W RFN zarejestrowano 230 tys. aut, o 0,4 proc. więcej niż miesiąc wcześniej. Podobny wzrost zaobserwowano we Francji, gdzie odnotowano w maju 141 tys. nowych osobówek. Te przykłady potwierdzają, że otwarcie dotychczas zamkniętych branż ma umiarkowany wpływ na motoryzację, a firmy z pozostałych sektorów nie zmieniły podejścia do wymiany floty. W Polsce utrzymano też dawną strukturę nabywców – w ponad 75 proc. wciąż są to przedsiębiorcy. Dużo szybciej rosnącą popularnością cieszą się samochody dostawcze. W maju zarejestrowano ich 6,6 tys., o 4,4 proc. więcej niż w kwietniu. Odbudowuje się też rynek samochodów używanych. W maju sprowadzono ich 82,5 tys., o 48 proc. więcej niż w ubiegłym roku i 1,2 proc. więcej niż miesiąc wcześniej. Auta te nadal są dość leciwe. Ich średni wiek nieznacznie przekracza 12 lat.
Zdaniem przedstawicieli branży kolejne miesiące powinny upłynąć pod znakiem dalszej poprawy na rynku nowych aut. – Wchodzimy w fazę stopniowego wzrostu. To dobra wiadomość dla branży, która potrzebuje stabilizacji. Nie sądzę, żebyśmy nadrabiali tak szybko, by jeszcze w tym roku wrócić do poziomów z 2019 r. Wzrósł za to popyt na auta premium, które ze względu na dość bogatych nabywców tradycyjnie są odporne na wahania gospodarcze. Zauważalnie rośnie też popularność napędów elektrycznych, zwłaszcza hybrydowych – mówi Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM). Dalsze plany mogą jednak pokrzyżować kłopoty produkcyjne. Braki komponentów dają się już we znaki sprzedawcom. – Niedobory części faktycznie mogą tłumić wzrost. Producenci starają się temu przeciwdziałać, zmieniając cenniki. Wyposażenie dodatkowe, najbardziej wrażliwe na niedobory, wypadło czasowo z cenników albo jest dostępne z zastrzeżeniem, że na dostarczenie auta trzeba będzie poczekać nawet osiem miesięcy – mówi prezes PZPM. ©℗