Liczba dawców systematycznie spada. Maleje także aktywność szpitali w ich pozyskiwaniu.
– Kiedy
rodzina nie chce, nie pobieramy narządów – przyznają lekarze. I choć w Polsce można pobrać organy od każdego, kto za życia nie zgłosił sprzeciwu w specjalnym rejestrze, w praktyce medycy prawie zawsze pytają o zgodę. Gdy jej nie otrzymują, najczęściej rezygnują. W konsekwencji do wielu przeszczepów nie dochodzi.
Statystyki mówią same za siebie: w 2018 r. dawców zgłoszonych było 638, a wykorzystanych 479. Jeszcze w 2013 r. liczby te wynosiły 775 i 574. Światełkiem w tunelu może być to, że w zeszłym roku odnotowano tendencję wzrostową w wypadku pobranych do przeszczepienia serc – 149 (103 w 2017 r.) oraz płuc – 104 (88 w 2017 r.). Ale statystyki z I półroczna tego roku poprawy nie zapowiadają: widoczna jest tendencja spadkowa, zarówno jeśli chodzi o ogólną liczbę dawców, jak i pobranych narządów.
Transplantacja w Polsce
/
DGP
Co gorsza, spada też aktywność szpitali w zgłaszaniu potencjalnych dawców. Jak przyznaje wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski, w 2018 r. liczba najaktywniejszych placówek, z których zgłoszono 10 lub więcej rzeczywistych dawców, wyniosła 13. Zdaniem resortu zdrowia alarmujący jest fakt, że
szpitale, które przez ostatnie lata znajdowały się wśród najaktywniejszych, w 2018 r. znalazły się poza zestawieniem.
W opinii Artura Kamińskiego, szefa Poltransplantu, choć niby każdy wie, że przeszczep ratuje życie, to lekarze skupiają się głównie na leczeniu. Nie mówi się też o tym na studiach. – To wymaga od
szpitala bardzo sprawnej organizacji i dodatkowej pracy od personelu. Nie zawsze jest na to czas, chęć czy nawet środki – przyznaje Kamiński. Zdarza się, iż przy wielu kłopotach, z którymi borykają się szpitale, transplantacja schodzi na dalszy plan. – Najbardziej efektywny jest czynnik ludzki. Wiele zdziałać może sprawny koordynator. Ci jednak często nie mają wsparcia dyrekcji szpitala – uważa Kamiński.
Maciej Zabelski, dyrektor Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie i zastępca dyrektora Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM, przyznaje, że nie każdy szpital może pobierać narządy. Jak przekonuje, potrzebna jest niezwykle sprawna organizacja pracy, ale także posiadanie zespołu lekarzy specjalistów z różnych dziedzin medycyny oraz dobrze przygotowanego koordynatora i zespołu pielęgniarek. Istotny jest także aspekt psychologiczny – bardzo ważne są rozmowy i opieka nad rodziną dawcy.
I on przyznaje, że kiedy
rodzina jest przeciwna, to odstępują od pobrania. – Mimo że istnieje domniemana zgoda, ale wolimy, żeby się to odbywało z poszanowaniem woli bliskich. Uważam, że to docelowo buduje większe zaufanie społeczne do transplantologii. Liczy się nie tylko wiedza medyczna, ale jest w tym silny ładunek emocjonalny, który nazwałbym mistycznym – mówi dyrektor warszawskiej placówki.
Również pacjenci dostrzegają problemy. Jedna z osób, która oddała nerkę, przekonuje, że wiedza społeczeństwa na temat przeszczepów od żywego dawcy jest mała. – Ludzie się boją, bo mało wiedzą, a spotkania informacyjne odbywają się najczęściej w Warszawie. W przychodniach czy szpitalach też zbyt wiele się nie dowiemy. Nie ma
informacji na temat przeszczepów wyprzedzających dializy, nie ma informacji, że można przebadać rodzinę pod kątem zgodności. Doproszenie się o przebadanie trwa długo – opisuje swoje doświadczenie dawca na jednym z forów.
