- Gdyby się okazało, że dziecko prominentnego polityka zachorowało na padaczkę oporną na leki, to wtedy pewnie by od razu zalegalizowano medyczną marihuanę – mówi w wywiadzie dla DGP neurolog Marek Bachański.



Pali pan?

Papierosy? Nie.

Trawkę?

Nie, nie palę. I nigdy nie paliłem.

Dlaczego?

Nigdy nie byłem w środowisku, w którym paliłoby się marihuanę. A sam z siebie nie miałem ochoty. O tym, że stosuje się ją w medycynie, że ona przynosi efekty, że leczy, dowiedziałem się późno.

Kiedy?

Niedawno. Kiedy już byłem lekarzem, neurologiem dziecięcym z długą praktyką. W 2013 r. Dowiedziałem się i zacząłem się interesować. To był proces. Teraz jestem jednym z niewielu lekarzy w Polsce, którzy wiedzą, jak leczyć dzieci marihuaną. Dzieci, którym żadne inne leki nie pomagają. Proszę pamiętać, że 90 proc. moich pacjentów to są przypadki trudne bądź bardzo trudne.

Ponownie leczy pan w Centrum Zdrowia Dziecka?

Nie. W CZD co prawda znowu pracuję, lecz nie mam żadnego kontaktu z pacjentami. Dziś do godz. 22 przyjmowałem pacjentów w prywatnych klinikach, dlatego tak się z panią po nocy spotykam. W CZD opisuję badania EEG w pracowni EEG. Papierkowa robota. Wymagająca wiedzy, ale papierkowa.

Zna się pan na tym?

Oczywiście. Jednak CZD musi szanować wyroki sądu i przywrócić mnie do pracy. Jak na razie nie szanuje. Rozmawiałem już o tym z dyrektor.

Tą samą, która pana dyscyplinarnie zwolniła?

Tak. Powinienem wrócić do tego, co robiłem przed zwolnieniem. Mam wrażenie, że CZD próbuje obejść wyrok sądu, nie zastosować się do niego. Proszę zauważyć, że przed zwolnieniem nie pracowałem w tej pracowni diagnostycznej, więc nie można mówić o przywróceniu do pracy. Sądy dwóch instancji potwierdziły, że zwolnienie mnie było nielegalne, nie było podstaw do tego, żeby karać mnie i moich pacjentów. Nie słyszałem niestety, żeby ktoś ze szpitalnych decydentów poniósł konsekwencje błędnych decyzji. Ba, oni doskonale wiedzą, że kompetencje i kwalifikacje mam zdecydowanie wyższe niż opisywanie badań. W tym czasie każdego dnia mógłbym przyjąć kilku pacjentów.

Dlaczego tylko kilku?

Bo u mnie wizyta nie trwa 10 minut. Zdarza się, że trwała ponad godzinę i dłużej.

To się CZD nie opłaca.

Ale dzieciom się opłaca. To znaczy, opłacało. Bo ja szukałem przyczyn choroby tych dzieci i próbowałem znaleźć metody leczenia. W Polsce jest nacisk na lekarzy, by przyjmowali nawet po kilkudziesięciu pacjentów dziennie. Proszę pamiętać, że do mnie trafiały dzieci z padaczką oporną na leki, dzieci, które miały np. po kilkaset napadów dziennie.

Jak to wygląda?

Tak, że dziecko prawie cały czas drga. Że to jeden napad za drugim, że leki nie tylko nie pomagają, lecz napady potęgują. Ale padaczka padaczce nierówna. Pamiętam Michała, który miał jeden napad raz na cztery miesiące. Czyli bardzo rzadko. Tyle że każdy z tych napadów kończył się na oddziale intensywnej opieki. To, co się z nim działo, było straszne. Żadne leki nie działały. Mogę pani bez końca opowiadać o moich pacjentach. W zasadzie same trudne przypadki.

A teraz?

Teraz też mam trudne przypadki. Tyle że już nie trafiają do CZD, tylko do prywatnych klinik, w których przyjmuję i leczę.

Marihuaną?

Potem pani opowiem, jak to wygląda. Tych trudnych przypadków są setki. Dziś była u mnie dziewczyna z poważnym problemem neurologicznym, bo urodziła się jako wcześniak. Rodzice przyjechali z nią do mnie, bo uznali, że ma ostre zaburzenia emocji, nie mogą sobie z nią poradzić.

I co, marihuanę pan zalecił?

