- Debata na temat obowiązkowych szczepień to absurd. Szczególnie, gdy za naszą granicą szaleje odra – uważa Jarosław Pinkas, główny inspektor sanitarny.
Projekt ustawy znoszący obowiązkowe szczepienia przeszedł w pierwszym czytaniu. Jak pan to skomentuje?
To porażka całego środowiska medycznego, porażka wiedzy opartej na dowodach naukowych i moja osobista. Począwszy od tego, że temat ten został podniesiony do takiej rangi, że zajmują się nim posłowie. Szczepionki to nie nowość, są od 200 lat i udowodniono, że dzięki nim wyeliminowano wiele śmiertelnych chorób. Pojawiło się samolubne myślenie, bo przestaliśmy o tym myśleć w kontekście obowiązku obywatelskiego. A brak szczepienia na różyczkę to nie tylko problem danej osoby. To też niebezpieczeństwo np. dla nieodpornej kobiety w ciąży. Jak zachoruje, urodzi niepełnosprawne dzieci. Dziecko chore na odrę może nie umrze, ale zarażając osobę z nowotworem, narazi jej zdrowie i życie.
Dlaczego ta debata tak daleko zaszła?
Zaczęło się od brytyjskiego lekarza Andrew Wakefielda, który autyzm łączył ze szczepieniem. Choć jego teza nie została udowodniona, to zrobiła wiele złego. Poza tym to efekt dostępu do informacji, które nie są weryfikowane. Mieszanie się tych opartych na dowodach naukowych z fałszywymi. Do tej pory pytanie, dlaczego szczepić, nie padało. To był paradygmat w medycynie, nie dyskutowaliśmy o tym – jak również nie dyskutowaliśmy o tym, że Ziemia jest okrągła. Pamiętam, że jako student medycyny pomagałem przy szczepieniach dzieci. Nie przypominam sobie, by wtedy ktoś oponował. Ludzie traktowali szczepienie jak dar mogący uchronić ich przed czymś złym. Wszyscy jeszcze pamiętali czasy, kiedy umierano na gruźlicę i we wsiach stały krzyże, które miały zatrzymać epidemie i morowe powietrze.
Za przyjęciem projektu ustawy o likwidacji obowiązkowych szczepień do dalszych prac zagłosowali też lekarze posłowie. Nie było dla pana zaskoczeniem, że projekt trafił do komisji?
Najważniejsza jest teraz debata polegająca na przedstawieniu racjonalnych argumentów. Śmiem wątpić, że uda się przekonać aktywistów tego ruchu, bo ma on cechy ideologii, niemal religii. Chodzi o przekonanie tysięcy rodziców, którzy zaczęli mieć wątpliwości. Wycofanie się z takiej debaty będzie sygnałem dla przeciwników szczepień, że może jest coś na rzeczy. To tylko utwierdzi ich w przekonaniu, że mają rację. Ruch antyszczepionkowy opiera się na założeniu myślenia spiskowego – jest coś do ukrycia, jest jakieś drugie dno, ktoś będzie miał z tego zyski. Wreszcie będą mogli powiedzieć, że jest coś takiego jak Big Pharma, zły przemysł.
Przykre jest to, że pani Justyna Socha, kierująca ruchem STOP NOP, zaczęła stosować chwyty poniżej pasa w obronie swoich przekonań. Przedstawia wyrwane z kontekstu wypowiedzi autorytetów medycznych, manipuluje danymi, a ostatnio na sali sejmowej oskarżyła wszystkich lekarzy, że są w kieszeni firm farmaceutycznych.
Część posłów PiS mówi o przesunięciu niektórych szczepień.
Stanowisko rządu wobec tego projektu jest jednoznacznie negatywne. Natomiast kalendarz szczepień ulega ciągłym modyfikacjom, ale są one wynikiem dyskusji ekspertów: pediatrów, neonatologów, epidemiologów, a na końcu możliwości finansowych naszego państwa. Przypomnę, że to za rządów PiS udało się znaleźć pieniądze na rozwijanie programu szczepień: w 2007 r. przeciw Haemophilus influenzae (bakteria wywołująca m.in. zapalenie opon mózgowych czy płuc), rok temu przeciwko pneumokokom, a w tym roku na dofinansowanie szczepień przeciwko grypie dla seniorów.
Stowarzyszenie, głosząc dobrowolność szczepień, powołuje się na ekspertów. Kim oni są eksperci?
To tylko wrażenie. Proszę sprawdzić, czy te opinie pochodzą od lekarzy legitymujących się odpowiednim dorobkiem naukowym i doświadczeniem klinicznym. Negowanie szczepień i całej medycyny to świetny biznes. Setki chorych padają ofiarą rozmaitych oszustów, którzy leczą nerki skarpetą, a nowotwory witaminą C albo środkiem do odkażania wody. Zarabiają krocie, wykorzystując zwątpienie pacjentów. Jedyną opcją jest wzmocnienie autorytetu lekarzy.
Stowarzyszenie rozpoczęło zbiórkę podpisów do pozwu zbiorowego w sprawie odczynów poszczepiennych po gruźlicy. Wskazuje, że nie powinno być obowiązkowe w pierwszych dniach życia dziecka. Jak pan to skomentuje?
To najlepszy moment na jego podanie. Polska jest krajem, który przeszedł pożogę wojenną. Gruźlica była ogromnym problemem. A ma się ją przez całe życie. Co oznacza, że w starszym pokoleniu jest uśpiona. Proszę teraz sobie wyobrazić, że noworodek jest pokazywany babci, dziadkowi. Ryzyko zakażenia gruźlicą wciąż istnieje. To nie tylko moja opinia. Taką samą mają znane osoby w świecie neonatologii i pediatrii. To oni przekonują, że ze szczepienia noworodków, zanim nie opuści szpitala, czyli bezpiecznego azylu, nie można rezygnować.
Czy można w ogóle mówić o odczynach poszczepiennych w przypadku gruźlicy?
Ta szczepionka jest bezpieczna. Ponad 90 proc. spotykanych powikłań to miejscowy odczyn na skórze. Choć może dojść do błędów, np. podanie szczepienia nieodpowiednio przygotowanemu dziecku.
Czy pomógłby fundusz, z którego wypłacane byłyby rekompensaty w przypadku NOP? Czy i kiedy taki fundusz powstanie?
To jest kwestia ministra zdrowia. Ja podchodzę do tego z dużą rezerwą. Obawiam się, że wszelkie niepowodzenia położnicze będą traktowane jako odczyn poszczepienny.
Czy są w planach nowe obowiązkowe szczepienia?
Na razie liczymy koszty. Mamy długą listę szczepień, które czekają w kolejce. W 2019 r. pewnie zmian nie będzie. Analizujemy, wprowadzenie którego szczepienia będzie miało efekt populacyjny. Decydować będą zespoły eksperckie działające przy ministrze zdrowia i głównym inspektorze sanitarnym.