Kiedy już się wydawało, że minister zdrowia zapewnił dużo legislacyjnych emocji na początek sezonu wakacyjnego, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji godny najlepszych scenariuszy filmowych. Zbliżała się połowa czerwca i wszystko wskazywało na to, że wprowadzenie „sieci szpitali” na jakiś czas zakończy rewolucję w sektorze ochrony zdrowia.
ikona lupy />
Juliusz Krzyżanowski, współzarządzający polityką Life Sciences WKB Wierciński Kwieciński Baehr / Dziennik Gazeta Prawna
Wtedy, niespodziewanie, minister przekazał do konsultacji publicznych niewinnie wyglądającą nowelizację ustawy o działalności leczniczej, która miała jednak pociągnąć za sobą bardzo daleko idące konsekwencje. Stanowiła bowiem kolejny, konsekwentny krok na drodze do całkowitego upublicznienia rynku usług medycznych w Polsce.
Wszystkie powyższe zdania są w czasie przeszłym, bo wkrótce po tym, jak ustawa ujrzała światło dzienne, pani premier spotkała się z ministrem zdrowia, który uznał, że jednak warto projekt ten jeszcze przemyśleć. I bardzo słusznie. Nie ulega wątpliwości, że najlepsze, co można było zrobić z tym projektem, to go wycofać. Przyjrzyjmy mu się zatem z bliska, żeby ustalić, co spowodowało, że po tygodniu medialnej awantury wywieszono białą flagę.
Projekt wprowadzał wiele zmian, wśród których należy wskazać między innymi: rezygnację ze specjalnego trybu udzielania zamówień na świadczenia i poddanie ich ogólnemu reżimowi prawa zamówień publicznych, umożliwienie udzielania świadczeń w zakresie ambulatoryjnej opieki specjalistycznej (AOS) również w wariancie wyłącznie niestacjonarnym, uspójnienie przepisów dotyczących zakazu reklamy czy wreszcie umożliwienie prowadzenia przez SPZOZ działalności komercyjnej.
Do tej pory najwięcej medialnej uwagi poświęcone zostało niezbyt nowatorskiemu pomysłowi umożliwienia SPZOZ komercyjnego udzielania świadczeń i to właśnie on był przyczynkiem do brzemiennego w skutki dla projektu spotkania ministra z panią premier. Dotychczas przepisy ustawy o działalności leczniczej nie pozwalały na prowadzenie takiej działalności przez szpitale będące stroną umów z NFZ.
Na przestrzeni lat wielokrotnie wskazywano, że prowadzi to do nierówności w traktowaniu podmiotów leczniczych. Zmiana ta mogłaby zatem być oceniana pozytywnie, jednakże tylko wtedy, gdyby pozostawiony został dotychczasowy równy dostęp wszystkich świadczeniodawców do finansowania ze środków publicznych. Utworzenie „sieci szpitali” w połączeniu z umożliwieniem SPZOZ prowadzenia działalności komercyjnej spowodowałoby zwiększenie konkurencji w, i tak bardzo już ograniczonym, kawałku budżetu, do którego prywatne podmioty w ogóle będą miały dostęp. Jak to często bywa, pojawiały się rozmaite pytania, jak np. kiedy i jakie świadczenia będą mogły być udzielane odpłatnie. Pojawił się pogląd, z którym trudno się jednak zgodzić, że szpitale miałyby leczyć komercyjnie po wykorzystaniu ryczałtu. Istotą ryczałtu jest wszakże to, że się nie kończy. Jest on bowiem z góry określonym wynagrodzeniem za udzielanie świadczeń, niezależnym od ich liczby. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie powyższe, a podkreślane w mediach potencjalne dzielenie pacjentów na lepszych i gorszych zaważyło na losach tej zmiany.
W związku z tym, że oczy większości zwrócone były w stronę dopłat pacjentów, bez większego echa przeszła ta zmiana, która najmocniej mogła wpłynąć na dotychczasowy model funkcjonowania podmiotów udzielających świadczeń zdrowotnych. Zgodnie z projektem zakazane miało być zbywanie, zawieranie nowych umów dzierżawy, najmu, użytkowania lub użyczenia środków trwałych należących do SPZOZ na rzecz podmiotów, z którymi związane są umowami o świadczenie usług medycznych, a te już zawarte obowiązywać miały maksymalnie trzy lata od wejścia w życie nowelizacji.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej tylko tyle, że wykształcone przez lata zasady współpracy pomiędzy SPZOZ a podwykonawcami użytkującymi między innymi niewykorzystane nieruchomości szpitalne w zamian za czynsz oraz możliwość korzystania z określonych usług bez konieczności nabywania kosztownego sprzętu i zatrudniania personelu znikną. W ten sposób funkcjonują obecnie podmioty udzielające takich świadczeń zdrowotnych jak np. badania laboratoryjne, rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa, PET, dializy czy kardiologia inwazyjna. Teraz SPZOZ, chcąc zapewnić dotychczasowy poziom świadczonych usług, będzie zmuszony do zakupu nowoczesnego i bardzo kosztownego sprzętu, jego instalacji, wdrożenia oraz zapewnienia personelu. Jednocześnie nie za bardzo wiadomo, skąd SPZOZ pozyskają środki na takie wydatki. Wydaje się, że umożliwienie prowadzenia im działalności komercyjnej byłoby kroplą w morzu potrzeb.
Należy mieć nadzieję, że minister zdrowia, powtórnie analizując projekt nowelizacji, weźmie pod uwagę dobro pacjentów, których najbardziej dotknęłoby wprowadzenie zakazu współpracy pomiędzy SPZOZ a podmiotami świadczącymi usługi uzupełniające działalność szpitala w takich zakresach, do których on sam nie posiada sprzętu ani personelu.