Nie. W tych trudnych przypadkach nie ma jednego lekarstwa. Każdy pacjent wymaga metodycznego działania. Wiem, że wcześniej dziewczyna miała zrobiony rezonans magnetyczny i inne badania. Rodzicom się wydawało, że wiedzą, jak postępować ze swoim chorym dzieckiem, tymczasem to dziecko zaczęło dorastać, weszło w okres dojrzewania, w burzę hormonalną, a co za tym idzie burzę emocji. Dziewczyna w pewnym sensie wymknęła się sensownej analizie. Poddaje się wybuchom złości i agresji, niszczy wszystko, co ma pod ręką, pogotowie zabiera ją do szpitala psychiatrycznego.

Rodzice przyszli do pana, bo mieli nadzieję, że marihuana pomoże, że dziecko przestanie być agresywne, rozemocjonowane?

Nie. Neurolog bardzo często współpracuje z psychiatrą. Po prostu konsultowałem tę nastolatkę. Nie było mowy o użyciu medycznej marihuany. Nie było takiej potrzeby. Przecież zdrowy nastolatek potrafi sprawiać sporo kłopotów, więc chory również. Słyszała pani o tikach?

Hm...

To są różne ruchy mimowolne. Dziecko np. rusza ręką albo drga mu głowa, albo mruga oko, może też pokrzykiwać albo wypowiadać nieprzyzwoite słowa.

A to nie jest zespół Tourette’a?

Ten zespół to zaawansowana postać tików. Często tiki mają podłoże emocjonalne. Wiem, bo kiedy rozmawiam z rodzicami tikających dzieci, to często się okazuje, że te ruchy można by zredukować prostymi metodami. Wystarczyłoby np. nie zwracać uwagi dziecku, nie mówić: uspokój się, nie tikaj, nie ruszaj głową, nie kiwaj się. Jeśli przyjmiemy, że tiki to wynik zaburzeń głębszych emocji, to nadmierne ogniskowanie, zwracanie uwagi sprawia, że te tiki trudniej ustępują.

To co robić? Nie reagować?

Był u mnie chłopiec, który opowiadał, że starsza siostra pewnego dnia do niego powiedziała: kiedy przestaniesz strugać wariata?

Pomogło?

Przeciwnie. Takie zdania nie leczą. Tiki mnie bardzo interesują, również ze względu na tło emocjonalne. A przecież z emocji składa się nasze życie.

Pan tikał?

Nie, nie tikałem. Przecież lekarz nie musi przechodzić wszystkich chorób.

Doktorze, jak pan szacuje, ile dzieci w Polsce ma problemy neurologiczne?

Mogę tylko powiedzieć, ile osób ma problem z trudną padaczką, czyli oporną na leki. Ostrożne szacunki mówią o 115 tysiącach. W naszym kraju z takimi pacjentami jest problem i diagnostyczny, i leczniczy.

W innych krajach jest lepiej?

Właściwa diagnostyka neurologiczna powinna polegać na tym, że chore dzieci powinny być kierowane do ośrodków diagnostyki trudnej padaczki i tam leczone. Kłopot w tym, że u nas nie ma żadnego takiego ośrodka. W Europie Zachodniej one funkcjonują od co najmniej 20 lat. A to z kolei jest dowodem na to, że w leczeniu tej choroby jesteśmy 20 lat spóźnieni.

Pan próbował taki ośrodek stworzyć?

Jedna osoba sama nie da rady.

Można być motorem, inicjatorem.

Próbowałem, żeby to, co jest dostępne za granicą – i mówię tu o metodach leczenia – było dostępne także u nas.

Na przykład?

Żeby dzieci chore na padaczkę mogły być leczone dietą ketogenną.

Czyli dużo mięsa, tłusto?

Nie tylko, także dużo warzyw, olej kokosowy. W tej diecie ważne są i produkty, i proporcje. Leczenie tą dietą w CZD zacząłem w 2002 r. Proszę pamiętać, że na świecie ta metoda stała się znowu popularna już w 1994 r. Większość dzieci bardzo dobrze na nią reagowała, stan wielu z nich bardzo mocno się poprawił, w niektórych przypadkach objawy padaczki ustąpiły.

Z powodu diety?

