Dłuższa lista zabiegów dla dzieci oraz usługi wykonywane w mobilnych gabinetach – to tegoroczne nowości w stomatologii dziecięcej. Eksperci chwalą uzupełnienie koszyka, jednak mają wątpliwości co do zasadności kupowania dentobusów.
Dłuższa lista zabiegów dla dzieci oraz usługi wykonywane w mobilnych gabinetach – to tegoroczne nowości w stomatologii dziecięcej. Eksperci chwalą uzupełnienie koszyka, jednak mają wątpliwości co do zasadności kupowania dentobusów.
Choć dentobusy są tylko jednym ze sposobów na poprawienie stanu uzębienia najmłodszych Polaków, stały się symbolem walki z dziecięcą próchnicą. Ich zakup umożliwiła specustawa, która jednorazowo zwiększyła zeszłoroczne nakłady na ochronę zdrowia.
Pojawiały się wątpliwości, czy uda się rozpisać przetarg i sfinalizować zakup 16 pojazdów przed końcem roku. Resort zdrowia dokonał jednak tego, przed świętami uroczyście odebrał dentobusy i ma nadzieję, że jeszcze w pierwszym kwartale tego roku ruszą na drogi. Wydano nowe niezbędne rozporządzenia, a odpowiednie zarządzenie prezesa NFZ jest już po konsultacjach. Wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko mówiła w zeszłym tygodniu w Sejmie, że jeszcze w tym miesiącu zostanie ogłoszony konkurs na udzielanie świadczeń w mobilnych gabinetach, a zainteresowanych nie brakuje.
Potrzeba czy propaganda?
Z założenia mobilne gabinety mają docierać tam, gdzie jest problem z dostępem do usług stacjonarnych.
– Nie stanowią podstawowego miejsca udzielania świadczeń stomatologicznych dla dzieci i młodzieży, bo podstawowym miejscem ma być gabinet stomatologiczny – podkreśla wiceminister Szczurek-Żelazko. Dodaje jednak, że są w Polsce miejsca, gdzie z dostępem do dentysty jest problem.
Jak rolę mobilnych gabinetów wyobrażają sobie specjaliści? – Dentobus nigdy nie zastąpi gabinetu stomatologicznego, bo dziecku potrzebna jest stała, stacjonarna opieka. Trudno mi sobie wyobrazić, że dziecko nie ma dostępu do stomatologa, ale wiemy, że tak się zdarza – mówi prof. Dorota Olczak-Kowalczyk, konsultant krajowy ds. stomatologii dziecięcej.
Nieco innego zdania jest Anita Pacholec z Komisji Stomatologicznej Naczelnej Rady Lekarskiej. Jej zdaniem problem dostępności jest demonizowany. – Może są gdzieś takie miejsca, gdzie faktycznie do gabinetu jest dosyć daleko, ale głównym problemem jest świadomość rodziców. Jeżeli to się nie zmieni, nic nie pomoże. Bo niezależnie od tego, czy dziecko będzie miało robiony przegląd w dentobusie, czy gabinecie stacjonarnym, później nikt z nim nie pójdzie do stomatologa, żeby leczyć zęby – przekonuje.
Zdaniem prof. Doroty Olczak-Kowalczyk dentobus nie może prowadzić planowego leczenia – ma pojechać tam, gdzie gabinetu nie ma, udzielić pomocy doraźnej, usunąć ostry stan, a tam, gdzie można, zastosować profilaktykę.
/>
Anita Pacholec zawraca uwagę, że wprowadzenie dentobusów generuje problemy logistyczne i prawne. – Pamiętajmy, że leczenie stomatologiczne jest wielowizytowe. Co z tego, że przyjedzie dentobus, stomatolog założy lekarstwo. Kto ma przejąć leczenie i zająć się ewentualnymi powikłaniami? Kolejna kwestia – niektóre zabiegi są wielowizytowe, ale płatne jednorazowo. Komu należy za nie zapłacić – temu, kto rozpoczął, czy temu, kto dokończył leczenie? – zastanawia się ekspertka.
Zwraca przy tym uwagę, że w rozporządzeniu MZ zapisano, że lekarz w dentobusie ma wskazać gabinet, do którego dziecko ma się zgłosić do dalszego leczenia. – Skoro istnieje gabinet, który może przejąć pacjenta, to po co dentobus? – pyta Anita Pacholec.
Jej zdaniem ten zakup to wyrzucone pieniądze i zmarnowany czas. – W imię interesu politycznego, bo na pewno nie poprawi to stanu uzębienia u dzieci. Środki, które wydano na zakup i wyposażenie dentobusów, to równowartość ok. 100 kontraktów stomatologicznych. Czyli zamiast dodatkowych 16 lekarzy w dentobusach moglibyśmy mieć 100 stomatologów więcej. Lepiej byłoby wydać te pieniądze na dodatkowe kontrakty albo akcje uświadamiające dzieci i rodziców – ocenia ekspertka.
Koszyk wciąż do uzupełnienia
Dentobusy to niejedyna nowość w dziecięcej stomatologii. Przybyło także zabiegów, które finansowane są z publicznych pieniędzy.
– Do koszyka zostały wprowadzone procedury, o które wnioskowaliśmy od dłuższego czasu. Jedną z ważnych zmian jest lakowanie drugich zębów trzonowych. Do tej pory mogliśmy lakować tylko szóstki, a ok. 13. roku życia wyrzynają się siódemki, w których też od razu rozwija się próchnica – mówi prof. Dorota Olczak-Kowalczyk.
Wprowadzono też m.in. badania kontrolne zębów po urazie. – Normalnie możliwe są dwa badania kontrolne w ciągu roku, a w takiej sytuacji możemy zbadać dziecko pięć razy. Została też zwiększona liczba zdjęć radiologicznych zęba po urazie – wylicza konsultantka.
Do koszyka wprowadzono też zdjęcie pantomograficzne, które pozwala zdiagnozować różne nieprawidłowości rozwojowe, ogniska zakażenia w jamie ustnej itp.
Środowisko stomatologów dziecięcych rozpoczęło już walkę o kolejne potrzebne świadczenia. Jedną z nich jest nowocześniejsza procedura unieruchamiania zębów – taki zabieg często przeprowadzany jest przez stomatologów dziecięcych, którzy udzielają dzieciom pierwszej pomocy. – Zaczynają się zabawy na lodowiskach, narty, deski, latem są deskorolki, więc urazów nie brakuje – mówi ekspertka.
Kolejną procedurą, o którą zabiegają dentyści, jest możliwość wykonywania protez dziecięcych w przypadku przedwczesnej utraty zębów mlecznych. – Jest to przyczyną wad zgryzu, wad wymowy i utrudnia jedzenie, więc takie świadczenie jest potrzebne – mówi prof. Dorota Olczak-Kowalczyk. Jej zdaniem warto byłoby też powalczyć o lakierowanie zębów mlecznych.
Z kolei Anita Pacholec zwraca uwagę, że potrzebne są jeszcze zmiany związane z unijną dyrektywą, która uniemożliwi wykonywanie wypełnień amalgamatem u dzieci i kobiet w ciąży (wejdzie od 1 lipca).
– W związku z tym oczekujemy od MZ i NFZ jakichś kroków, waloryzacji finansowej, bo wypełnienia z innych materiałów są po prostu droższe – wskazuje ekspertka.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama