 kwietnia 2019 r. tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny oraz zabiegi usuwania zaćmy są finansowane bez limitów. Po ośmiu miesiącach czas oczekiwania na badania obrazowe spadł. Celem jednak miało być to, aby kolejki na wszystkie badania w trybie pilnym w całym kraju skróciły się do 30 dni. Jest jeszcze jeden problem: kolejki do samego badania się skracają, jednak na wyniki trzeba czekać dłużej. Powodem jest brak specjalistów. Jak donosiło radio Tok FM, choć na Mazowszu we wrześniu wykonano o ponad 3 tys. rezonansów więcej niż w marcu, co oznacza, że kolejka pacjentów „stabilnych” skróciła się z sześciu miesięcy do niewiele ponad czterech, to w skrajnych przypadkach, szczególnie w mniejszych placówkach, oczekiwanie na opis może trwać nawet do dwóch miesięcy.