Tak. Może pani porozmawiać i z tymi dziećmi, i ich rodzicami. Jest chłopiec, który był kilkanaście razy hospitalizowany, neurolodzy zmieniali leki, próbowali kombinacji, a napady padaczki nie ustępowały. Kiedy wprowadziliśmy dietę ketogenną, napady ustały jak ręką odjął, chłopak zaczął się normalnie rozwijać, chodzić do szkoły, co przy trudnych padaczkach jest rzadkością.

Doktorze, kiedy lekarz mówi o leczeniu dietą, o leczeniu marihuaną, to...

Jest oszołomem?

Szarlatanem.

Kimś, kogo nie traktuje się poważnie?

Też.

Leczę też standardowymi lekami.

Uff.

I cały czas jestem po stronie oficjalnej medycyny. Zdarza mi się słyszeć od kolegów lekarzy: co ty, jedzeniem będziesz leczył padaczkę, zwariowałeś. To, że dieta ketogenna jest wciąż mało znanym sposobem leczenia, tylko źle świadczy o Polsce. Świat dawno ją docenił. Jest oficjalnie zaaprobowaną metodą leczenia w Europie i w USA. Bo sprawa jest prosta – neurolodzy widzą efekty. Udało mi się doprowadzić do tego, że w CZD dzieci z padaczką były leczone dietą ketogenną.

Kuchnia szpitalna gotowała czy trzeba było zaangażować rodziców?

Kuchnia.

Jajko sadzone smażone na oleju kokosowym, do tego boczek?

Tak. Oczywiście w wielu szpitalach przygotowanie takich posiłków dla chorych dzieci jest ogromnym problemem. Jednak gdybym miał podsumować swoją działalność na tym polu, to w Polsce mam największą liczbę pacjentów leczonych właśnie w ten sposób.

Myśli pan, że minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zdaje sobie sprawę, że dzieci chore na padaczkę są leczone dietą?

Wielokrotnie o tym mówiłem.

Ministrowi?

Nie, publicznie. Głową muru nie przebiję. Wie pani, wystarczy pojechać do Niemiec, by zobaczyć, jak działają ośrodki diagnostyki trudnej padaczki. U nas wszystko idzie jak po grudzie, u nas to, co pomaga, jest traktowane nieufnie albo wynajduje się różnego rodzaju trudności. Świat już się poznał na diecie ketogennej, poznał się też na medycznej marihuanie.

Czym ona się różni od niemedycznej?

Choćby tym, że znamy dokładnie jej skład, bo ludzie, którzy używają marihuany w celach rekreacyjnych, nie zawsze wiedzą, co palą. Mówiłem pani, że nasza medycyna jest ze 20 lat za zachodnią. Jest raport, Euro Health Index, ogłoszony w styczniu tego roku, z którego wynika, że jesteśmy na szarym końcu w Europie, jeśli chodzi o system opieki zdrowotnej. Za nami są tylko Albania, Bułgaria, Czarnogóra i Rumunia.

Ale przecież mamy wybitnych specjalistów, dobrych lekarzy.

Jeśli system szwankuje, to specjaliści nic nie poradzą. Dlatego właśnie przez lata nie rozwinęła się u nas zaawansowana diagnostyka padaczki. Nie wykształciły się mechanizmy, dzięki którym ciężko chorym ludziom z padaczką można pomóc. Próbowałem działać, coś robić, by to zmienić, ale zostałem dyscyplinarnie zwolniony. Teraz wygrałem proces, zostałem przywrócony do pracy, tylko co z tego, skoro nie mogę leczyć dzieci.

Jest pan lekarzem wyklętym.

Pani żartuje, a dla mnie to są poważne sprawy.

Nie żartuję. Jest pan kimś, kto przeszkadza, kto nie pasuje do naszego systemu opieki zdrowotnej.

Wie pani, jest coś, co pozwala mi trwać, działać, coś, co powoduje, że się nie poddałem, nie dałem się złamać, zastraszyć, zniszczyć. A tym czymś są efekty. Że to, co robię, że stosowane przeze mnie metody leczenia sprawdzają się praktycznie. Zajmuję się trudną medycyną, bo codziennie badam pacjentów, których choroby są skomplikowane. Wiem, że rozwiązania medyczne, które im proponuję, bardzo często działają. I zaznaczam od razu, że nie na każdy rodzaj padaczki ma dobry wpływ dieta ketogenna czy medyczna marihuana. Natomiast wielu z nich to przynosi ulgę.

Co musiałoby się stać, żeby marihuana była legalnym lekiem?

