Choć został wpisany na listę leków szczególnie chronionych – brakuje go w aptekach. Winę ponosi producent. A urzędnicy rozkładają ręce i nieoficjalnie przyznają, że są bezradni.
Choć został wpisany na listę leków szczególnie chronionych – brakuje go w aptekach. Winę ponosi producent. A urzędnicy rozkładają ręce i nieoficjalnie przyznają, że są bezradni.
„Dostawy produktu leczniczego Diprophos do Polski są opóźnione w związku z przywracaniem naszych systemów informatycznych dotkniętych przez globalny cyberatak. Dokładamy wszelkich starań, aby rozwiązać ten problem jak najszybciej, o czym będziemy Państwa na bieżąco informować. W naszej obecnej ocenie spodziewamy się, że będziemy mogli uzupełnić zapasy produktu leczniczego Diprophos w Polsce od dnia 1 stycznia 2018 roku”. Pismo zawierające takie sformułowanie trafiło na początku sierpnia na biurko ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. Dostał je też prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych. W skrócie: wskutek ataku hakerskiego leku, który producent zobowiązał się zapewniać polskim pacjentom, do stycznia nie będzie (nie wiadomo, w jaki sposób atak hakerski przełożył się na brak leku). Diprophos to produkt hormonalny stosowany m.in. w endokrynologii i reumatologii. Tani, dość popularny. Zagrożony nielegalnym wywozem, przez co został umieszczony w specjalnym ministerialnym wykazie. Są w nim produkty, o których dostępność szczególnie zabiegają wszelkie państwowe służby farmaceutyczne.
Ale mimo to leku nie ma. Dlaczego? Na tym przykładzie jak w soczewce skupia się problem związany z prawem farmaceutycznym. Diprophos mógłby dla polskich pacjentów zostać ściągnięty z zagranicy (bo to, że producent zawiesił dostawy do Polski, nie oznacza, że nie wysyła go do innych krajów). Minister zdrowia może bowiem wydać zgodę na czasowe dopuszczenie do obrotu produktu leczniczego. Rzecz w tym, że w praktyce robi to od lat na wniosek hurtowni farmaceutycznej. A hurtownie dystrybucją Diprophosu nie są zainteresowane.
– Mówimy o niedrogim leku, niesprzedawanym w masowej skali. Hurtownicy by wiele nie zarobili przez te kilka miesięcy – wyjaśnia wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej Marek Tomków. A przy małym zarobku mieliby wiele formalności do załatwienia.
Ministerialni urzędnicy są więc w potrzasku. Wiedzą, że leku nie ma. I że nikt nie chce zająć się jego tymczasową dystrybucją.
– Przepisy nie przewidują mechanizmu przymuszenia do sprowadzenia takiego leku ani nie dają ministrowi zdrowia narzędzi dla samodzielnego działania – tłumaczy adwokat Juliusz Krzyżanowski, współzarządzający praktyką Life Sciences w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr. Jego zdaniem można by rozważyć zmianę w przepisach. Wpierw jednak warto sprawdzić, czy podobne sytuacje często się zdarzają.
Marek Tomków uważa, że trudno wyobrazić sobie rozsądną korektę legislacyjną.
– Musiałaby ona prowadzić do tego, że państwo założyłoby państwową hurtownię farmaceutyczną. Albo kazać przedsiębiorcom podejmować działania, które uważają za nieopłacalne. To nie są właściwe kierunki – twierdzi.
Co więc powinien zrobić minister? Zdaniem wiceprezesa NRA przede wszystkim sprawdzić skalę problemu.
Resort nas zapewnia, że to uczynił. Milena Kruszewska, rzeczniczka MZ, stwierdza, że „obecnie do Ministerstwa Zdrowia nie docierają sygnały o brakach produktu leczniczego Diprophos dla polskich pacjentów”.
Ale z naszych informacji wynika, że na jego brak aptekarze skarżą się nagminnie. Produkt jest dostępny w co czwartej aptece. Przy czym za 2–3 miesiące zapewne nie będzie go w ogóle.
Już pod koniec sierpnia na branżowym portalu RynekAptek.pl opublikowano artykuł „Problem z dostępnością do leku Diprophos”.
– Jest ogromny kłopot ze zdobyciem tego leku – przyznaje Marek Tomków.
Ministerialni urzędnicy powinni się szybko porozumieć z lekarzami krajowymi konsultantami. Trzeba przekazać lekarzom, którzy Diprophos przepisują, czym mogą go na pewien czas zastąpić. Taka instrukcja do ich gabinetów nie trafiła, a przeciętny medyk woli nie brać na siebie odpowiedzialności, więc choć wie, że leku nie ma, to i tak go przepisuje. A gdy pacjent wróci do gabinetu, informuje go, że nie może nic innego przepisać.
– Aż wreszcie ministerstwo powinno zacząć wnikliwie wczytywać się w ustawę refundacyjną, która pozwala nawet nakładać kary pieniężne na producentów leków refundowanych. Resort ma działać w interesie pacjentów. A dlaczego miałoby ich interesować to, czy brakuje leku wskutek ataku hakerskiego, kradzieży czy czegokolwiek innego? Skoro producent się zobowiązał w umowie z państwem do zapewnienia produktu, powinien to zrobić – wskazuje wiceprezes samorządu aptekarskiego.
W ostatnich tygodniach w aptekach zaczyna brakować również szczepionki przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B – Engerix B. Z internetowej bazy leków umieszczonej w portalu Mp.pl wynika, że ampułostrzykawka 1 ml jest dostępna zaledwie w 13 aptekach spośród 6347, których asortyment jest udostępniany w bazie. Farmaceuci słyszą, że produkt trafi do ich placówek najprawdopodobniej na początku 2018 r.
– Tylko czekać, aż chirurdzy zaczną przekładać operacje. Który z nich będzie ryzykował krojenie niezaszczepionego pacjenta? – zastanawia się jeden z aptekarzy.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama