Co dziesiąty Polak sięga po nie bez uprzedniej konsultacji z lekarzem.
Jesteśmy państwem, w którym najszybciej rośnie liczba osób zażywających antybiotyki pozyskane bez recepty. W 2016 r. robiło tak 10 proc. Polaków, czyli trzykrotnie więcej niż jeszcze w roku 2013 – wynika z najnowszego opracowania Komisji Europejskiej dotyczącego antybiotykooporności. I nie jest pocieszające, że wyprzedzają nas Grecja (20 proc.), Rumunia (16 proc.), Cypr (14 proc.) i Bułgaria (12 proc.).
Co więcej, ogółem w większości przebadanych państw Unii spożycie antybiotyków (z i bez recepty) spada albo się nie zmienia. Polska jest w siódemce, w której panuje odwrotny trend. Po antybiotyki sięga 28 proc. z nas.
W Polsce prawie wszystkie tego typu leki są na receptę (dodatkowo z krótszym terminem ważności). Ale ich zdobycie poza oficjalnym obiegiem nie jest trudne.
– Choć farmaceuta nie ma prawa wydać antybiotyku bez recepty, nie musi obawiać się restrykcyjnych kontroli z Narodowego Funduszu Zdrowia. Zdarza się, że jeżeli pacjent prosi o przedłużenie leczenia albo przekonuje, że trudno dostać się do lekarza, ma szansę, że aptekarz mu nie odmówi – tłumaczy dr Paweł Grzesiowski, specjalista w dziedzinie chorób zakaźnych. Z jego analiz wynika, że najczęstszymi powodami, dla których Polacy na własną rękę sięgają po antybiotyki, są ból gardła, grypa, katar, kaszel i gorączka.
Z badań Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH wynika, że również lekarzom zdarza się ulegać pacjentom. A ci drudzy potwierdzają: większość medyków wypisuje antybiotyki bez oporów.
Z badań Eurobarometru wynika, że tylko 34 proc. Polaków zdaje sobie sprawę, że tego rodzaju preparaty nie niszczą wirusów (średnia unijna to 43 proc., a w krajach starej Europy – 60 proc.). Jeszcze gorzej wypadliśmy, jeżeli chodzi o przeświadczenie, że antybiotyk jest skuteczny w przypadku grypy – gorszy poziom wiedzy był jedynie w Grecji. Z kolei – to już badania PZH – aż 42 proc. lekarzy nie dostrzega problemu lekooporności.
Czy może być gorzej? Może. Bo coraz więcej szczepów bakterii uodpornia się na antybiotyki. W efekcie rośnie liczba zakażeń szpitalnych (według sanepidu w 2015 r. było ich 4,4 tys., rok wcześniej – o 1,5 tys. mniej). Z danych KE wynika, że antybiotykooporność jest odpowiedzialna za 25 tys. zgonów rocznie w Unii, i 700 tys. w skali całego świata. Szacuje się też, że do 2050 r. bakterie oporne na antybiotyki mogą stać się częstszą przyczyną śmierci niż rak.
Koszty takiego stanu rzeczy są wysokie: w UE roczne koszty utraconej produktywności i leczenia wynoszą 1,5 mld euro. Bank Światowy ostrzega, że do 2050 r. lekooporne infekcje mogą doprowadzić do kryzysu finansowego porównywalnego do tego w 2008 r.
W Polsce od lat istnieje Narodowy Program Ochrony Antybiotyków (z danych MZ wynika, że w zeszłym roku wydano 1,4 mln zł z 1,5 mln planowanych m.in. na edukację lekarzy i pielęgniarek, badania, rekomendacje i przygotowanie standardów oraz prowadzenie kampanii uświadamiających Polaków). W czerwcu tego roku Ministerstwo Zdrowia wprowadziło nowe regulacje dotyczące zapobiegania najbardziej niebezpiecznym zakażeniom szpitalnym. Między innymi obowiązek separacji pacjentów, choć ze względów finansowych i lokalowych dopuszczono izolację kontaktową z zapewnieniem barier „międzyłóżkowych”.