Nie wiem, czasem myślę, że to mogłoby się stać dopiero wtedy, kiedy okazałoby się, że dziecko jednego z prominentnych polityków obozu władzy zachorowało na padaczkę oporną na leki. Oczywiście nikomu tego nie życzę, ale takie bezpośrednie doświadczenie zupełnie zmienia perspektywę. Z drugiej strony niemal każdego dnia pojawiają się ze świata nowe informacje dotyczące zastosowania marihuany w medycynie. W Polsce głos lekarzy zostaje zagłuszony. Pozostaje mi pokazywać przykłady dzieci, które dzięki marihuanie zaczęły normalnie funkcjonować.

Ale nic z tego nie wynika.

Może tak być, że medyczna marihuana zostanie zalegalizowana w tym roku, ale może też być tak, że za 10 lat.

Pan się odgrażał, że wyemigruje do Czech.

Powiedziałem to w emocjach, kiedy zwalniano mnie z CZD. Nie zostawiłem swoich pacjentów. Działam. Śledzę, co robią zagraniczni koledzy neurolodzy, i staram się cały czas uczyć.

Kiedy pan zaczął wprowadzać marihuanę do leczenia?

W 2013 r. telewizja CNN pokazała materiał o dziewczynce z padaczką oporną na leki (zespół Dravet), dla której nie było lekarstwa. Lekarze nie dawali dziecku nadziei. W karcie było napisane DNR. Do not resuscitate, nie resuscytować. A to znaczy, by nie ratować jej życia, jeśli sytuacja będzie po ludzku i po lekarsku beznadziejna. I nagle dziewczynce zaczyna być podawana marihuana. Wszystko się zmienia. Ataki ustępują. Zacząłem się tą metodą leczenia interesować, a rok później wdrażać. Okazało się, że to leczenie jest wielkim sukcesem, że dzieci, które cierpiały, które żyły od napadu padaczki do napadu, zdrowieją po podaniu marihuany.

Miał pan zgodę przełożonych?

Niełatwo było ją uzyskać, ale ją w końcu otrzymałem. Dzień w dzień spotykałem się z pacjentami, którzy nie reagują na leki. Codziennie patrzyłem na te dzieci, badałem je i nie wiedziałem, jak mogę pomóc. I okazało się, że część z nich bardzo dobrze reaguje na marihuanę, że to jest dla nich ratunek, szansa na zdrowe życie. W normalnym kraju byłoby tak, że zostałbym wezwany do dyrektora szpitala i usłyszałbym: Marek, czego jeszcze potrzebujesz, byśmy mogli rozwinąć działalność, byśmy nasz szpital rozsławili, kto ci jest potrzebny do pomocy? Jak się możemy przydać? Czy potrzebujesz wsparcia medycznego, lekarzy do pomocy, psychologów, administracji? Zamiast tego zostałem dyscyplinarnie zwolniony. To jest też wina systemu obowiązującego w służbie zdrowia.

Polityki również?

Oczywiście. Proszę pamiętać, że kiedy zacząłem stosować w leczeniu marihuanę, u władzy była PO. Nikt z polityków Platformy nie chciał pomóc, drzwi ministerstwa były zamknięte. Wszyscy się bali, bo przecież marihuana to zło, to narkotyk i jeśli zalegalizujemy ją w medycynie, a więc powiemy, że jest dobra, to młodzież uzna, że jest i zdrowa, i będzie po nią ochoczo sięgać. Oczywiście, trzeba mówić o właściwościach narkotycznych marihuany. Jednak morfina od dawna jest w medycynie, a przecież jest dużo silniejszym narkotykiem niż marihuana. Pani mówiła o polityce, a ja dość często powtarzam, że zdrowie nie ma barwy politycznej. Do mojego gabinetu przychodzą różni ludzie, o różnych poglądach, jednak wszyscy szukają pomocy, bo ich dzieci cierpią, są bardzo chore.

Jak ci rodzice zdobywają teraz marihuanę?

W różny sposób. Wiadomo, że wyniki leczenia marihuaną są bardzo dobre. W tej metodzie widać piękno medycyny. Przecież dla lekarza to jest największa nagroda, kiedy dzieciak, który tylko leżał, miał mnóstwo napadów, wstaje, zaczyna normalnie funkcjonować, zdrowieje. Cienka stróżka, a w zasadzie kropla w oceanie, to oficjalny import docelowy. Droga, bardzo skomplikowana i utrudniana. Przede wszystkim pacjent musi trafić na lekarza, który wypisze wniosek o import docelowy marihuany. Lekarze się boją, wykręcają, nie chcą, mówią, że się na tym nie znają albo że nie chcą mieć nieprzyjemności.

