Stary belferski przywilej polega na tym, żeby obliczyć, ile to już reform i reorganizacji przyszło nam przeżyć. Może więc warto, omijając rytualne biadania, przejść do podsumowania konkretnych zmian?
Rodzicom przywrócono wybór w sprawie wieku rozpoczęcia podstawówki. To objaw zdrowego rozsądku. Można się tylko martwić, ile rodzin skrzywdził chaotyczny tryb sześciolatkowych zmagań z lat 2009–2016 i na ile zepsuł opinię samym już próbom wprowadzania młodszych uczniów w ambitniejsze programowo klimaty.
Drugi pozytyw to próba wzmocnienia podstawy programowej w podstawówce i osadzenia jej na kilku nienaruszalnych podstawach, takich jak kanon lektur, gwarancja kilku godzin aktywności fizycznej, utrzymanie mocnej pozycji języka obcego od klasy pierwszej.
Trzeci plus to liceum jako szkoła poważniejsza niż szybki kurs maturalny. To oczywiście uproszczenie – wiadomo, są sytuacje, w których liceum i gimnazjum współgrały programowo, środowiskowo, personalnie, dając młodzieży ofertę całkiem sensownej ciągłości. Przykładów przeciwnych było jednak tak dużo, że powrót do czteroletnich szkół średnich zdaje się zapowiadać więcej szans niż zagrożeń.
Czy warunkiem odbudowania rangi LO była likwidacja gimnazjum w formie odrębnego etapu? W wielu miejscach gimnazjum oznaczało cywilizacyjny postęp, uczyło dzieci adaptacji w nowym środowisku. System 5+3+4 też spełniałby założenia.
Niestety, są symptomy wskazujące na zagrożenia równie liczne jak pozytywy. I to zagrożenia długoterminowe. Nie chodzi tylko o rozerwanie pewnej ciągłości, o tradycje, zasoby i metody pracy, które wypracowały sobie szkoły. Chodzi o problemy, które wejdą do szkół tylnymi drzwiami.
Wracają próby wczesnego profilowania uczniów, specjalizowania już od 14-latków, a może i wcześniej. Reforma w tej części wzmacnia i pogłębia nieelastyczne i nieprzyjazne uczniom cechy systemu. To bardzo oddala od celu, jakim jest kształcenie dojrzałych, samodzielnie myślących absolwentów. Państwowe szkoły będą mniej inkluzywne i bardziej segregujące. Likwidacja gimnazjów oznacza mniejsze obwody szkół podstawowych. Rozsądny burmistrz i samorząd będą się starali tak wyznaczyć obwody, by utrzymać spójność szkoły, uniknąć getta w postaci podstawówki dla złej czy lepszej dzielnicy. Dostrzegą bowiem ryzyko problemów w perspektywie 5–10 lat. Ilu z nich będzie jednak równie dalekowzrocznych?
Szkoła bez chaosu na starcie, ale ze sztywnym schematem profilowania, centralistyczna i daleka od partnerskiej, raczej nieprędko zdobędzie zaufanie uczniów i rodziców. Chyba że znajdzie się ktoś, kto po A powie B?