Mandat za brak zapiętych pasów przez pasażera auta to norma. I nawet w najbardziej radykalnych umysłach nie pojawia się przyzwolenie dla wizji, w której – gdyby wymiary pojazdów osobowych na to pozwalały – autostradami pędziłyby samochody pełne stojących pasażerów. Reakcja instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo byłaby natychmiastowa i ostra.
Tymczasem, gdy pojawia się pomysł ograniczenia prawa przewoźników kolejowych do sprzedawania biletów na miejsca na stojaka, przedstawiciele firm rozdzierają szaty. Bo zyski mniejsze, a problemy finansowe duże itd. Choć jednocześnie w swoim flagowym pędzącym wahadełku chcą karać wysokimi mandatami tych pasażerów, którzy by wsiedli bez biletu i chcieli kupić go u konduktora. Jakby wahnięcie się stojącego w przejściu pasażera pendolino mogło być bardziej niebezpieczne od podobnego upadku, na jaki może być narażony pasażer z biletem na stojaka w korytarzu jadącego też z dużą prędkością normalnego pociągu dalekobieżnego.
Myślę, że jeśli uda się przełamać opory administracyjne oraz kolejowe i wprowadzić w życie wyżej opisane ograniczenia, znajdą się nagle rezerwy taborowe do uzupełnienia na stałe składów na najbardziej zatłoczonych trasach. Uda się nawet przewidzieć potrzeby milionów Polaków planujących jazdę kolejami na rodzinne święta. A za wygodę i troskę pasażerowie odpłacą zaufaniem i wkrótce uzupełnią nadwątloną kasę.