Pan wypisuje?

Teraz, dopóki moja sytuacja zawodowa nie została do końca wyjaśniona, mówię rodzicom moich pacjentów, że wstrzymuję się z wypisywaniem tych wniosków.

Boi się pan?

Nie o strach chodzi.

A o co?

O to, żeby nie dodawać argumentów moim przeciwnikom.

Szefowej CZD?

Między innymi. Na razie jeszcze nas dużo różni.

Co im pan mówi: siejcie w doniczce, hodujcie na działkach, działajcie nielegalnie, łamcie prawo?

Niestety doszło u nas do tego, że rodzice są zmuszeni leczyć swoje dzieci na własną rękę. Oni nie mogą czekać, bo walczą o ich życie.

Radzi im pan, jak dawkować tę marihuanę?

Znam dawkowanie, wiem, jak stosować marihuanę w określonych przypadkach, wiem, jak leczyć.

Radzi pan czy nie?

Często przyjeżdżają rodzice z dzieckiem i mówią, że już na własną rękę zaopatrzyli się w marihuanę i czy mógłbym powiedzieć, jak dawkować. Oczywiście, że mówię.

Łamie pan prawo.

Nie łamię. Jeśli pacjent leczy się sam, pyta mnie o poradę, jak to zrobić fachowo, to złamałbym prawo, jeślibym się z nim tą wiedzą nie podzielił. Nie mogę negować tego, że marihuana pomaga dzieciom. Nie można czekać, bo te dzieci poumierają, i to w męczarniach.

Zarzuca się panu, że uprawia pan medycynę bez badań naukowych.

Nigdy nie miałem nic przeciwko badaniom naukowym. Więcej, uważam, że badania naukowe, zrandomizowane, z placebo to bardzo ważna część medycyny. Nie mogą one jednak wstrzymywać leczenia, ratowania ludzi. Dla mnie to jest proste.

Jak marihuana jest podawana dzieciom?

Proszę się nie obawiać, nikt im nie podaje marihuanowych papierosów. Można robić napary, podawać susz w potrawach, używać urządzenia zwanego waporyzerem. Ten ostatni sposób polega na tym, że susz jest podgrzewany do odpowiedniej temperatury, wytwarzają się pary, które chory wdycha.

Dla rodziców tych chorych dzieci jest pan bogiem.

Nie uważam się za boga. Mam wiedzę, którą próbuję spożytkować w praktyce. Uważam, że skoro marihuana leczy, to powinniśmy ją stosować. Nie tak dawno miałem wykład na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Mówiłem o zastosowaniu marihuany na przykładzie kilku swoich pacjentów. Cieszę się, że coraz więcej neurologów jest zainteresowanych tą metodą. Wielu rozumie, że w przypadkach trudnych, nieuleczalnych stosowanie marihuany to jedyny ratunek. Wie pani, efekty działania widać dość szybko, nawet po kilku dniach. I mimo że te ostatnie lata były trudne dla mnie, to fakt, że widzę, że pomagam i że są efekty, powoduje, że się nie poddaję, że widzę sens mojej pracy. Do tego mam wsparcie swojej rodziny, wsparcie rodziców dzieci.

Rodzice zrobią wszystko, żeby uratować swoje dziecko, więc chyba nie ma w tym nic dziwnego.

Oczywiście. I siła rodziców, siła matek jest ogromna. Mówiłem pani o diecie ketogennej. Ona weszła do medycyny z inicjatywy rodziców, od reżysera, którego dziecko chorowało i który zrobił film z Meryl Streep w roli głównej.

Tomasz Kalita, nieżyjący już polityk SLD chory na raka mózgu, zaangażował się w walkę o legalność medycznej marihuany.

I myślę, że bardzo dużo zdziałał. Nie udało mu się spraw doprowadzić do końca, ale myślę, że uświadomił wielu politykom i społeczeństwu, że marihuana stosowana do celów medycznych może pomóc.

Zgnębiony pan jest.

Chciałbym, żeby wszystko było normalnie, żeby można było leczyć dzieci, żeby można było je ratować. Teraz jest odwrotnie. Nie straciłem nadziei, bo gdybym stracił, to już by mnie w tym kraju nie było.