Zdaniem szefa Poltransplantu należałoby wprowadzić wiele zmian – od organizacyjnych po finansowe. Postuluje, żeby w ramach zachęcania szpitali do większej aktywności wprowadzić dodatkowe punkty przy akredytacji – nie tyle za to, że szpital zatrudnia koordynatora (tak jest obecnie), ile za jego aktywność. – Na przykład jeżeli na oddziale intensywnej terapii jest sześć łóżek, to potencjalnie powinno być około dwóch dawców rocznie zgłoszonych. Ta aktywność powinna być brana pod uwagę – mówi Kamiński.
Planowane są również rozmowy ze środowiskiem kardiologów, neurochirurgów, anestezjologów – celem jest to, aby nie kończyli pracy po śmierci pacjenta, ale także myśleli o tym, że mogą, pobierając narządy, uratować życie komuś innemu. Ale także, żeby uczyć tego młodych na studiach i na stażach.
Zdaniem Artura Kamińskiego bardzo istotne jest także rozpowszechnienie wiedzy o sposobie pobierania narządów po zatrzymaniu krążenia. Obecnie w Polsce głównie pobiera się je po śmierci mózgu. – Przy zatrzymaniu krążenia należy podłączyć pacjenta do specjalnej aparatury, która podtrzymuje pracę serca i oddycha. To wymaga dodatkowej pracy, ale mogłoby bardzo poprawić sytuację z dawstwem – podkreśla Kamiński.
Resort zdrowia przekonuje, że dostrzega problem. I podaje, że w tym roku na finansowanie Narodowego Programu Rozwoju Medycyny Transplantacyjnej przeznaczył 3,8 mln zł głównie na finansowanie działalności koordynatorów oraz organizacji specjalistycznych szkoleń. Planowane jest także – w latach 2019–2020 – przeszkolenie personelu medycznego w zakresie umiejętności komunikacji dotyczącej pobierania narządów do przeszczepienia.
Potrzebne nie tylko przepisy, ale też koordynatorzy
Nie we wszystkich europejskich państwach obowiązuje zasada, zgodnie z którą każdy obywatel jest potencjalnym dawcą. Przykładem chociażby Irlandia, gdzie projekt stosownej ustawy rząd przedłożył dopiero w maju. Takie rozwiązanie jest nowością także po drugiej stronie Morza Irlandzkiego: wprowadzili je u siebie Walijczycy, rozważają je Szkoci, a Izba Gmin dopiero w lutym przyjęła takie prawo dla Anglii. Zwykło się o nim mówić, że jest to „ustawa Maxa i Keiry”, od imion dziewięciolatków Keiry Ball i Maxa Johnsona.
W 2017 r. Keira odniosła poważne obrażenia w wypadku samochodowym i jej serce przeszczepiono Maxowi, którego organ był bardzo słaby z powodu ciężkiej infekcji. Sprawę nagłośniły brytyjskie media. Przyczyniła się do szybkiego przyjęcia stosownych regulacji. Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Irlandii debata na ten temat trwa przynajmniej od dekady (w 2008 r. podobne przepisy przepadły w Londynie na skutek sprzeciwu organizacji religijnych).
Generalnie przyjmuje się, że takie rozwiązanie problemu pobierania narządów przyczynia się w znaczący sposób do zwiększenia liczby przeszczepów przeprowadzanych w ciągu roku. Krajem, w którym wprowadzono takie rozwiązanie najwcześniej w Europie, jest Hiszpania. Od 1979 r. zakłada się tam, że jeśli obywatel nie zgłosi swojego pisemnego sprzeciwu, oznacza to, że chce być dawcą. Ale skuteczności hiszpańskiego systemu upatruje się także w tym, że od 1989 r. Madryt nawet w najmniejszych szpitalach starał się zatrudniać koordynatorów ds. przeszczepów.