Tylko dziewięciu specjalistów zza wschodniej granicy dostało w pierwszej połowie roku zezwolenie na pracę w Polsce. Szpitale chcą ich zatrudniać, ale przeszkodą są ciągnące się nawet dwa lata formalności.
Tylko dziewięciu specjalistów zza wschodniej granicy dostało w pierwszej połowie roku zezwolenie na pracę w Polsce. Szpitale chcą ich zatrudniać, ale przeszkodą są ciągnące się nawet dwa lata formalności.
– Mąż na Ukrainie przez blisko 20 lat był cenionym chirurgiem, ja diagnostą laboratoryjnym. Oboje skończyliśmy Lwowski Narodowy Uniwersytet Medyczny – opowiada Natalia Melnyk. Przyjechali do Polski, bo tu widzą dla siebie szansę na lepszą przyszłość.
W grudniu jej mąż skończy 13-miesięczny obowiązkowy bezpłatny staż. Odbywa go w katowickim szpitalu. By utrzymać rodzinę, Piotr Melnyk skończył też policealną szkołę i został technikiem sterylizacji medycznej. Od 8.00 do 14.00 jest więc w szpitalu, a od 15.00 do 22.00 pracuje w nowym zawodzie. Po stażu dostanie prawo wykonywania zawodu jako lekarz bez specjalizacji.
– Napiszemy pismo do ministra zdrowia z prośbą o uznanie doświadczenia męża, by mógł być tu chirurgiem. Jednak znajomi lekarze już nas uprzedzili, że oczekiwanie na odpowiedź potrwa. Jak, niestety, wszystkie formalności w tym kraju – dodaje Natalia Melnyk.
Państwo Melnykowie są dowodem na to, o czym mówi Jacek Kopacz z firmy Manpower Life Science – wielu ukraińskich lekarzy rozważa pracę w Polsce. Kilka miesięcy temu – na zlecenie warszawskiej okręgowej izby lekarskiej – Kopacz odwiedził Kijów. Chodziło o rozeznanie, ilu medyków chciałoby do nas przyjechać. Zorganizował spotkanie w tamtejszej Polskiej Bibliotece Medycznej, a informację o zdarzeniu zamieścił na FB. W ciągu tygodnia polubiło ją 20 tys. internautów. Ostatecznie stawiło się ponad 120 lekarzy. Niektórzy jechali wiele godzin pociągiem. – Na Ukrainie rośnie świadomość, że Polska szuka lekarzy i zamierza szerzej otwierać rynek pracy – mówi. Od tamtej pory codziennie dostaje 20, 30 zapytań o to, jak załatwiać formalności.
79 proc. polskich szpitali jest gotowych, aby zatrudnić lekarzy i pielęgniarki z Ukrainy – wynika z nowego raportu Manpower. Chodzi o osoby, które zdały egzamin państwowy z języka polskiego, a ich dyplom został nostryfikowany.
– Potwierdzam – mówi prof. Jarosław J. Fedorowski z Polskiej Federacji Szpitali. Przekonuje, że niedobory w kadrach są powszechne, ale przede wszystkim dotyczą placówek w mniejszych miastach i miejscowościach. – Mamy system kształcenia ukierunkowany na specjalistów wąskich dziedzin, przez co braki odczuwane są zwłaszcza wśród lekarzy rodzinnych, chirurgów ogólnych, internistów, pediatrów. I właśnie na Ukrainie kształcenie idzie w kierunku bardziej holistycznego podejścia.
Warunkiem załatania tych braków jest zniesienie barier administracyjnych i wprowadzenie ułatwień w uzyskaniu pozwolenia na pracę. W Polsce każda placówka medyczna ma własne wytyczne dotyczące nostryfikacji dyplomów. Tylko te procedury mogą przeciągać się do pół roku, a ich koszty sięgają kilkunastu tys. zł. Lekarz spoza UE musi też przejść pozytywnie etap nadania statusu imigracyjnego oraz zdać egzamin językowy. Te elementy są obligatoryjne, by taka osoba mogła starać się o pozycję samodzielnego specjalisty, zaczynając od 13-miesięcznego stażu pod opieką doświadczonego lekarza.
– Proszę sobie wyobrazić specjalistę z wieloletnim doświadczeniem, który podczas bezpłatnego stażu musi cofnąć się do czasów akademickich – mówi Jacek Kopacz. Podaje przykład, jak ten problem rozwiązała np. Wielka Brytania. Tam system szkolenia z innych krajów został rozpoznany, oceniony i np. absolwenci 3 z 14 ukraińskich uniwersytetów medycznych mogą liczyć przed brytyjską naczelną izbą lekarską na szybką procedurę. Niemcy uznają wszystkie wschodnie uczelnie, nostryfikacja trwa tam do 3 miesięcy, a lekarz dostaje ograniczone prawo wykonywania zawodu w miejscu, gdzie pracuje.
– Tak działa każdy kraj, który wie, że nie jest w stanie sam zabezpieczyć potrzeb medycznych starzejącego się społeczeństwa. My w branży medycznej mamy lukę sięgającą 50 tys. osób, Niemcy niemal dwukrotnie wyższą. Niedawno z ministerstwa zdrowia poszła informacja, że jest procedowany projekt dający m.in. możliwość leczenia bez nostryfikacji (DGP opisywał tę sprawę – red.), ale w tym tempie zniechęcimy do siebie potencjalnych medyków.
– Zarobkami ich nie skusimy, bo więcej zarobią w Niemczech. Dlatego musimy uprościć procedury – wtóruje Monika Banyś z Personnel Service, firmy pomagającej w znalezieniu zatrudnienia Ukraińcom.
– Na razie proceduralne gardło jest bardzo wąskie. W I półroczu 2019 r. wydano 162 tys. zezwoleń na pracę dla osób z Ukrainy. Tylko w 101 przypadkach chodziło o zawody medyczne, w tym dziewięciu lekarzy. Dwóch znalazło pracę w województwie małopolskim, dwóch w pomorskim, po jednym w warmińsko-mazurskim, wielkopolskim, podkarpackim oraz dwóch w zachodniopomorskim.
Z badań Personnel Service wynika, że trzy na cztery osoby z Ukrainy pracują na stanowiskach niższego szczebla, często poniżej swoich oczekiwań. Dotyczy to również osób z wyższym wykształceniem, w tym lekarzy, którzy przyjeżdżają do Polski i muszą zmienić plany w obliczu biurokracji. – Tymczasem możemy być atrakcyjnym rynkiem ze względu na bliskość geograficzną. Liczy się również bliskość językowa. Ukraińcom łatwo przychodzi nauka polskiego – ocenia Monika Banyś.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama