Kiedy rząd zdecydował trzy lata temu, że obejmie elektronicznym poborem opłat wszystkie pojazdy o masie powyżej 3,5 tony, czyli dostawcze i ciężarowe, podniosło się wielkie larum. Protestowali transportowcy, twierdząc, że to kolejny dowód, iż władza zagląda nam, obywatelom, do kieszeni. Włosy z głów rwali również eksperci, grzmiąc, że najpierw trzeba by wybudować imponującą sieć dróg, a dopiero potem szukać gdzie się da metod na finansowanie ich remontów. Ale e-myto weszło w życie, obejmując i autostrady, i trasy ekspresowe, ogółem kilka tysięcy kilometrów dróg najlepszej jakości. Branża szybko ten system opanowała, bo, chcąc nie chcąc, nie miała innego wyjścia. Jedyną trudnością było nabycie specjalnego urządzenia umieszczanego w górnej części przedniej szyby i komunikującego się radiowo z bramownicami nad trasami.

Dzisiaj zanosi się na podobny lament, tym razem ze strony kierowców aut osobowych. A że pojazdów tych jest 20 mln, to głos ich właścicieli może być bardziej doniosły. Resort infrastruktury i rozwoju rozważa bowiem objęcie systemem e-płatności za korzystanie z autostrad także pojazdów osobowych. Każdy właściciel, aby skorzystać z autostrady – i tylko z niej, bo ekspresy dla osobówek płatne nie będą – również musiałby nabyć lub wydzierżawić specjalne urządzenie, wpłacić pieniądze na specjalne konto i bezgotówkowo korzystać z autostrad.
Proste. Ale nie u nas. Słychać bowiem już dzisiaj, choć na razie to tylko projekt, że państwo nas okrada, że każe nam znowu za coś płacić. Nie przekonuje nas argument, że podobne systemy działają z powodzeniem na całym świecie. Przecież my, Polacy, wiemy lepiej i nikt nam niczego narzucać nie będzie. Jakie to szczęście, że niedługo ta fala niezadowolenia opadnie. Idą przecież wybory, i to trzykrotne, więc nikt nie zaryzykuje, by było lepiej, jeśli oznacza to również niepopularnie.